– To Matt Petersen nie wrócił do Charlottes?
Marino strzepał popiół z papierosa przez okno.
– Jak na razie został w mieście; mówi, że jest zbyt przybity, by wracać na uczelnię. Przeprowadził się do apartamentu na Freemont Avenue, bo podobno nie może zmusić się do wejścia do tamtego domu po tym wszystkim, co zobaczył. Zastanawia się nad sprzedażą posiadłości… choć wcale nie brak mu pieniędzy. – Odwrócił się do mnie i przez chwilę byłam wytrącona z równowagi widokiem własnej twarzy odbitej w ciemnych szkłach jego okularów. – Okazało się, że jego żona ubezpieczyła się na wcale niebagatelną sumkę i po jej śmierci Petersen wzbogacił się o jakieś dwieście kawałków. Coś mi się zdaje, że będzie mógł pisać swoje sztuki teatralne i nie martwić się o zarabianie na chleb.
Nic nie odpowiedziałam.
– I zdaje się, że będziemy musieli przymknąć oko na to, że został oskarżony o gwałt zaraz po ukończeniu szkoły średniej.
– Sprawdziłeś to? – Wiedziałam, że sprawdził, bo inaczej wcale by o tym nie wspominał.
– Dowiedziałem się, że tamtego lata robił jakiś letni kurs aktorstwa w Nowym Orleanie i zbyt poważnie potraktował jedną ze swych wielbicielek. Rozmawiałem z gliniarzem, który prowadził śledztwo; wedle jego słów, Petersen grał główną rolę w jakimś przedstawieniu i jedna z wielbicielek jego talentu poważnie się na niego napaliła; przychodziła na przedstawienia co wieczór, przysyłała mu liściki, aż wreszcie poszła do niego za kulisy i skończyli, łażąc od baru do baru w Dzielnicy Francuskiej. A potem, o czwartej rano, panna nagle dzwoni cała rozhisteryzowana na policję i twierdzi, że została zgwałcona. Petersen wpadł po same uszy, bo jej PERK był pozytywny, a pobrane płyny wskazywały na nonsekretera, czyli na dwadzieścia procent populacji, w tym niego.
– Czy sprawa trafiła do sądu?
– Została odrzucona po wstępnym przesłuchaniu. Petersen przyznał, że odbył stosunek z dziewczyną w jej mieszkaniu, lecz twierdził, że za jej zgodą. Pannica była nieźle posiniaczona, miała też kilka siniaków na szyi, jednak nikt nie mógł udowodnić, jak świeże są te obrażenia i czy to Petersen je spowodował. Widzisz, na wstępnym przesłuchaniu sędzia popatrzył na przystojnego faceta, wziął pod uwagę fakt, że gra główną rolę w przedstawieniu, oraz to, że dziewczyna sama zainicjowała spotkanie. Nadal miał w garderobie liściki, które mu przysyłała, a z których jasno wynikało, że napalała się na niego. Więc podczas wstępnego przesłuchania był bardzo przekonujący i zeznał, że dziewczyna była już posiniaczona, gdy rozebrała się przed nim tamtego wieczora. Podobno powiedziała mu, że kilka dni wcześniej miała utarczkę z facetem, którego rzuciła. Nikt nie zakwestionował słów Petersena; a dziewczyna znana była z tego, że daje dupy wszystkim w mieście. Albo też popełniła głupi błąd…
– W tego typu sprawach – skomentowałam cicho – prawie nigdy nie można udowodnić winy oskarżonego.
– Cóż, może po prostu nigdy nie ma pewności, jak było naprawdę. Poza tym – dodał – jakimś dziwnym zbiegiem okoliczność wczoraj zadzwonił do mnie Benton i powiedział, że wielki serwer w Quantico znalazł modus operandi pasujący do działania naszego Dusiciela.
– Gdzie?
– W Waltham, w Massachusetts – odrzekł, znowu na mnie zerkając. – Dwa lata temu, mniej więcej w czasie gdy Matt Petersen był na drugim roku na Harvardzie. Waltham leży jakieś dwadzieścia mil na wschód od Harvardu. Podczas kwietnia i maja zginęły dwie kobiety, zgwałcone i uduszone we własnych sypialniach. Obie mieszkały samotnie w niedużych kawalerkach na pierwszym piętrze i zostały związane kablami oraz paskami. Morderca dostał się do środka przez otwarte okna… oba morderstwa miały miejsce podczas weekendu. To, co mamy tutaj, jest wierną kopią tamtych zbrodni.
– Czy zabójstwa ustały po tym, jak Matt Petersen ukończył uczelnię i przeprowadził się tutaj?
