Przy drzwiach do kostnicy zabrzęczał dzwonek; zerknęłam na zegar – było parę minut po dziewiątej wieczorem.
Przeciąwszy nić skalpelem, przykryłam ciało prześcieradłem i zdjęłam rękawiczki. Kiedy wiozłam ciało do chłodni, usłyszałam jak Fred, nocny strażnik, rozmawia z kimś przy drzwiach.
Gdy wyszłam z chłodni i zamknęłam za sobą ciężkie stalowe drzwi, zobaczyłam Marino opierającego się o biurko i palącego papierosa.
Przyglądał się w milczeniu, jak zbieram próbki tkanki i krwi i przyklejam etykietki na tubki.
– Znalazłaś coś, o czym powinienem wiedzieć?
– Przyczyną jej śmierci jest niedotlenienie spowodowane uduszeniem przez zadzierzgnięcie sznura wokół szyi – odparłam mechanicznie.
– A co z włóknami, śladami…
– Znalazłam kilka różnych włókien…
– No, cóż – przerwał mi. – Za to ja mam kilka spraw.
– No, cóż – odrzekłam dokładnie tym samym tonem. – A ja chcę stąd jak najszybciej wyjść.
– Hej, doktorku! Sam chciałem ci to zaproponować. Mam ochotę na przejażdżkę, co ty na to?
Przerwałam pracę i spojrzałam na niego; wilgotne włosy przyklejały mu się do łysiejącej głowy, krawat zwisał luźno, a tył koszuli z krótkimi rękawami był okropnie pomarszczony, jakby Marino cały dzień siedział za kierownicą. Pod lewym ramieniem miał skórzaną kaburę na rewolwer o długiej lufie. W ostrym świetle jarzeniówek wyglądał nieomal groźnie; oczy skrywały mu się w cieniu, a na policzku drgał mięsień.
– Lepiej będzie, jeżeli pojedziesz ze mną – dodał spokojnie. – Zaczekam sobie tutaj, dopóki się nie przebierzesz i nie zadzwonisz do domu.
Zadzwonię do domu? Skąd on wiedział, że w domu czeka na mnie ktoś, kogo powinnam powiadomić o spóźnieniu na kolację? Nigdy nie mówiłam mu o odwiedzinach siostrzenicy. Nigdy nie wspominałam o Bercie. Moim zdaniem to, co robiłam poza godzinami pracy, nie należało do zakresu obowiązków pana sierżanta Marino.
Właśnie chciałam mu powiedzieć, że nie mam najmniejszej ochoty nigdzie z nim jechać, ale powstrzymało mnie jego ponure spojrzenie.
– No, dobra – mruknęłam. – Dobra.
Kiedy szłam do szatni, kątem oka widziałam, że nadal opiera się o biurko i spokojnie pali papierosa. Umyłam twarz nad zlewem, zdjęłam fartuch i włożyłam z powrotem bluzkę i spódnicę. Byłam tak rozkojarzona, że otworzyłam szafkę i wyjęłam czysty fartuch, zanim zdałam sobie sprawę z tego, co robię. Po co mi fartuch? Przecież nie wracam już dziś do pracy. Aktówkę i żakiet zostawiłam w biurze na piętrze.
Poszłam po nie, po czym dołączyłam do Marino. Gdy znaleźliśmy się na parkingu, otworzyłam drzwi od strony pasażera, strzepnęłam okruchy i zmięte serwetki z siedzenia i wsiadłam.
Marino wycofał wóz z parkingu, nie odzywając się do mnie ani słowem. Czerwone światełko skanera radiowego mrugało na mnie, przekazując wiadomości, które najwyraźniej nie interesowały Marino, a których bardzo często w ogóle nie mogłam zrozumieć. Gliniarze mamrotali dziwne wyrazy do mikrofonów, a niektórzy chyba coś jedli w tym czasie.
– Trzy-czterdzieści-pięć, dziesięć-pięć, jeden-sześćdziesiąt-dziewięć na kanale trzecim.
– Jeden-sześćdziesiąt-dziewięć, wyłączam się.
– Jesteś wolny?
– Dziesięć-dziesięć. Dziesięć-siedemnaście na odwyk. Mam ze sobą podejrzanego.
– Dziesięć-cztery.
– Cztery-pięćdziesiąt-jeden X.
– Dziesięć-dwadzieścia-osiem na Adam Ida Lincoln jeden-siedem-zero…
Nagle wiadomości umilkły i dało się słyszeć basowe buczenie sygnału alarmowego. Marino prowadził w milczeniu, mijając śródmiejskie sklepiki z żelaznymi żaluzjami spuszczonymi na drzwi i okna. Gdzieniegdzie nad wejściami żarzyły się niebieskie i czerwone neony reklamujące lombardy i szewców. Hotele Sheraton i Marriott rozświecone były tysiącami świateł, niczym choinki, lecz na ulicach właściwie nie widać było przechodniów, a i ruch samochodowy bardzo zmalał.
