Выбрать главу

– Właśnie przemalowują mój gabinet – wyjaśnił, otwierając ciemne drzwi przy końcu korytarza. – Jeżeli więc nie masz nic przeciwko temu, że potraktuję cię jak pacjenta, siądziemy tutaj.

– W tej chwili czuję się zupełnie tak, jak jeden z twoich pacjentów – odparłam, gdy zamknął za nami drzwi.

Przestronny pokój urządzony był na podobieństwo salonu; usiadłam na beżowej skórzanej kanapie i rozejrzałam się dokoła. Na ścianach wisiały blade, abstrakcyjne akwarele i kilka roślin doniczkowych. Brakowało czasopism, książek i telefonu. Po obu stronach stołu stały lampy, a żaluzje były przysłonięte akurat na tyle, by słońce nie raziło nas w oczy, a łagodnie oświetlało całe pomieszczenie.

– Jak się czuje twoja mama? – spytał Fortosis, przyciągając sobie bujany fotel.

– Żyje. Coś mi się zdaje, że przeżyje nas wszystkich.

Uśmiechnął się lekko.

– Zawsze tak myślimy o naszych matkach, lecz niestety bardzo rzadko mamy rację.

– A jak tam twoja żona i córka?

– Doskonale. – Przyjrzał mi się uważnie. – Wyglądasz na przemęczoną, Kay.

– Bo tak właśnie się czuję.

Milczał przez dłuższą chwilę.

– Prowadziłaś zajęcia fakultatywne na VMC – odezwał się łagodnie. – Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie spotkałaś tam kiedyś Lori Petersen.

Bez zbędnych wstępów opowiedziałam mu to, do czego nie przyznałam się jeszcze nikomu innemu. Musiałam to z siebie wyrzucić.

– Spotkałam ją tylko raz – rzekłam. – A w każdym razie jestem prawie pewna, że to była ona.

Bezustannie wysilałam pamięć, szczególnie podczas długich dojazdów do domu i do pracy albo gdy doglądałam w ogrodzie moich róż. Widziałam wtedy przed oczyma twarz Lori Petersen i usiłowałam dopasować ją do niezliczonej ilości twarzy młodych studentów na VMC, którzy gromadzili się wokół mnie w laboratoriach albo siedzieli przede mną na sali wykładowej. Byłam pewna, że gdy po raz pierwszy zobaczyłam jej zdjęcia, w domu w Berkley Downs, poznałam ją.

W zeszłym miesiącu prowadziłam wykład pod tytułem „Kobiety w medycynie”. Pamiętam, jak stałam za katedrą i spoglądałam w morze młodych twarzy na audytorium w college medycznym. Studenci przynieśli ze sobą drugie śniadania i siedząc wygodnie na miękkich fotelach, jedli kanapki i pili soki. Nie było w tym nic niezwykłego; wykład jak każdy inny.

Nie byłam zupełnie pewna, ale wydaje mi się, że Lori była jedną z kilku dziewcząt, które podeszły do mnie po wykładzie, by zadać mi kilka pytań. Jak przez mgłę pamiętam atrakcyjną blondynkę w białym fartuchu, o zielonych, poważnych oczach. Zapytała, czy naprawdę uważam, że kobieta może pogodzić życie rodzinne z karierą tak wymagającą czasu i poświęcenia, jak kariera lekarza. Zapamiętałam to, bo nie od razu odpowiedziałam na jej pytanie; mnie samej udało się to tylko w pięćdziesięciu procentach.

Obsesyjnie odgrywałam w myślach tę scenę, jakbym mogła zobaczyć jej twarz w pełnej ostrości, jeżeli tylko dostatecznie mocno się skupię. Czy to naprawdę Lori Petersen rozmawiała ze mną tamtego dnia? Już chyba nigdy nie będę w stanie przejść korytarzem VMC, nie oglądając się za blondynkami w lekarskich fartuchach. Nie wydaje mi się, bym ją znalazła.

– Ciekawe – odezwał się Fortosis w zamyśleniu. – Dlaczego tak bardzo gnębi cię to, czy ją spotkałaś w przeszłości?

Przyglądałam się smużce dymu unoszącej się z papierosa.

– Nie jestem pewna… może przez to jej śmierć jest dla mnie jeszcze bardziej realistyczna?

– Gdybyś mogła się cofnąć do tamtego dnia, zrobiłabyś to?

– Tak.

– Po co?

– Żeby ją jakoś ostrzec – powiedziałam. – Żeby jakoś odkręcić to, co on jej zrobił.

– Co zrobił morderca?

– Tak.

– A co o nim myślisz?

– Wcale nie chcę o nim myśleć. Chcę tylko zrobić wszystko, co w mojej mocy, by został schwytany.

