– Mówisz, że nie możesz rozbroić bomby – odparłam załamana.
Pochylając się nieco, Fortosis odparł poważnie:
– Mówię, że nie potrafię rozbroić bomby, której nie widzę. Jakiej bomby? Chcesz powiedzieć, że ktoś cię wrabia, Kay?
– Nie wiem – odrzekłam ostrożnie. – Wiem tylko, że władze miasta z Departamentem Policji na czele będą pływać po uszy w gównie, jeżeli ludzie dowiedzą się, że Lori Petersen zadzwoniła na policję w chwilę przed tym, zanim została zamordowana, a gliniarze nawet palcem nie kiwnęli. Pewnie czytałeś o tym.
Skinął głową, a w jego oczach pojawiło się zainteresowanie.
– Amburgey wezwał mnie do siebie i powiedział o tym na długo przed ukazaniem się tego artykułu; byli tam także Tanner i Boltz. Powiedzieli, że może wybuchnąć skandal, że rodzina Lori Petersen może pozwać policję do sądu. Wtedy też Amburgey kazał mi przysyłać wszystkich dziennikarzy do siebie i nie udzielać im żadnych informacji. Powiedział, że według ciebie te historie w prasie powodują eskalację zachowań mordercy. Dość długo przesłuchiwał mnie w sprawie możliwości przeciekania informacji z mojego biura; musiałam przyznać, że ktoś włamał się do bazy danych.
– Rozumiem.
– W miarę rozwoju wypadków – ciągnęłam – zaczęłam mieć takie niepokojące podejrzenie, że jeżeli wybuchnie jakiś skandal, to będzie on dotyczył czegoś, co rzekomo dzieje się w moim biurze. Wniosek: to ja zaszkodziłam śledztwu, być może pośrednio przeze mnie zginęły dwie kobiety… – Urwałam. Złapałam się na tym, że bezwiednie unoszę głos. – Innymi słowy, miewam wizje, w których wszyscy ignorują zaniedbania policji, bo są zbyt wściekli na biuro koronera, czyli na mnie. – Fortosis nie skomentował; dokończyłam więc kulawo: – Ale możliwe, że robię z igły widły.
– A może nie.
To nie to chciałam od niego usłyszeć.
– Teoretycznie – wyjaśnił – wszystko może dziać się dokładnie tak, jak przed chwilą opisałaś. Jeżeli pewne wysoko postawione osoby chcą ratować własne tyłki, mogą sobie szukać kozła ofiarnego, a koroner jest idealny do tego celu. Ogólnie rzecz biorąc, ludzie nie mają pojęcia, na czym polega twoja praca, i wyobrażają sobie jak najkoszmarniejsze scenariusze. Zazwyczaj nie podoba im się pomysł, że ktoś może rozcinać ciała ich ukochanych, uważają to za ostateczne zbezczeszczenie…
– Proszę! – przerwałam mu trochę zbyt gwałtownie.
– Ale rozumiesz, o co mi chodzi – odrzekł spokojnie.
– Aż za dobrze.
– To włamanie do twojego komputera nie mogło się zdarzyć w gorszym momencie.
– Boże… żałuję, że postęp techniczny w ogóle się zdarzył i że nadal nie używamy maszyn do pisania.
Fortosis odwrócił się do okna.
– Mówiąc językiem prawniczym, Kay, sugeruję, żebyś była bardzo ostrożna. – Znowu obrócił się ku mnie, miał ponurą minę. – Jednak stanowczo odradzam ci zbyt mocne zaangażowanie w tę sprawę; niech to nie odciąga cię od dochodzenia. Brudna polityka lub obawa przed nią może być tak rozpraszająca, że człowiek zaczyna popełniać błędy… tym samym zaoszczędzając przeciwnikowi kłopotu z preparowaniem dowodów winy.
Przez myśl przebiegły mi źle oznakowane wymazy PERK-u. Nieomal zazgrzytałam zębami.
– To przypomina zachowanie ludzi na tonącym statku – dodał. – Każdy walczy o własne życie i lepiej nie stawać mu na drodze. Nie możesz podkładać się ludziom, których ogarnęła panika. A ludzie w Richmond zaczęli panikować.
– Niektórzy z całą pewnością tak – zgodziłam się cicho.
– I jest to zrozumiałe. Śmierci Lori Petersen można było zapobiec. Policja popełniła niewybaczalny błąd, nie nadając jej zgłoszeniu najwyższego priorytetu; mordercy nie złapano, a w mieście nadal giną młode kobiety. Ludzie winią za to policję i władze miasta, które tylko szukają, na kogo zrzucić winę. Taka jest natura strachu. Jeżeli policja i politycy znajdą sobie jakąś zastępczą ofiarę, na pewno właśnie na nią zrzucą winę za swoje niepowodzenia.
