Выбрать главу

– Przepraszam, że przeszkadzam, doktor Scarpetta – odezwała się Rose. – Przyszedł sierżant Marino. Mówi, że to bardzo pilne.

Spotkałam się z nim na korytarzu; w ręce miał dużą szarą torbę, jedną z tych, w których zazwyczaj przechowywano ubrania związane ze sprawą kryminalną.

– Nie uwierzysz mi. – Uśmiechał się od ucha do ucha, a jego szeroka twarz była zaczerwieniona z podniecenia. – Znasz Srokę? – Wpatrywałam się w wypchaną torbę z jawnym zdumieniem. – No, wiesz… Srokę? Włóczy się po całym mieście, pchając swój ziemski dobytek w starym wózku, który gdzieś gwizdnął? Całymi dniami przeszukuje śmietniki?

– To jakiś bezdomny? – O czym Marino gada?

– Aha. To wielki guru bezdomnych. W weekend grzebał po śmietnikach mniej więcej jakąś przecznicę od miejsca, gdzie nasz ptaszek zamordował Hennę Yarborough, i wiesz co? Znalazł śliczny granatowy kombinezon. Problem polega na tym, że kombinezon cały jest uwalany krwią. Sroka jest także moim informatorem, wsadził więc szmatę do plastikowego worka na śmiecie i ruszył na poszukiwania mojej skromnej osoby. Jakiś czas temu zamachał do mnie, gdy stałem na skrzyżowaniu, i za dziesięć dolarów dał mi prezent.

Otworzył torbę i dodał:

– Powąchaj.

Zapach omal nie zwalił mnie z nóg; nawet nie chodziło o smród zakrzepłej krwi, lecz mocny zapach syropu klonowego. Dreszcz przebiegł mi po plecach.

– Hej! – ciągnął Marino. – Wiesz, co jeszcze? Wpadłem na chwilę do mieszkania Petersena i poprosiłem go, by powąchał.

– To jest zapach, który pamięta?

Marino wycelował we mnie wskazujący palec i mrugnął porozumiewawczo.

– Bingo!

Przez dwie godzina pracowałam wraz z Vanderem nad granatowym kombinezonem; co prawda analiza plam krwi zajmie Betty sporo czasu, lecz nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości, że ubranie należało do zabójcy i że miał je na sobie podczas popełniania zbrodni. Pod promieniami lasera świeciło mnóstwem małych gwiazdek.

Podejrzewaliśmy, że gdy skończył ciąć Hennę, był cały pochlapany krwią, a na dodatek wytarł ręce o spodnie. Mankiety rękawów także były sztywne od zakrzepłej krwi. Bardzo możliwe, że za każdym razem wkładał na ubranie ochronny kombinezon i możliwe, że rutynowo wyrzucał go do kosza na śmiecie po dokonaniu przestępstwa. Jednak szczerze w to wątpiłam. Wyrzucił ten kombinezon, bo po raz pierwszy zachlapał go krwią.

Mogłam się założyć, iż był wystarczająco bystry, by wiedzieć, że plam z krwi nie można sprać. Gdyby kiedykolwiek miał zostać aresztowany, lepiej dla niego, by nie miał w szafie żadnych ubrań poplamionych starą krwią. Nie chciał też, by ktokolwiek namierzył, skąd pochodzi kombinezon – odpruł wszystkie metki.

Kombinezon był granatowy, prawdopodobnie w rozmiarze L lub XL, materiał wyglądał na mieszankę bawełny z czymś syntetycznym. Przypomniałam sobie ciemne włókna zebrane z ciała Lori Petersen i parapetu okna w łazience. Na ciele Henny Yarborough także znalazłam sporo ciemnych włókien.

Żadne z naszej trójki nie powiedziało Marino o tym, co zamierzamy zrobić. Pewnie teraz włóczył się gdzieś po ulicach albo siedział przed telewizorem, pijąc piwo. Nie miał o niczym pojęcia. Kiedy artykuł Abby ukaże się w prasie, uwierzy w informacje w nim zawarte; pomyśli, że Abby namówiła kogoś do gadania, a wiadomości połączy z kombinezonem, który mi przekazał, oraz raportami z Nowego Jorku dotyczącymi DNA. I dobrze; chcieliśmy, by wszyscy, absolutnie wszyscy, uwierzyli w prawdziwość tych informacji.

Fakt faktem, zabójca najprawdopodobniej był chory – nie przychodziło mi do głowy żadne inne wytłumaczenie dla zapachu, który wokół siebie rozsiewał. Chyba że Matt Petersen miał przywidzenia, a na kombinezon w śmietniku wylał się syrop klonowy.

