– Amburgey? Ależ on nic nie knuje. Do diabła, wcale nie musi. Jeżeli wina za te przecieki spadnie na twoje biuro i jeżeli społeczeństwo uwierzy, że morderca uderza coraz częściej, bo stymulują go artykuły napędzane wiadomościami płynącymi z twego biura, i tak położysz głowę na pieńku. Ludziom potrzebny jest kozioł ofiarny. A mnie nie stać na to, by mój jedyny świadek nie był wiarygodny lub znajdował się w niełasce tłumu.
– Czy właśnie o tym rozmawiałeś z Tannerem po lunchu? – Mrugałam powiekami, by odpędzić łzy. – Widziałam was na chodniku przed chińską knajpką w mieście…
Długa cisza. Więc i on mnie wtedy widział; dlaczego udawał, że mnie nie poznaje? Bo najprawdopodobniej właśnie rozmawiali o mnie z Tannerem!
– Dyskutowaliśmy o tych sprawach – odparł wymijająco. – O różnych rzeczach…
Byłam strasznie zła i zraniona. Nie ufałam swemu głosowi, więc milczałam.
– Posłuchaj – odezwał się zmęczonym głosem, rozluźniając krawat i rozpinając górny guzik koszuli. – To nie tak. Nie chciałem, żeby to tak wyszło… przysięgam na Boga. Teraz ty jesteś zła, a ja także… Przepraszam.
Milczałam.
Bill odetchnął głęboko.
– Chodzi mi o to, że mamy mnóstwo prawdziwych problemów, którymi powinniśmy się teraz martwić… i powinniśmy starać się je wspólnie rozwiązać. Maluję wszystko w jak najczarniejszych barwach, żebyśmy byli przygotowani na najgorsze.
– Czego się po mnie spodziewasz? – spytałam, siląc się na spokój.
– Zastanawiaj się nad wszystkim po pięć razy. Jak przy tenisie. Jeżeli jesteś przybita albo zła, musisz grać niezwykle ostrożnie. Koncentrować się na każdym uderzeniu i ani na chwilę nie spuszczać piłki z oczu.
Jego tenisowe porównania zawsze wyprowadzały mnie z równowagi, lecz tym razem był to dobry przykład.
– Zawsze zastanawiam się nad tym, co robię – odparłam ponuro. – Nie musisz mi o tym przypominać… Poza tym znam się na tym, co robię, i nie partaczę.
– W tej chwili jest to szczególnie ważne. Abby Turnbull to trucizna. Uważam, że chce nas oboje wystawić do wiatru… używając do tego twojego komputera. Nic jej nie obchodzi, że dzięki jej artykułom proces tego drania może wziąć w łeb. Sprawy zostaną zdmuchnięte z powierzchni ziemi, a my zza naszych biurek. To naprawdę bardzo proste.
Może i miał rację, ale jakoś nie mogłam uwierzyć, by Abby Turnbull mogła być naprawdę aż taką heterą. Na pewno – jeżeli tylko płynie w niej choć kropla ludzkiej krwi – pragnie zobaczyć mordercę tych kobiet uznanego za winnego. Nie posłużyłaby się brutalnie zamordowanymi młodymi kobietami jak pionkami w przewrotnym spisku, nawet jeżeli faktycznie coś knuła, o czym wcale nie byłam przekonana.
Właśnie miałam mu powiedzieć, że przesadza, a jego fatalna wizja przyszłości spowodowana jest tylko ponurym nastrojem, gdy coś mnie powstrzymało.
Nie chciałam z nikim rozmawiać na ten temat.
Bałam się.
Gryzło mnie także to, że Bill aż do tej pory czekał, by o tym wspomnieć. Dlaczego? Jego przykra przygoda z panną Turribull zdarzyła się wiele tygodni temu. Jeżeli faktycznie starała się wysadzić go z siodła, jeżeli naprawdę była tak groźna, jak sugerował, to dlaczego milczał aż do tej pory?
– Zdaje mi się, że oboje powinniśmy się dziś dobrze wyspać – powiedziałam cicho. – Lepiej odłóżmy tę rozmowę… a o niektórych fragmentach po prostu zapomnijmy.
Wstał od stołu.
– Masz rację. Mamy już dość na dzisiejszy wieczór. Dobry Boże, wcale nie chciałem, żeby to tak wyszło – powtórzył. – Przyszedłem tu, żeby cię rozweselić… Strasznie mi przykro.
Idąc do drzwi, cały czas mnie przepraszał, zanim jednak zdążyłam je otworzyć, zaczął mnie całować; w jego oddechu czuć było alkohol. Nieomal natychmiast odpowiedziałam na żar jego ciała, lecz pożądanie tym razem zmieszane było z obawą. Mimowolnie odepchnęłam go i mruknęłam:
– Dobranoc.
