Выбрать главу

Jęknęłam.

– Nie powiem, żebym cię rozpoznała na pierwszy rzut oka, Kay. Zdjęcie jest fatalne, zrobione w nocy… na szczęście podpisali je. Nie miałaś na głowie kapelusza, Kay. Wyglądało, że pada… jakby było mokro i paskudnie, a ty nie miałaś na głowie kapelusza. Tyle ci ich wysłałam, a ty nie możesz włożyć któregoś, gdy pada?! Złapiesz kiedyś zapalenie płuc…

– Mamo…

Ale ona nie przerwała.

– Mamo!

Nie mogłam tego znieść; nie dziś w nocy. Mogłabym być samą Margaret Thatcher, a matka i tak traktowałaby mnie jak pięcioletnią dziewczynkę, która nie ma dość rozumu, by nie włóczyć się po deszczu.

Następnie posypały się pytania o moją dietę i o to, jak sypiam.

– Jak tam Dorothy? – Gwałtownie skierowałam rozmowę na inne tory.

Zawahała się.

– Właśnie dlatego dzwonię.

Przysiadłam na krześle, podczas gdy matka, podniósłszy głos o oktawę, opowiedziała mi, jak to Dorothy poleciała do Nevady i… wzięła ślub.

– Dlaczego w Nevadzie? – spytałam idiotycznie.

– Sama mi powiedz! Powiedz mi, dlaczego twoja jedyna siostra spotyka się z jakiś osobnikiem od książki, z którym tylko kilka razy rozmawiała przez telefon, a potem naraz dzwoni do swojej matki z lotniska, by powiedzieć, że właśnie jest w drodze do Nevady, by wziąć ślub! Powiedz mi, jak córka może zrobić coś podobnego rodzonej matce! Można by pomyśleć, że ma makaron zamiast mózgu…

– Z jakim znowu osobnikiem od książki? – spytałam, zerkając na Lucy; przyglądała mi się z rozpaczą wypisaną na buzi.

– Nie mam pojęcia. Jakiś ilustrator, tak o nim mówiła. Chyba rysuje obrazki do jej książek. Kilka dni temu przyleciał z Miami na konferencję, a potem chciał omówić z Dorothy jakiś projekt czy coś w tym stylu. Nie pytaj mnie, bo nic nie wiem. Nazywa się Jacob Blank i jest Żydem. Co prawda Dorothy nic na ten temat nie mówiła, ale ja i tak wiem swoje. Dlaczego niby miałaby uprzedzić matkę, że wychodzi za mąż za Żyda, którego nigdy nie widziałam na oczy, a który ma dwa razy tyle lat co ona! No i rysuje dziecinne obrazki do książek! Na miłość boską!

Nie śmiałam zadawać żadnych pytań.

Odesłanie Lucy do domu w sam środek jeszcze jednego rodzinnego kryzysu było nie do pomyślenia. Jej samotne pobyty u mnie czy u babki nieraz już się przedłużały, gdy Dorothy musiała nagle wyjechać z miasta na spotkanie z wydawcą czy podróż krajoznawczą, co zawsze ciągnęło się dłużej, niż ktokolwiek śmiał przypuszczać. Lucy zostawała najczęściej pod skrzydłami babki, dopóki wędrująca pisarka nie raczyła wrócić do domu. Może to my nauczyłyśmy ją takiego braku odpowiedzialności? Może Lucy nauczyła się go akceptować? Ale żeby uciekać do Vegas z obcym facetem?! Dobry Boże.

– Nie powiedziała, kiedy wraca? – odwróciłam się tyłem do Lucy i zniżyłam głos.

– Co takiego? – odparła matka na cały głos. – Miałaby mnie o tym powiadamiać? A niby dlaczego miałaby o czymkolwiek mówić swej starej matce? Och! Jak ona mogła znowu zrobić coś takiego, Kay? On jest dwa razy starszy od niej! Armando też był od niej znacznie starszy i popatrz, jak to się skończyło! Padł trupem przy basenie, zanim jeszcze Lucy nauczyła się jeździć na rowerku…

Wyprowadzenie jej z histerii zajęło mi trochę czasu. Kiedy już się rozłączyłam, zostało mi jeszcze przekazanie wiadomości Lucy. Nie miałam pojęcia, jak się do tego zabrać.

– Twoja mama wyjechała na jakiś czas z miasta, Lucy. Wyszła za mąż za pana Blanka, który ilustruje jej książki…

Lucy siedziała nieruchomo, niczym posąg; wyciągnęłam ramiona i przytuliłam ją do siebie ze wszystkich sił.