– Nie do końca – odrzekł Marino. – Było jeszcze jedno zabójstwo, późnym latem tamtego roku, którego Petersen nie mógł popełnić, gdyż mieszkał już w Richmond, a jego żona zaczęła staż na VMC. Jednak w tej trzeciej sprawie było kilka drobnych różnic; ofiarą była nastoletnia dziewczyna, mieszkająca ze swym chłopakiem jakieś piętnaście mil od miejsca, gdzie zamordowano pierwsze dwie kobiety. Jej facet chwilowo wyjechał z miasta. Podejrzewano, że to morderstwo było robotą jakiegoś naśladowcy, który wyczytał o pierwszych w gazetach i powtórzył główne motywy. Ciało znaleziono jakiś tydzień po śmierci ofiary, ale było już tak rozłożone, że przepadła jakakolwiek nadzieja na pobranie próbek nasienia. Zabójcy nie zidentyfikowano.
– A co z mordercą tamtych dwóch?
– Nonsekreter – powiedział Marino, powoli cedząc sylaby; patrzył prosto przed siebie.
Jechaliśmy w ciszy. Powtarzałam sobie, że w Stanach Zjednoczonych mieszka wiele milionów mężczyzn, którzy są nonsekreterami, a morderstwa na tle seksualnym zdarzają się prawie w każdym większym mieście; jednak podobieństwo było uderzające.
Skręciliśmy w wąską, wysadzaną drzewami ulicę niedawno wybudowanego osiedla, gdzie przy drodze stały podobne do siebie, parterowe domy, sugerujące niski budżet właścicieli i niewiele przestrzeni wewnątrz. Przy drogach dostrzegłam znaki z nazwami firm budowlanych pracujących na tym terenie, a niektóre domy znajdowały się jeszcze w fazie wykańczania. Na większości trawników trawa była dopiero co posiana i jeszcze nie wyrosła pomiędzy świeżo posadzonymi krzewami i kwiatami.
Dwie przecznice dalej, po lewej stronie ulicy, stał nieduży szary dom, gdzie dwa miesiące temu zamordowano Brendę Steppe. Nikt go jeszcze nie wynajął ani nie kupił, gdyż ludzie jakoś nie lubią mieszkać w miejscach, gdzie inni skończyli gwałtowną śmiercią. Po obu stronach domu, na trawniku, wbite były w ziemię tabliczki z napisem „Na sprzedaż”.
Zaparkowaliśmy od frontu i siedzieliśmy w milczeniu; wzdłuż ulicy stało dosłownie kilka lamp i pomyślałam, że w nocy musi tu być bardzo ciemno. Jeżeli morderca zachowywał ostrożność, a na dodatek miał na sobie ciemne ubranie, z łatwością mógł się wślizgnąć do domu niezauważony przez nikogo z sąsiadów.
– Wszedł od tyłu, przez okno w kuchni – odezwał się Marino. – Ustaliliśmy, że Brenda tamtego wieczora wróciła do domu około dziewiątej, wpół do dziesiątej. W salonie znaleźliśmy torbę z zakupami… na rachunku ze sklepu był wybity czas zakupu – 20:55. Wróciła więc do domu i zaczęła przygotowywać późny obiad. Tamtej nocy było bardzo ciepło i pewnie otworzyła okno, by przewietrzyć kuchnię; zwłaszcza że smażyła wołowinę z cebulą.
Skinęłam głową, przypominając sobie zawartość jej żołądka.
– Smażone hamburgery i cebula zazwyczaj mocno dymią, a zapach raz-dwa roznosi się po całym domu. W każdym razie tak jest, ile razy moja żona je przygotowuje. W koszu na śmieci pod zlewem znaleźliśmy opakowanie po wołowinie, pusty słoik po sosie do spaghetti i łupiny z cebuli. W zlewie moczyła się patelnia. – Urwał, po czym dodał zamyślonym głosem: – Jakie to dziwne… kto wie, może przez tę potrawę na kolację poniosła śmierć. Gdyby zjadła kanapkę z tuńczykiem albo sałatkę z kurczaka, nie otworzyłaby okna i morderca nie miałby jak wejść do jej domu.
Roztrząsanie tego, „co by było, gdyby…”, to ulubiona rozrywka detektywów. Co by było, gdyby pewien facet nie postanowił kupić paczki papierosów w sklepie, na który napadło dwóch uzbrojonych po zęby ćpunów? Co by było, gdyby gospodyni nie wyszła na chwilę z domu opróżnić kubeł na śmieci w chwili, gdy ulicą jechał zbiegły więzień? Co by było, gdyby jakaś dziewczyna nie pokłóciła się ze swym chłopakiem, w efekcie czego on wskoczył do samochodu i natrafił na pijanego kierowcę wchodzącego w zakręt po niewłaściwej stronie ulicy?