Szacuje się, że co najmniej jeden procent populacji to psychopaci. Genetycznie są to osobnicy niezdolni do odczuwania strachu; wspaniali manipulanci, którzy bezwstydnie potrafią wykorzystywać innych ludzi. Jeżeli trzymają się odpowiedniej strony prawa, zostają nadzwyczajnymi szpiegami, bohaterami wojennymi, pięciogwiazdkowymi generałami, miliarderami stojącymi na czele ogromnych korporacji i Jamesami Bondami. Jeżeli zaś ją przekraczają, stają się Neronami, Hitlerami, Richardami Speckami czy Tedami Bundy; antyspołecznymi, choć – z klinicznego punktu widzenia – psychicznie normalnymi ludźmi, którzy bez żalu czy wstydu popełniają okrutne zbrodnie.
– Jest samotnikiem – ciągnął Wesley. – Nie potrafi zaangażować się w bliskie związki emocjonalne, choć jednocześnie może być uważany za miłego, a nawet czarującego znajomego. Jednak nigdy z nikim nie zwiąże się naprawdę blisko. To ten typ faceta, który podrywa w barze obcą kobietę, lecz po przespaniu się z nią jest sfrustrowany i rozczarowany.
– Jakbym to skądś znał – mruknął Marino, ziewając.
Wesley nie zwrócił na niego uwagi.
– Pewnie o wiele więcej satysfakcji sprawiłoby mu oglądanie ostrej pornografii, magazynów detektywistycznych oraz sadomasochistycznych; podejrzewam, że miewał okrutne fantazje seksualne na długo przedtem, zanim zaczął je wprowadzać w czyn. Być może zaczął od podglądania kobiet mieszkających samotnie, potem je gwałcił, a na koniec zaczął mordować. Eskalacja będzie trwać, a każde następne morderstwo będzie bardziej okrutne. Nie jest już dla niego celem gwałt, lecz sam akt zabijania. Potem śmierć ofiary przestanie mu wystarczać i będzie to robił w coraz brutalniejszy sposób.
Wyciągnął rękę, pokazując perfekcyjnie zaprasowany mankiet koszuli, i ujął zdjęcia Lori Petersen. Przeglądał je powoli, obserwując każde z wielką uwagą; jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Potem odepchnął kupkę fotografii od siebie i odwrócił się do mnie.
– Wydaje mi się, że już w tej sprawie, przy morderstwie doktor Petersen, zabójca wprowadził elementy tortur. Mam rację?
– Tak – odparłam.
– Co takiego? Chodzi wam o to, że połamał jej palce? – Marino zadał to pytanie takim tonem, jakby przygotowywał się do kłótni. – To mafia bawi się w takie rzeczy, ale nie mordercy seksualni. Lori Petersen grała na skrzypcach, tak? Połamanie jej placów wydaje mi się rzeczą wyjątkowo osobistą; jakby morderca dobrze ją znał.
Odpowiedziałam na jego zarzuty najspokojniej, jak tylko mogłam:
– Na jej biurku leżały książki o tematyce lekarskiej… skrzypce także były doskonale widoczne. Zabójca nie musiał być geniuszem, by domyślić się o niej kilku rzeczy.
Wesley rozważył moje słowa.
– Jest jeszcze jedna możliwość: że odniosła obrażenia, usiłując się bronić przed napastnikiem.
– Nie. – Tego jednego byłam pewna. – Nie znalazłam nic, co by wskazywało, że Lori Petersen się z nim szarpała.
Marino spojrzał na mnie z niechęcią.
– Doprawdy? A to ciekawe. Wedle twego raportu z autopsji, miała całe mnóstwo siniaków.
Napotkałam jego wzrok i wytrzymałam.
– Dobrym przykładem obrażeń odniesionych podczas samoobrony są złamane paznokcie oraz zadrapania lub rany na tych powierzchniach rąk, które byłyby wystawione na uderzenia, kiedy ofiara usiłowałaby odeprzeć atak. Rozłożenie obrażeń na ciele doktor Petersen nie pasuje do tego opisu.
– W takim razie zgadzamy się co do jednej rzeczy – podsumował Wesley. – Morderca robi się coraz bardziej brutalny.
– Ja bym powiedział, że okrutniejszy – odparł pospiesznie Marino, jakby chcąc postawić kropkę nad „i”. – I o to mi właśnie chodzi. Zabójstwo Lori Petersen różni się od pierwszych trzech.