– Doskonale – odezwał się Wesley. – Nigdy mu do głowy nie przyszło, że znajdziemy jego ubranie. Drań miał wszystko dokładnie zaplanowane; możliwe, że znał nawet dokładną lokalizację kosza na śmieci, do którego zamierzał wrzucić kombinezon. Myślał, że nigdy go nie znajdziemy.

Zerknęłam na Abby; trzymała się zadziwiająco dobrze.

– Dobra, myślę, że to, co mamy, w zupełności wystarczy – dodał Wesley.

Już widziałam nagłówki jutrzejszych gazet:

NOWE DOWODY W SPRAWIE DUSICIELA TESTY DNA WYKAZAŁY ZABURZENIA METABOLIZMU

Jeżeli faktycznie był chory, taki artykuł na pierwszej stronie powinien zwalić go z nóg.

– Jeśli w ten sposób chcesz nakłonić go do ponownego włamania się do twojej komputerowej bazy danych – mruknęła Abby – musimy sprawić, by wyglądało na to, iż wszystkie dane znajdują się w komputerze. Rozumiesz?

Zamyśliłam się na chwilę.

– Okay. Możemy tego dokonać, pisząc, że komputer znalazł wprowadzone dane, informacje odnoszące się do dziwnego zapachu obecnego w jednym z miejsc zbrodni i połączył je z niedawno odkrytym dowodem poszlakowym. Dotyczy on przyczyn podobnego zapachu, lecz anonimowe źródło blisko związane z dochodzeniem nie mówi dokładnie, jakie typu jest to defekt czy choroba… albo czy został on potwierdzony przez wyniki niedawno ukończonych testów DNA.

Wesleyowi bardzo się to spodobało.

– Doskonale! Niech się męczy! Niech się zastanawia, czy znaleźliśmy jego kombinezon… Abby, nie pisz żadnych szczegółów. Może wspomnij, że policja odmówiła udzielenia informacji dotyczących natury owego znalezionego dowodu.

Abby szybko pisała w notatniku.

– A wracając jeszcze do tego twojego „medycznego źródła blisko związanego z dochodzeniem”, dobrze by było, gdybyś umieściła w artykule kilka cytatów słów tej osoby.

Abby spojrzała na mnie.

– Na przykład?

Zerknęłam na Wesleya i odparłam:

– Niech ten twój „informator” nie zgodzi się ujawnić żadnych szczegółów dotyczących domniemanej choroby. Ale jednocześnie niech powie, że może ona powodować silne upośledzenie umysłowe, a potem… um… – Po chwili zaimprowizowałam na głos: – Ekspert od genetyki twierdzi, iż tego typu zaburzenia metabolizmu powodują bardzo poważne upośledzenia umysłowe. Choć policja uważa, że morderca nie może być upośledzony umysłowo, dowody wskazują jednoznacznie, iż jest on niedostosowany i niezorganizowany w stopniu utrudniającym codzienne kontakty z rzeczywistością.

– To go doprowadzi do szału – mruknął Wesley. – Absolutnie go rozsadzi.

– Najważniejsze jest, byśmy nie sugerowali jego niepoczytalności – dodałam. – Później, już w sądzie, może się to na nas zemścić.

– Niech nasze „źródło” powie to jasno i wyraźnie – zaproponowała Abby. – Niech rozróżni upośledzenie umysłowe od niepoczytalności.

Miała już z pół tuzina kartek zapełnionych notatkami.

Pisząc dalej, spytała:

– A co z tym syropem klonowym? Chcemy dokładnie określić rodzaj zapachu?

– Tak – odrzekłam bez zastanowienia. – Ten facet może pracować w miejscu publicznym… a przynajmniej wśród ludzi. Możliwe, że gdy ktoś coś zauważy, powie nam o tym.

– Jedno jest pewne – wtrącił Wesley. – To jeszcze bardziej go zdenerwuje.

– Chyba że tak naprawdę wcale nie wydziela żadnego dziwnego zapachu – powiedziała Abby.

– A niby skąd może być tego pewien? – spytałam. Oboje rzucili mi zdziwione spojrzenia. – Nigdy nie słyszeliście powiedzenia, że lis nie wyczuwa własnego zapachu? – dodałam.

– Chcesz powiedzieć, że ten facet śmierdzi i nie zdaje sobie z tego sprawy? – zapytała Abby.

– To już jego zmartwienie – odparłam.

Skinęła głową i znowu pochyliła się nad notatkami.

Wesley poprawił się na krześle.

– Co jeszcze wiesz o tym defekcie, Kay? Może powinniśmy sprawdzić w miejskich aptekach, czy ktoś nie wykupuje niezwykłych ilości witamin lub leków?