Gdy szedł do samochodu, wyglądał niczym cień; przez chwilę zobaczyłam jego profil, kiedy w samochodzie rozbłysło wewnętrzne światełko. Stałam bez czucia na ganku jeszcze długo po tym, jak czerwone tylne światła jego samochodu zniknęły w ciemnościach.
Rozdział ósmy
Wnętrze srebrnego plymoutha Marino było tak zaśmiecone i brudne, jak bym się tego spodziewała, gdybym kiedykolwiek się nad tym zastanowiła.
Na podłodze leżały pudełka po chińskim jedzeniu, zmięte serwetki i torebki z Burger Kinga oraz kilka styropianowych kubków po kawie. Z popielniczki wysypywały się pety, a ze wstecznego lusterka zwisał odświeżacz powietrza w kształcie sosny – był tu równie użyteczny, jak woda kolońska na śmietnisku miejskim. Wszędzie zalegał kurz, brud i okruchy, a okna były praktycznie nieprzejrzyste od sadzy z dymu papierosowego.
– Czy ty nigdy nie myjesz wozu? – zapytałam, zapinając pasy.
– Już od dawna nie. Pewnie, że jest mi przydzielony, ale nie należy do mnie. Nie pozwalają mi zabrać go do domu po służbie czy na weekendy. Kiedyś polerowałem go, aż się świecił, czyściłem siedzenia i inne takie pierdoły, i co się działo? Jakaś łajza jeździła w nim, gdy ja miałem wolne, i świniła wszystko. Zawsze tak było, więc po jakimś czasie przestałem się przejmować i zaoszczędziłem wszystkim kłopotu. Sam zacząłem tu śmiecić.
Z radia dochodziły głosy policjantów z drogówki, a światełko automatycznego skanera migało czerwono, przełączając radio z kanału na kanał. Marino siedział za kierownicą; wyjechaliśmy z parkingu położonego na tyłach mego biura. Nie miałam od niego wiadomości, odkąd tak nagle zniknął w poniedziałek z pokoju konferencyjnego podczas spotkania z Wesleyem. Teraz było już późne popołudnie w środę i zaskoczył mnie dosłownie kilka minut wcześniej, pojawiając się nagle na moim progu i oznajmiając, że chce mnie zabrać „na małą przejażdżkę”. Okazało się, że ma to być retrospektywny objazd miejsc zbrodni; chodziło mu chyba o to – a tak przynajmniej mi się zdawało – by ułożyć sobie w głowie mapkę działania przestępcy. Nie mogłam odmówić, gdyż pomysł był świetny. Jednak równocześnie była to ostatnia rzecz, jakiej się po nim spodziewałam. Odkąd to zabierał mnie gdziekolwiek, mimo iż nie miał noża przyłożonego do gardła?
– Jest kilka spraw, o których powinnaś wiedzieć – odezwał się, poprawiając wsteczne lusterko.
– Rozumiem. Podejrzewam też, że gdybym nie zgodziła się na twoją „małą wycieczkę”, nigdy byś mi o nich nie powiedział, co?
– Myśl sobie, co chcesz.
Czekałam cierpliwie, aż odłoży zapalniczkę na miejsce; wygodne usadowienie się za kierownicą zajęło mu trochę czasu.
– Może cię zainteresuje fakt, że zrobiliśmy wczoraj Petersenowi test na wykrywaczu kłamstw i drań zdał na piątkę – zaczął. – To daje do myślenia, ale jeszcze nie całkiem zwalnia go od podejrzeń. Nie ma problemu z pomyślnym przejściem testu na wykrywaczu kłamstw, jeżeli należy się do miłego grona psychopatów, którzy potrafią kłamać równie naturalnie, jak inni ludzie oddychać. Ten facet jest aktorem. Prawdopodobnie mógłby powiedzieć, że jest Jezusem Chrystusem, a ręce by mu się nie spociły ani puls nie przyspieszył.
– Byłoby to wyjątkowo dziwne – odrzekłam. – Oszukanie wykrywacza kłamstw jest bardzo trudne, a właściwie niemożliwe, bez względu na to, kim się jest.
– Ale już się zdarzały takie wypadki. To jeden z powodów, dla którego wyników testu nie dopuszczają jako dowodu w sądzie.
– Masz rację; z drugiej strony wcale nie twierdzę, że wykrywacz kłamstw jest stuprocentowo nieomylny.
– Chodzi mi o to – ciągnął Marino – że nie mamy najmniejszej wymówki, by go aresztować albo chociaż zabronić mu opuszczania miasta. Więc kazałem go obserwować… chcę wiedzieć, co robi po godzinach; na przykład, dokąd chodzi po nocach. Czy wsiada do samochodu i jeździ po obcych dzielnicach? Czy podrywa obce kobiety?