– Czyli na moją skromną osobę – rzekłam gorzko; automatycznie pomyślałam o moim poprzedniku, Cagneyu.
Czy jemu przytrafiłoby się to samo? Znałam odpowiedź na to pytanie i wyartykułowałam ją.
– Nie mogę pozbyć się wrażenia, że jestem łatwą ofiarą ze względu na swoją płeć.
– Jesteś kobietą w świecie zdominowanym przez mężczyzn – odparł Fortosis. – Zawsze będziesz uważana za łatwą ofiarę, dopóki chłopcy nie przekonają się, że i ty masz ostre zęby. A masz. – Uśmiechnął się. – Musisz im to tylko udowodnić.
– Jak?
– Czy masz w biurze kogoś, komu absolutnie ufasz? – spytał.
– Moi pracownicy są bardzo lojalni…
Machnął ręką ze zniecierpliwieniem.
– Chodzi mi o zaufanie, Kay. Czy powierzyłabyś komuś z nich swoje życie? Na przykład twojej analityczce od komputerów?
– Margaret zawsze była uczciwa… – odrzekłam z wahaniem. – Ale czy powierzyłabym jej życie? Nie sądzę. Właściwie prawie jej nie znam… poza pracą.
– Chodzi mi o to, że twoim zabezpieczeniem, najlepszą obroną, jeżeli tak wolisz to nazwać, byłoby ustalenie, kto włamał się do bazy danych w twoim komputerze. To może nie być możliwe… ale jeżeli istnieje szansa, to podejrzewam, że ktoś znający się na komputerach mógłby ci pomóc w rozwiązaniu problemu. Ktoś, komu jednocześnie ufasz. Uważam też, że głupotą byłoby zatrudnienie kogoś, kogo ledwie znasz, a kto mógłby wszystko rozgadać.
– Nikt taki nie przychodzi mi na myśl – powiedziałam. – A nawet gdybym się dowiedziała prawdy o tym hakerze… nowiny mogą nie przynieść mi żadnej korzyści. Jeśli to faktycznie jakiś dziennikarz włamuje się do mojej bazy danych, zupełnie nie rozumiem, jak udowodnienie mu tego miałoby mi w czymkolwiek pomóc.
– Może i w niczym by ci nie pomogło, ale na twoim miejscu bym zaryzykował.
Zastanawiałam się przez dłuższą chwilę, do czego Spiro mnie popycha. Odniosłam wrażenie, że ma już podejrzanego, lecz nie chce mi o tym mówić, nie mając żadnych dowodów.
– Będę o tym pamiętał – obiecał. – Na przykład, jeżeli ktoś będzie mnie wypytywał o te sprawy… jeżeli będzie wywierać na mnie presję. – Zawahał się. – Nie chcę, by ktoś wykorzystał moje słowa przeciwko tobie, lecz jednocześnie nie mogę kłamać. Faktem jest, że reakcja mordercy na artykuły w gazetach i jego modus operandi są nieco dziwne. – Słuchałam uważnie. – Prawda wygląda tak, że nie wszyscy seryjni mordercy lubią czytywać o sobie w gazetach. Ludzie mają tendencję do uogólniania; uważają, że każdy, kto popełnia okrutną zbrodnię, pragnie rozgłosu, pragnie czuć się ważny i zauważany. Jak na przykład Hickley. Strzelił do prezydenta i z dnia na dzień cały świat się o nim dowiedział. Z biednego, niedostosowanego faceta o słabo zintegrowanej osobowości, który nie potrafił utrzymać kontaktu emocjonalnego z innymi ludźmi ani zagrzać miejsca na dłużej w żadnej pracy, zrobił się facetem numer jeden na świecie. Moim zdaniem takie typy osobowości są bardzo rzadkie i jednocześnie ekstremalne. Na drugim końcu osi są ludzie tacy jak Lucas czy Tooles. Robią, co chcą, i często nawet nie pozostają w jednym miejscu dostatecznie długo, by poczytać w gazetach o swych wyczynach. Nie chcą, by ktokolwiek dowiedział się o tym, co robią. Chowają ciała i zacierają za sobą ślady. Większość swego życia spędzają w drodze, podróżując od miasta do miasta, a ofiary wybierają spośród bezimiennych nieznajomych. Moim zdaniem, wyrobionym w oparciu o porównania modus operandi tych ostatnich zbrodni, morderca z Richmond łączy w sobie oba ekstrema: zabija, bo to dla niego obsesja, i absolutnie nie chce zostać schwytany. Ale jednocześnie zależy mu na uwadze; chce, by wszyscy wiedzieli, co, kiedy i komu zrobił.