Выбрать главу

Co zrobić z wolnymi etykietkami? Z całą pewnością lepiej było nie zostawiać ich na wierzchu, bo zawsze ktoś mógł się pomylić i przykleić je na niewłaściwe tubki. Większość patologów po prostu darła je i wyrzucała do kosza. Ja miałam zwyczaj wkładać je do akt sprawy zmarłego, by w każdej chwili wiedzieć, co w jego przypadku było badane, a co nie, i jak dużo próbek wysłałam do analizy.

Wingo przeszedł na koniec sali i sprawdził dziennik; czułam na sobie wzrok Marino, nadal czekającego za szklanymi drzwiami na kule wyciągnięte z ciała denata. Ruszył w moją stronę, gdy tylko Wingo znowu przy mnie stanął.

– Tamtego dnia mieliśmy sześć spraw – odezwał się, jakby nie widząc zbliżającego się Marino. – To była sobota; dobrze pamiętam. Na stole leżało mnóstwo etykietek, może więc jedna z nich…

– Nie – odparłam głośno. – Zupełnie nie widzę, jak by to się mogło stać… Nie zostawiłam na wierzchu ani jednej etykietki z jej sprawy. Były przy moich dokumentach, przypięte do nich…

– Cholera – zaklął Marino ze zdumieniem. Spoglądał mi przez ramię. – Czy to jest to, co mi się wydaje?

Pospiesznie ściągnęłam rękawiczki, wzięłam kartonowy folder od Wingo, podważyłam taśmę klejącą i zajrzałam do środka. Wewnątrz znajdowały się cztery próbniki, z czego trzy były czymś umazane, lecz nikt ich nie oznakował w standardowy sposób literkami „O”, „A” i „W” w zależności od zawartości; w ogóle nie były oznakowane z wyjątkiem standardowej etykietki na zewnątrz.

– Może więc oznaczyła to pani, chciała do czegoś użyć, a potem się rozmyśliła? – zasugerował Wingo.

Nie odpowiedziałam od razu; nie mogłam sobie przypomnieć!

– Kiedy ostatni raz sprawdzałeś zawartość lodówki? – spytałam.

Wzruszył ramionami.

– W zeszłym tygodniu; zdaje się, że w ubiegły poniedziałek, kiedy wyciągałem wszystkie próbki, by doktorzy mogli je zanieść na górę do laboratoriów. W ostatni poniedziałek miałem wolne. Dziś po raz pierwszy od zeszłego tygodnia zajrzałem do środka.

Dopiero teraz przypomniałam sobie, że w poniedziałek Wingo faktycznie miał urlop; osobiście wyjęłam próbki ze sprawy Lori Petersen z lodówki i zaniosłam je na górę. Czy jest możliwe, bym zapomniała o kartonowej teczce? Czy jest możliwe, bym była tak zmęczona, tak rozkojarzona, że pomyliłam próbki z jej sprawy z próbkami któregoś z pozostałych nieboszczyków? A jeżeli tak, to który z PERK-ów faktycznie pochodził od Lori Petersen, ten, który oddałam do laboratorium, czy ten, który teraz trzymałam w rękach? To chyba sen! Przecież zawsze uważałam, co robię!

Rzadko kiedy wychodziłam z kostnicy, nie zmieniwszy ubrania; właściwie nigdy. Nawet w czasie alarmu przeciwpożarowego. Kilka minut później laboranci przyglądali mi się ze zdumieniem, gdy wpadłam na górę w zielonym fartuchu zachlapanym krwią. Betty siedziała w swoim maleńkim gabinecie na trzecim piętrze i popijała kawę. Wystarczyło, by na mnie spojrzała; zamarła z kubkiem w pół drogi do ust.

– Mamy problem – rzekłam bez wstępu. Patrzyła na kartonowy folder, który miałam w ręce; na etykietkę.

– Wingo znalazł to przed kilku minutami w lodówce na dole.

– Och, Boże – szepnęła.

Idąc za nią do laboratorium serologicznego, wyjaśniłam, że nie pamiętam, bym robiła podwójne wymazy ani dwa zestawy PERK w sprawie Lori Petersen; nie miałam pojęcia, co się dzieje.

Betty naciągnęła rękawiczki i sięgnęła po buteleczki stojące w specjalnej szafce.

– Uważam, że te, które mi przysłałaś, Kay, to prawdziwe wymazy Lori Petersen – powiedziała. – Pasują do innych próbek płynów organicznych z jej ciała, a także wyszło na nich, że napastnik był nonsekreterem. To, co znalazł Wingo, musi być dodatkowym zestawem, o którym po prostu zapomniałaś.

