Выбрать главу

Przedstawiłam się, lecz moje nazwisko najwyraźniej nic jej nie powiedziało.

– Jestem umówiona z komisarzem na czwartą – dodałam.

Sprawdziła w jego elektronicznym kalendarzu i odrzekła radośnie:

– Faktycznie. Proszę usiąść wygodnie, pani Scarpetta, doktor Amburgey wkrótce panią przyjmie.

Usiadłam na szerokiej, beżowej skórzanej kanapie i rozejrzałam się po lśniącym, szklanym blacie stolika do kawy, na którym piętrzyły się czasopisma; w kącie stał wazon ze sztucznymi kwiatami, lecz nigdzie nie widać było popielniczki. W dwóch różnych miejscach stały natomiast tabliczki „Dziękujemy za niepalenie”.

Minuty ciągnęły się jak godziny.

Rudowłosa sekretarka popijała wodę mineralną przez słomkę i pisała zawzięcie na komputerze; w pewnym momencie przerwała i zaproponowała, że może poda mi coś do picia. Odmówiłam z uśmiechem i jej palce znowu rozbiegły się po klawiaturze, na co komputer zareagował żałosnym bipnięciem. Dziewczyna westchnęła ponuro, jakby właśnie dostała tragiczną wiadomość od swego księgowego.

Papierosy ciążyły mi w kieszeni i zastanawiałam się nad pójściem do toalety, by zapalić.

O wpół do piątej na biurku sekretarki zadzwonił telefon. Dziewczyna odłożyła słuchawkę, znowu się do mnie uśmiechnęła, po czym rzekła:

– Może pani już wejść, pani Scarpetta.

Zdegustowana i rozkojarzona „pani” Scarpetta nie traciła czasu.

Drzwi do gabinetu komisarza otworzyły się z cichym kliknięciem, gdy nacisnęłam mosiężną klamkę i chwilę potem trzech mężczyzn poderwało się na nogi – choć spodziewałam się zobaczyć tylko jednego. Przy biurku Amburgeya siedzieli jeszcze Norman Tanner i Bill Boltz; kiedy przyszła kolej Boltza na uściśnięcie mi dłoni, popatrzyłam mu prosto w oczy i wytrzymałam jego spojrzenie, aż zażenowany spuścił wzrok.

Byłam zraniona i trochę zła na niego. Dlaczego nie powiedział mi, że tu będzie? Dlaczego nie odezwał się do mnie ani słowem, odkąd spotkaliśmy się przelotnie przed domem Lori Petersen?

Amburgey zaszczycił mnie skinieniem głowy, które bardziej przypominało odprawę, i dodał: „Doceniamy, że pani przyszła”, tonem znudzonego sędziego zajmującego się drobnymi przestępstwami drogowymi.

Był małym człowieczkiem o rozbieganych oczach, który do niedawna jeszcze pracował w Sacramento, gdzie nabrał dostatecznie dużo ogłady, by skryć swe chłopskie pochodzenie – urodził się i wychował na farmie w Wirginii Zachodniej i wcale nie był z tego dumny. Miał zamiłowanie do skórzanych, sznurkowych krawatów ze srebrnymi klamerkami, które nosił z podziwu godnym uporem do prążkowanych garniturów, a na serdecznym palcu prawej dłoni błyszczał mu ogromny turkus osadzony w srebrze. Był nieomal łysy, o ostrych kościach twarzy, prawie że przebijających się przez skórę, i bladoszarych oczach, zimnych jak lód.

Obracany skórzany fotel został przystawiony do biurka najwyraźniej dla mnie, usiadłam więc na nim przy akompaniamencie skrzypiącej skóry, a Amburgey usadowił się za biurkiem, o którym wiele słyszałam, lecz którego nigdy nie widziałam na oczy. Było ogromne, wykonane z drewna różanego i bogato zdobione; bardzo stare, bardzo stylowe. Bardzo chińskie.

Za nim znajdowało się panoramiczne okno z widokiem na miasto; z tej wysokości rzeka James wyglądała jak wijąca się, błyszcząca srebrna wstążka.

Amburgey z głośnym trzaskiem otworzył skórzaną aktówkę i wyjął z niej żółty notatnik zapełniony drobnym pismem. Wypisał sobie to, co miał mi do powiedzenia; nigdy nie robił nic bez uprzedniego zaplanowania.

– Jestem pewien, że rozumie pani publiczny niepokój związany z tymi morderstwami – odezwał się, patrząc na mnie.

– Doskonale to rozumiem.