– I ukarany?

– Nie ma kary odpowiedniej dla zbrodni, które popełnił. Żadna kara nie będzie dla niego wystarczająca.

– A czy jeżeli skażą go na śmierć, nie będzie to dostateczna kara?

– Umrzeć może tylko jeden raz.

– Więc chcesz, by cierpiał. – Cały czas patrzył mi w oczy.

– Tak – odparłam.

– W jaki sposób? Masz na myśli ból fizyczny?

– Strach – powiedziałam. – Chcę, by był równie przerażony jak one, gdy zrozumiały, że umrą.

Nie mam pojęcia, jak długo mówiłam, lecz gdy wreszcie skończyłam, w pokoju było znacznie ciemniej.

– Zdaje się, że ta sprawa zalazła mi za skórę znacznie bardziej niż jakakolwiek inna – przyznałam.

– To jest tak jak ze snami. – Odchylił się do tyłu na fotelu i splótł palce. – Ludzie często mówią, że nic im się nie śni, gdy tak na prawdę tylko nie pamiętają swoich snów. Wszystkie te sprawy dają ci się w kość, Kay, ale najczęściej odcinasz się od męczących cię uczuć.

– Najwyraźniej w tym wypadku mi się to nie udaje, Spiro.

– Dlaczego?

Podejrzewam, że doskonale wiedział dlaczego, lecz chciał, bym to powiedziała.

– Może dlatego, że Lori Petersen była lekarzem. Potrafię wczuć się w jej sytuację… w końcu kiedyś byłam w jej wieku. Byłam taka jak ona.

– W pewnym sensie kiedyś byłaś nią.

– W pewnym sensie.

– A to, co się z nią stało… równie dobrze mogło przytrafić się tobie, tak?

– Nie wiem, czy pociągnęłabym to aż tak daleko.

– A mnie się zdaje, że już pociągnęłaś. – Uśmiechnął się smutno. – Odnoszę wrażenie, że zbyt wiele spraw zaszło za daleko. Co jeszcze cię dręczy?

Amburgey. Co też Fortosis mu powiedział?

– Znajduję się pod ciągłą presją.

– Jaką?

– Polityczną. – W końcu to wykrztusiłam.

– Ach, tak. – Delikatnie stukał o siebie opuszkami palców. – Zawsze jest polityka…

– Chodzi mi o przecieki informacji do prasy. Amburgey martwi się, że mogą pochodzić z mego biura. – Zawahałam się, usiłując wyczytać z jego miny, czy wie już coś na ten temat. – Jego zdaniem artykuły w gazetach sprawiają, iż morderca czuje coraz większą potrzebę szybkiego rozładowywania napięcia, co owocuje coraz częstszymi zabójstwami. Jeszcze trochę i powie mi, że to pośrednio spowodowało śmierć Lori Petersen i Henny Yarborough.

– Czy jest możliwe, by przecieki faktycznie pochodziły z twojego biura?

– Ktoś… z zewnątrz… włamał się do mojej komputerowej bazy danych. Czyli jest to prawdopodobne i jednocześnie stawia mnie w koszmarnej sytuacji, gdzie nie bardzo mam jak się bronić.

– Chyba że dowiesz się, kto włamał się do twego komputera – odparł spokojnie.

– Nie mam zielonego pojęcia, jak się do tego zabrać – odrzekłam. – Rozmawiałeś z Amburgeyem, prawda? – nalegałam.

Spojrzał mi w oczy.

– Tak. Ale on stanowczo przesadza z interpretacją moich słów, Kay. Nigdy nie posunąłbym się tak daleko, by twierdzić, że przecieki informacji z twojego biura były przyczyną dwóch ostatnich morderstw. Innymi słowy, że te dwie kobiety żyłyby do dnia dzisiejszego, gdyby nie ukazały się pełne szczegółów artykuły w gazetach. Tego nie wiem i nie powiedziałem.

Ulga, którą poczułam, była tak wielka, że z pewnością odzwierciedlała się na mojej twarzy.

– Jednak jeżeli Amburgey albo ktokolwiek inny chce rozdmuchać sprawę tych rzekomych przecieków, które mogą pochodzić z twojej bazy danych, obawiam się, że niewiele mogę na to poradzić. Szczerze mówiąc, jestem przekonany, że istnieje powiązanie pomiędzy artykułami a działaniem zabójcy. Jeżeli dzięki ściśle tajnym informacjom przedostającym się do prasy artykuły faktycznie są bardziej szczegółowe, a nagłówki większe, to Amburgey – czy ktokolwiek inny – może zacytować moje słowa i użyć ich przeciwko tobie. – Przyglądał mi się przez długą chwilę. – Rozumiesz, co mówię?