Znowu poczułam wątpliwości. Przecież zebrałam tylko jeden zestaw wymazów, prawda? Czy mogłabym przysiąc? Ostatnia sobota jawiła się w mej pamięci jako ciąg rozmytych wydarzeń. Nie potrafiłam przypomnieć sobie wszystkich swoich kroków z absolutną pewnością.

– Podejrzewam, że nie ma przy tym żadnych innych próbek? – spytała Betty.

– Żadnych – odparłam. – Tylko folder wymazów. To wszystko, co Wingo znalazł.

– Hmm – mruknęła. – Zobaczmy, co tu mamy. – Ułożyła wymazy pod mikroskopem, przyglądała im się przez dłuższą chwilę, a potem rzekła: – Mamy tu duże łuskowate komórki, czyli to wymazy albo z ust, albo z pochwy; na pewno nie z odbytu. No i – dodała – nie widzę spermy.

– Boże – jęknęłam.

– Zaraz sprawdzimy – odrzekła.

Otworzyła pakieciki z wymazami i pokropiła je wodą, potarła o nie papierowe krążki i za pomocą medycznego zakraplacza dodała do nich kilka kropel odczynnika. Następnie niebieską sól… Czekałyśmy na pierwsze przebłyski purpury, lecz nic się nie stało.

Wymazy nie zareagowały. Mokre plamki na białych krążkach papieru bardzo mnie niepokoiły. Wpatrywałam się w nie przez długi czas, jakbym chciała zmusić je do zareagowania… jak gdybym chciała, żeby potwierdziły obecność płynu nasiennego. Chciałam wierzyć, że to, co znalazł Wingo, było dodatkowym zestawem wymazów; chciałam wierzyć, że faktycznie zrobiłam dwa zestawy PERK-u i tylko o tym nie pamiętałam. Nie chciałam wierzyć tylko w to, co widziałam przed oczyma.

Wymazy, które Wingo znalazł w lodówce, nie mogły pochodzić ze sprawy Lori Petersen. To było niemożliwe.

Ponura mina Betty zdradzała, że i ona się martwi; robiła, co w jej mocy, by to przede mną ukryć, lecz znałam ją zbyt dobrze.

Potrząsnęłam głową.

– W takim razie mało prawdopodobne, by pochodziły ze sprawy Lori Petersen – wreszcie odezwała się niechętnie. – Zrobię, co tylko można, by je pogrupować. Zobaczę, czy nie mają w sobie ciałek Barra albo czegoś w tym stylu.

– Będę ci bardzo wdzięczna – odparłam, oddychając głęboko.

– Płyny, które oddzieliłam od płynów ustrojowych zabójcy, zgadzają się z próbkami krwi Lori – ciągnęła, najwyraźniej starając się mnie pocieszyć. – Nie sądzę, byś miała powód do zmartwień. Nie mam żadnych wątpliwości co do próbek, które mi przyniosłaś w poniedziałek…

– Ale ludzie będą mieć wątpliwości – odparłam, bardzo nieszczęśliwa.

Prawnikom to się spodoba. Dobry Boże, ależ będą zachwyceni. Sprawią, że sędziowie przysięgli będą wątpić w tożsamość każdej próbki pobranej z ciała Lori; sprawią, że ława przysięgłych zacznie podejrzewać, czy aby do Nowego Jorku na badania DNA wysłaliśmy odpowiednie próbki. Niby kto może im zagwarantować, że nie pochodziły z ciała innej ofiary, zupełnie nie związanej ze sprawą Dusiciela?

– Tamtego dnia mieliśmy sześć spraw, Betty – powiedziałam; ledwie mogłam powstrzymać drżenie głosu. – Trzy z nich wymagały pobrania PERK-u, gdyż istniało prawdopodobieństwo wykorzystania seksualnego.

– Trzy kobiety?

– Tak – mruknęłam w odpowiedzi. – Same kobiety.

Dręczyło mnie to, co powiedział w środę Bill, gdy alkohol rozwiązał mu język. Co będzie z tymi sprawami, jeżeli ktoś podważy moją wiarygodność? Sędziowie przysięgli zwątpią w dowody nie tylko z autopsji Lori Petersen, ale wszystkich ofiar. Zostałam przyparta do muru, bez żadnej możliwości ucieczki. Nie mogłam udawać, że folder do niczego nie pasujących wymazów nie istnieje; istniał i przez niego nie mogłabym przysiąc w sądzie, że łańcuch dowodów rzeczowych nie został naruszony.

Nie miałam drugiej szansy na zebranie próbek z ciała Lori, gdyż – po pierwsze – cały zestaw z jej sprawy został już dostarczony do laboratorium w Nowym Jorku, a po drugie, zabalsamowane ciało doktor Lori Petersen we wtorek spoczęło na cmentarzu. Ekshumacja w niczym by mi nie pomogła – wszyscy chcieliby wiedzieć, po co tyle zachodu.