– Wczoraj po południu, wraz z Billem i Normem, odbyliśmy małą naradę bojową, że się tak wyrażę. Przedmiotem naszej rozmowy było kilka spraw, z czego najważniejsza dotyczyła artykułów w sobotnich i niedzielnych gazetach. Jak zapewne pani wiadomo, doktor Scarpetta, z powodu tego czwartego tragicznego zgonu, morderstwa młodej pani doktor, dziennikarze przeszli samych siebie. I mieli zadziwiająco dokładne informacje. Ktoś sypnął…

Nie miałam o tym pojęcia, lecz nie byłam zdziwiona.

– Nie wątpię, że także pani była przez nich nękana – ciągnął spokojnie Amburgey. – Musimy to stłamsić w zarodku albo będziemy mieć tu istne pandemonium. To jedna z trzech rzeczy, o których wczoraj rozmawialiśmy

– Jeżeli potrafi pan stłamsić morderstwo w zarodku – odrzekłam równie spokojnie – to zasługuje pan na Nagrodę Nobla.

– Oczywiście, że o to właśnie nam chodzi – wtrącił Bill Boltz, rozpinając ciemną marynarkę i odchylając się na krześle. – Policja pracuje nad tymi sprawami bez chwili wytchnienia, Kay. Ale wszyscy zgadzamy się co do tego, że jedną rzecz trzeba wziąć pod kontrolę – przecieki wiadomości do prasy. Publikowane artykuły przerażają obywateli i informują zabójcę o każdym naszym kroku.

– Nie mogę się z tym nie zgodzić. – Moje mechanizmy obronne ruszyły na całego, zanim zdołałam się powstrzymać. W chwili gdy wypowiadałam następne słowa, już ich żałowałam: – Możecie spać spokojnie, gdyż nie wygłaszałam żadnych komentarzy dotyczących tej sprawy, oprócz obowiązkowych informacji o przyczynie i czasie śmierci ofiary.

Odpowiedziałam na jeszcze niepostawiony mi zarzut i moje wyczucie prawne właśnie wściekało się na moją głupotę. Jeśli zostałam tu przywołana, by wysłuchać oskarżenia o brak dyskrecji, to powinnam ich zmusić – a w każdym razie Amburgeya – do wypowiedzenia tak oburzających słów. Zamiast tego sama wypaliłam flarę i teraz byłam zobligowana do odpowiedzenia na pytania, które z pewnością padną.

– No, cóż – skomentował Amburgey; jego blade, nieprzyjazne oczy na chwilę spoczęły na mnie, po czym przesunęły się dalej. – Skoro już pani o tym wspomniała, może warto by się temu bliżej przyjrzeć.

– To nie było tylko „wspomnienie” – odparłam spokojnie. – Stwierdziłam fakt i to wszystko.

W tym momencie rozległo się ciche pukanie, a zaraz potem do gabinetu weszła rudowłosa sekretarka, niosąc na tacy kawę. W pokoju zapanowała absolutna cisza, która wcale nie zbiła jej z tropu; dziewczyna bez pośpiechu upewniła się, że niczego nam nie brakuje, a jej uwaga kierowała się przede wszystkim na Boltza. Może i nie był najlepszy ze znanych mi prokuratorów, lecz z całą pewnością najprzystojniejszy – jeden z tych jasnowłosych i błękitnookich szczęściarzy, którym mijające lata tylko dodają uroku. Nie stracił jeszcze włosów ani doskonałej figury, a jedyną wskazówką, że dobijał już czterdziestki, były głębokie zmarszczki w kącikach oczu i dokoła ust.

Kiedy ruda wyszła, Boltz odezwał się, nie kierując słów do nikogo w szczególności:

– Wszyscy wiemy, że od czasu do czasu gliniarze sypiają z reporterkami i coś im mówią. Wraz z Normem przycisnęliśmy kilku, lecz zdaje się, że nikt nie wie, skąd pochodzą przecieki.

Zdusiłam złość; czego oni się spodziewali? Że jeden z radnych miejskich, który sypia z Abby Turnbull czy kimkolwiek innym, przyzna się do tego i powie: „Przepraszam, chłopaki, ale zdarzyło mi się pisnąć jej to lub owo”?

Amburgey przewrócił kartkę w swym notesie.

– Jak na razie, źródło przecieku określone w gazetach jako „dobrze poinformowane źródło medyczne” było cytowane siedemnaście razy, odkąd popełniono pierwsze morderstwo, doktor Scarpetta. To mnie trochę niepokoi. Najwyraźniej najbardziej sensacyjne wiadomości dotyczące związania ofiar, dowodów wykorzystania seksualnego, tego, jak morderca dostał się do środka i kiedy znaleziono ciała, oraz faktu, że przeprowadzamy testy DNA, pochodzą z owego tajemniczego „medycznego źródła”. – Spojrzał na mnie. – Czy mam założyć, że te dane są zgodne z prawdą?