Ledwie zdusiłam wściekłość; pierwsze trzy ofiary zostały związane, zgwałcone i uduszone. Czy to nie było okrutne? Czy musiały mieć też połamane kości?
– Jeżeli morderca znowu uderzy – przepowiedział ponuro Wesley – będzie jeszcze brutalniejszy. Zabija, bo to dla niego zachowanie kompulsywne; nie potrafi opanować potrzeby. Im więcej zabija, tym jego potrzeba jest silniejsza i tym bardziej on jest sfrustrowany. Cierpi na coraz większą deprywację sensoryczną i potrzebuje coraz więcej stymulacji, by się zaspokoić; niestety, jego satysfakcja jest coraz bardziej przejściowa. Zmniejsza się liczba dni i tygodni, podczas których jego potrzeba rośnie. Przerwy między kolejnymi morderstwami będą ulegać poważnemu skróceniu; może się skończyć na tym, że będzie mordował co dzień albo nawet kilka razy na dzień, jak miało to miejsce w przypadku Teda Bundy’ego.
Zamyśliłam się; pierwsza kobieta została zamordowana dziewiętnastego kwietnia, druga dziesiątego maja, a trzecia – trzydziestego pierwszego maja. Lori Petersen zginęła tydzień później, siódmego czerwca.
Resztę wypowiedzi Wesleya łatwo było przewidzieć; morderca pochodził z „dysfunkcyjnego domu” i pewnie był napastowany – albo fizycznie, albo emocjonalnie – przez matkę. Zabijając ofiary, odreagowywał swą wściekłość, która była bezpośrednio połączona z jego żądzą.
Jego iloraz inteligencji lokował się pewnie grubo powyżej przeciętnej, miał osobowość obsesyjno-kompulsywną, był szalenie zorganizowany i cierpliwy. Być może usiłował sprawować kontrolę nad swym otoczeniem, oddając się swoistym rytuałom – takim jak zachowanie czystości, porządku czy odpowiedniej diety – mającym zapobiegać lękowi wywoływanemu przez natrętne myśli.
Zapewne pracował gdzieś jako robotnik fizyczny – mechanik, serwisant lub monter.
Zauważyłam, że z minuty na minutę Marino robi się coraz bardziej czerwony na twarzy; bez przerwy rozglądał się po pokoju konferencyjnym.
– Dla niego – kontynuował Wesley – najlepszą częścią jest oczekiwanie, fantazjowanie… obserwowanie ofiary i budowanie planu działania. Gdzie znajdowała się ofiara, gdy zobaczył ją po raz pierwszy?
Tego nie wiedzieliśmy; nawet gdyby to przeżyła, pewnie sama by tego nie wiedziała. Mógł ją zobaczyć gdzieś tylko przez chwilę; ona mogła jego w ogóle nie widzieć. Może fatalne spotkanie odbyło się w jakimś centrum handlowym albo na skrzyżowaniu ulicy, gdy czekała na zielone światło, siedząc w swym samochodzie.
– Co spowodowało, że podążył za tą właśnie kobietą? – ciągnął Wesley. – Co było w niej takiego, że przyciągnęła jego uwagę?
I znowu nie znaliśmy odpowiedzi na te pytania. Wiedzieliśmy tylko jedno – każda z tych kobiet była wystawiona na niebezpieczeństwo, gdyż mieszkała samotnie. Albo on uważał, że mieszka samotnie, jak było w przypadku Lori Petersen.
– Wydaje się, że mógł to zrobić każdy. – Przesiąknięta jadem uwaga Marino powstrzymała potok słów Wesleya. Strzepując popiół z papierosa, Marino pochylił się agresywnie nad stołem. – Hej! Wszystko, co mówicie, jest śliczne i gładkie, ale ja nie jestem Dorotką, która wędruje przez krainę Oz; nie wszystkie ścieżki prowadzą do Szmaragdowego Grodu, okay? Twierdzimy, że ten drań jest hydraulikiem albo kimś takim, tak? A przecież Ted Bundy był studentem prawa; kilka lat temu, gdy w Waszyngtonie mieli tę serię gwałtów, okazało się, że gwałcicielem jest pewien dentysta. Na miły Bóg, przecież ten świrus równie dobrze może być zastępowym skautów!
Marino okrężną drogą zmierzał do celu; wiedziałam, co chce powiedzieć, i tylko czekałam, kiedy zacznie.