– Czy to okno było zamknięte od wewnątrz? – spytałam.
– Nie wydaje mi się. Wszystkie inne są pozamykane; już sprawdziłem. A wydawałoby się, że na zamknięciu tego okna powinno jej zależeć przede wszystkim: wychodzi na tyły domu i znajduje się bardzo nisko… gdyby ktoś przy nim majstrował, niepotrzebna byłaby mu drabina, nikt i tak by go nie zauważył. Możliwe, że jeżeli zachowywał się naprawdę cicho, nawet nie usłyszała, jak przecina siatkę i wchodzi do domu. Do sypialni jest stąd kawałek drogi.
– A drzwi? Czy były zamknięte, gdy jej mąż wrócił do domu?
– On mówi, że tak.
– W takim razie zabójca wyszedł tą samą drogą – mruknęłam.
– Na to wygląda. Schludny świrus, co? – Przytrzymując się framugi drzwi, Marino wychylił się daleko w głąb łazienki, nie wchodząc jednocześnie na podłogę. – Nic tu nie widać. Zupełnie jakby posprzątał po sobie, byśmy nie zebrali jego śladów z podłogi albo z sedesu. Cały dzień padało. – Spojrzał na mnie, lecz w jego oczach nie dostrzegłam żadnego uczucia. – Musiał mieć mokre buty, może nawet utytłane w błocie.
Zastanawiałam się, do czego Marino zmierza. Nie mogłam go zrozumieć, a do tej pory nie byłam pewna, czy jest doskonałym pokerzystą, czy też po prostu wolno myśli. Był dokładnie takim typem detektywa, jakiego starałam się unikać, gdy tylko miałam wybór – zadziorny, pewny siebie i absolutnie nieprzystępny. Dobiegał pięćdziesiątki, twarz miał pooraną bruzdami, a długie kosmyki siwiejących włosów rozdzielał przedziałkiem po jednej stronie głowy i zaczesywał na drugą, by przykryć łysiejącą czaszkę. Miał przeszło sześć stóp wzrostu i głos zżarty przez dziesiątki lat picia piwa lub czegoś mocniejszego. Niemodny, szeroki krawat w czerwono-niebieskie pasy był nieco upaćkany. Marino stanowił doskonały przykład twardego gliniarza – ordynarnego, gruboskórnego wyrzutka społeczeństwa, który pewnie miał w domu przeklinającą papugę, a na stoliku do kawy stertę pism pornograficznych.
Przeszłam przez korytarz i stanęłam przed drzwiami do sypialni; czułam, jak ogarnia mnie pustka.
Policjant z sekcji identyfikacyjnej był zajęty pokrywaniem wszystkich powierzchni czarnym pyłkiem; drugi filmował wszystko ręczną kamerą.
Lori Petersen leżała na łóżku, z którego zwieszała się do podłogi biało-niebieska kapa. Pod jej stopami dostrzegłam skopaną w ogromny kłąb kołdrę, a prześcieradło ściągnięte z rogów odsłaniało materac; poduszki zgarnięte były w kąt łóżka po prawej stronie od jej głowy. Łóżko wyglądało tak, jakby przeszedł po nim huragan, co stanowiło tym większy kontrast z ładnie umeblowaną w jasnym dębie sypialnią.
Lori była naga. Na kolorowym dywaniku leżącym po prawej stronie łóżka znajdowała się jej jasnożółta, bawełniana koszula nocna. Została rozcięta od kołnierzyka po sam dół, podobnie jak w trzech pierwszych przypadkach. Na nocnej szafce, tej stojącej bliżej drzwi, zobaczyłam telefon, z kablem wyrwanym ze ściany. Lampy po obu stronach łóżka były wyłączone, a kable odcięte – jeden posłużył oprawcy do związania rąk ofiary na plecach; pętlę sporządzoną z drugiego zarzucono na jej szyję, po czym kabel przeciągnięto za jej plecami, zawiązano dokoła nadgarstków i pociągnięto dalej, do kostek nóg. Dopóki miała zgięte kolana, pętla dokoła szyi pozostawała luźna, lecz gdy tylko wyprostowała nogi – pod wpływem bólu lub czując ciężar zabójcy na plecach – kabel zaciskał się na jej szyi, niczym stryczek.
Śmierć przez uduszenie trwa kilka minut; to bardzo długi czas, szczególnie gdy każda komórka w twoim ciele domaga się tlenu.
– Proszę wejść, pani doktor – odezwał się policjant z kamerą. – Już wszystko sfilmowałem.