– W tej chwili są w Nevadzie…

Krzesło z hukiem upadło na podłogę; Lucy wyrwała mi się gwałtownie i wybiegła z kuchni.

Jak moja siostra mogła dziecku to zrobić? Tym razem nie wybaczę jej tego. Postąpiła źle, wychodząc za mąż za Armanda; miała wtedy zaledwie osiemnaście lat. Ostrzegałyśmy ją; robiłyśmy co w naszej mocy, by ją odwieść od tego pomysłu. Armando właściwie nie mówił po angielsku, miał wystarczająco dużo lat, by być jej ojcem, a wraz z matką podejrzliwie patrzyłyśmy na jego bogactwo, mercedesa, złotego roleksa i okazały dom tuż nad wodą. Jak mnóstwo ludzi tajemniczo pojawiających się w Miami, uwielbiał efektowne życie na wysokim poziomie, którego nie można było logicznie wytłumaczyć.

Niech szlag trafi Dorothy! Wiedziała, jak zarabiam na chleb! Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak ciężka i wyczerpująca jest to praca. Wiedziała, że z powodu tych morderstw od początku wolałam, by Lucy nie przyjeżdżała do mnie w tej chwili; chciałam przełożyć jej wyjazd na spokojniejszy czas, lecz moja siostra jak zwykle włączyła swój urok osobisty i przekonała mnie.

„Jeżeli za bardzo będzie ci wchodzić w drogę, Kay, to po prostu odeślij ją do domu – powiedziała słodko. – Naprawdę nie ma problemu. Ale ona tak czekała na ten wyjazd! O niczym innym ostatnio nie mówi; tak bardzo cię lubi i podziwia”.

Lucy siedziała sztywno wyprostowana na krawędzi łóżka i wpatrywała się w podłogę.

– Mam nadzieję, że ich samolot rozbije się i wszyscy zginą. – To było wszystko, co od niej wyciągnęłam; pomogłam jej przebrać się w pidżamę.

– Przecież wcale tak nie myślisz, Lucy. – Podciągnęłam jej kołdrę pod brodę. – Możesz zostać ze mną przez jakiś czas. Będziemy się dobrze bawić, zobaczysz…

Zacisnęła powieki i odwróciła się twarzą do ściany.

Nie miałam pojęcia, co jej powiedzieć; jakie słowa mogłyby zmniejszyć jej ból? Przez długą chwilę siedziałam na krawędzi łóżka, patrząc na nią bezradnie. Z wahaniem przysunęłam się bliżej i zaczęłam masować jej plecy; po jakimś czasie oddech Lucy stał się regularny i powolny. Pocałowałam ją w czubek głowy i cicho zamknęłam za sobą drzwi.

Kiedy byłam na ostatnim stopniu schodów, usłyszałam samochód podjeżdżający przed dom. Otworzyłam drzwi, zanim Bill zdążył zadzwonić.

– Lucy już śpi – szepnęłam.

– Och – odparł z szelmowskim uśmiechem. – Szkoda… najwyraźniej nie jestem wart tego, by na mnie czekać…

Odwrócił się nagle, podążając za moim wzrokiem. Zza zakrętu wyjechał samochód na światłach, lecz gdy tylko znalazł się na mojej uliczce, wyłączył je i stanął, zanim zdążyłam go rozpoznać. Teraz jechał na wstecznym biegu, wycofując się pospiesznie sprzed mego domu.

Małe kamyczki prysnęły mu spod kół, gdy zawrócił i odjechał z ogromną prędkością.

– Spodziewałaś się dziś gości? – zapytał Bill, wpatrując się w ciemności.

Powoli potrząsnęłam głową. Bill zerknął na zegarek i delikatnie popchnął mnie do środka.

Kiedy tylko Marino przychodził do mnie do kostnicy, zawsze starał się dopiec Wingo, który był prawdopodobnie najlepszym technikiem autopsyjnym, z jakim kiedykolwiek miałam okazję pracować, lecz jednocześnie najbardziej podatnym na ciosy.

– …taak… to jest właśnie to, co specjaliści nazywają bliskim spotkaniem czwartego stopnia z fordem… – mówił głośno Marino, a policjant z drogówki zarechotał.

Wingo poczerwieniał na twarzy; wsadził czerwoną wtyczkę piły elektrycznej do końcówki przedłużacza wiszącej nad stalowym stołem.

Unurzana po nadgarstki we krwi, mruknęłam cicho:

– Olej ich, Wingo.

Wingo był stanowczo zbyt wrażliwy i czasem bardzo się o niego martwiłam. Tak łatwo identyfikował się z ofiarami, że zdarzało się, iż płakał przy niektórych sekcjach zwłok, gdy delikwent był wyjątkowo poturbowany.