Dopiero po kilku minutach zdałam sobie sprawę, dokąd jedziemy. Na Winchester Place Marino zwolnił, a gdy zatrzymaliśmy się przez domem z numerem 498, rozpoznałam mieszkanie Abby Turnbull. Potężny kształt budynku rysował się na tle nieba; od frontu nie zobaczyłam żadnego samochodu – Abby nie było w domu. Zastanawiałam się, gdzie dziś nocuje.
Marino powoli zjechał z ulicy, skręcając w wąską alejkę między domem Abby a sąsiednią posesją. Samochód zakołysał, przejeżdżając po korzeniach, a reflektory podskoczyły, oświetlając ściany budynku zrobione z czerwonej cegły, kosze na śmieci przypięte łańcuchami do słupków oraz potłuczone butelki i inne śmiecie. Przejechawszy jakieś dwadzieścia jardów w głąb tego klaustrofobicznego tunelu, Marino zatrzymał samochód i wyłączył silnik oraz światła. Po naszej lewej stronie znajdował się trawnik za domem Abby, wąski pasek zieleni otoczony żelaznym płotem, na którym wisiał znak ostrzegający intruzów przed „groźnym psem”, który naprawdę wcale nie istniał.
Marino wyciągnął latarkę i omiótł snopem światła pordzewiałą drabinkę przyczepioną do ściany domu. Wszystkie okna były zamknięte, a szyby odbijały blask. Siedzenie kierowcy zaskrzypiało cicho, gdy Marino przekręcił się i oświetlił trawnik za domem.
– No, mów – odezwał się. – Ciekaw jestem, czy myślisz sobie to, co ja.
– Ten znak. – Zaczęłam od najbardziej oczywistej rzeczy. – Znak na płocie. Gdyby morderca uwierzył, że Abby ma psa, zastanowiłby się dwa razy przed wejściem na teren jej posesji. Żadna z jego ofiar nie miała psa. Gdyby miały, pewnie żyłyby po dziś dzień.
– Bingo!
– Czyli – ciągnęłam – podejrzewam, że morderca musiał wiedzieć, iż znak nic nie znaczy; wiedział, że Abby albo Henna nie mają psa. Tylko skąd mógł to wiedzieć?
– Taak. Skąd mógł wiedzieć? – powtórzył Marino z wolna. – A może jednak miał skąd?
Nic nie odpowiedziałam. Marino włączył zapalniczkę elektryczną i czekał.
– Może na przykład był już wcześniej w tym domu.
– Nie wydaje mi się…
– Przestań zgrywać idiotkę, doktorku – przerwał mi cicho.
Wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów.
– Wyobrażam to sobie wcale nieźle; wydaje mi się, że ty również. Zrobił to jakiś facet, który już wcześniej był w domu Abby; nie ma pojęcia o istnieniu siostry, ale wie, że nie ma żadnego cholernego psa. Panna Turnbull nie należy do jego ulubienic, gdyż wie o nim coś, czego nikt inny na całym świecie nie powinien się dowiedzieć.
Urwał; czułam, że odwraca się ku mnie, lecz nie chciałam patrzeć na niego ani odpowiadać na podobne oskarżenia. Widziałam, do czego zmierza.
– Widzisz, on już zrobił z nią swoje, nie? Może nie mógł się powstrzymać, może to u niego zachowanie kompulsywne, czy jakie tam gówno. Ale jest zaniepokojony; boi się, że ona komuś wygada. Do diabła, przecież jest reporterką! Jej płacą za opowiadanie świńskich sekretów innych ludzi. Więc facet boi się, że to, co zrobił, wyjdzie na jaw.
Znowu popatrzył na mnie, lecz nadal milczałam.
– No więc co robi? Postanawia ją załatwić i upozorować wszystko tak, by wyglądało na robotę Dusiciela. Jego jedynym problemem jest to, że nie ma pojęcia o istnieniu Henny. Nie wie też, gdzie znajduje się sypialnia Abby. Bo choć wcześniej był już w jej domu, dotarł tylko do salonu na dole. Więc włamuje się tu w piątek wieczorem i idzie nie do tej sypialni, co powinien – do sypialni Henny. A dlaczego? Bo w tej wieczorem paliło się światło… bo Abby wyjechała z miasta. Ale jest już za późno, żeby się wycofać… Podjął decyzję i musi sprawę doprowadzić do końca. Więc ją morduje…