Stąpając bardzo ostrożnie, podeszłam do łóżka, postawiłam torbę na podłodze i wyciągnęłam lateksowe rękawiczki chirurgiczne. Potem wyjęłam aparat fotograficzny i zrobiłam kilka zdjęć ofiary in situ. Jej twarz była groteskowo opuchnięta, tak bardzo, że trudno było rozpoznać rysy, i ciemnofioletowa, z powodu zatrzymania krążenia krwi wywołanego zaciśnięciem pętli dokoła szyi. Z nosa i ust wypływał krwawy płyn, plamiąc prześcieradło; jasnoblond włosy miała potargane. Była wysoka i nieco pulchniejsza niż na zdjęciach zawieszonych w korytarzu.
Jej wygląd był dla mnie bardzo ważny, gdyż brak metody z czasem może stać się metodą. Wydawało się, że cztery ofiary Dusiciela nie mają żadnej wspólnej cechy fizycznej, nawet rasy. Trzecia ofiara była bardzo szczupła i czarna, pierwsza pulchniutka i ruda, a druga – drobna brunetka. Pracowały w zupełnie innych zawodach: jedna była nauczycielką, druga pisarką, trzecia recepcjonistką, a teraz czwarta – lekarzem. Mieszkały w różnych dzielnicach miasta.
Wyciągnęłam długi chemiczny termometr z torby i zmierzyłam temperaturę w pokoju, a potem ciepłotę ciała ofiary. Powietrze miało 71 stopni *, ciało 93,5. Ustalenie czasu śmierci jest o wiele trudniejsze, niż wydaje się to większości ludzi. Nie można określić go z dokładnością co do minuty, chyba że ktoś był świadkiem morderstwa albo zegarek ofiary przestał nagle działać. Jednak Lori Petersen nie żyła mniej więcej od trzech godzin; ciało stygło około jednego, dwóch stopni na godzinę, a drobne mięśnie już zaczęło obejmować stężenie pośmiertne.
Poszukałam jakichś fragmentarycznych dowodów, które mogłyby nie dojechać wraz z ciałem do kostnicy; na ciele Lori Petersen nie znalazłam żadnych włosów, lecz było tam mnóstwo różnego rodzaju włókien, pochodzących bez wątpienia z kołdry i kapy na łóżku. Pęsetą zebrałam kilka z nich do plastikowej torebki – kilka białych oraz parę pochodzących z ciemnego, może czarnego materiału. Najbardziej oczywistym dowodem był piżmowy zapach unoszący się w pokoju oraz plamy przezroczystej, kleistej, na wpół zaschłej substancji znajdujące się na jej plecach i tylnych powierzchniach ud.
Podczas każdej ze spraw znajdowaliśmy płyn nasienny na ciele ofiary, lecz jak na razie niewiele nam to pomogło. Zabójcą mógł być każdy mężczyzna z dwudziestu procent populacji, który należał do grupy nonsekreterów * – co oznacza, że antygenów jego grupy krwi nie można było wykryć na podstawie innych płynów ustrojowych ciała, takich jak ślina, nasienie czy pot. Innymi słowy, z powodu braku próbek krwi nie mogliśmy określić, czy w jego żyłach płynie krew grupy A, B, AB, czy O.
Jeszcze dwa lata temu status nonsekretera zabójcy byłby okrutnym ciosem dla biura medycyny sądowej, ale teraz mamy już testy DNA, niedawno wprowadzone i dostatecznie wiarygodne, by zidentyfikować mordercę; wystarczy złapać go, pobrać próbki i upewnić się, że nie ma brata bliźniaka.
Obok mnie stanął Marino.
– Jeżeli chodzi o to niezamknięte okno w łazience… – zaczął, patrząc na ciało. – Wedle słów męża – wskazał kciukiem w kierunku kuchni – jest otwarte, bo on sam otworzył je tydzień temu.
Słuchałam, nie komentując.
– Mówi, że właściwie nie używają tej łazienki, chyba że mają gości. Podobno wymieniał siatkę w oknie w zeszły weekend; twierdzi, że mógł zapomnieć zamknąć potem okno. Cały tydzień z łazienki nikt nie korzystał. Ona – raz jeszcze spojrzał na ciało – nie miała powodu się tym przejmować, pewnie po prostu założyła, że jest zamknięte. – Urwał na chwilę. – Dziwne jest w tym wszystkim to, że morderca nie usiłował się dostać do domu przez żadne inne okno. Na żadnym siatka nie jest przecięta. Od razu trafił do otwartego.
– Ile okien wychodzi na tyły domu? – spytałam.