O dokładnie 23:23 męski głos powiedział:
– 911, słucham.
Łagodny, kobiecy, kulturalny głos odpowiedział po chwili ciszy:
– Ojej! Strasznie przepraszam.
– Czy coś się stało, proszę pani?
Zażenowany śmiech.
– Chciałam dodzwonić się do informacji. – Znowu śmiech. – Zdaje się, że nacisnęłam dziewiątkę zamiast czwórki.
– Hej! Nie ma problemu. Dobrze choć czasem słyszeć, że nic się nie stało. – A po chwili: – Życzę pani miłego dnia.
Cisza. Kliknięcie odkładanej słuchawki.
Na komputerowym wydruku, pod nazwiskiem Cecile Tyler, widniał adres zamordowanej Murzynki.
I nagle wszystko zrozumiałam.
– Jezu! Słodki Jezu… – wymamrotałam, czując, że robi mi się niedobrze.
Brenda Steppe zadzwoniła na policję, gdy przydarzył się jej niegroźny wypadek samochodowy; wedle słów męża, Lori Petersen dzwoniła na policję, gdy usłyszała jakiś hałas za domem, który okazał się spowodowany przez kota buszującego w śmieciach. Abby Turnbull zadzwoniła na policję, gdy zauważyła śledzącego ją mężczyznę w czarnym cougarze; Cecile Tyler zadzwoniła na policję przez pomyłkę – pomyliły się przyciski na telefonie.
Wystukała 911 zamiast 411.
Pomyłka!
Cztery kobiety na pięć! Wszystkie dzwoniły z domów… a ich adresy automatycznie pojawiały się na ekranie komputera. Jeżeli zarejestrowane były na ich nazwisko, policjant przyjmujący zgłoszenie wiedział, że prawdopodobnie mieszkają same.
Pobiegłam do kuchni. Nie wiem dlaczego: przecież w moim gabinecie także stał aparat.
Gwałtownie wystukałam numer do wydziału zabójstw.
Marino był nieobecny.
– Potrzebuję jego numer domowy.
– Przykro mi, proszę pani, ale nie wolno nam udzielać żadnych prywatnych informacji.
– Do ciężkiej cholery! Mówi doktor Scarpetta, naczelny koroner stanu Wirginia! Dajcie mi jego pieprzony domowy telefon! – nie wytrzymałam.
Nastąpiła chwila ciszy, a potem policjant, który przyjął telefon, zaczął mnie gwałtownie przepraszać. Na koniec podał mi domowy numer Marino.
Wykręciłam go pospiesznie.
– Dzięki Bogu – sapnęłam, gdy usłyszałam jego głos w słuchawce.
– Nie kitujesz? – spytał, gdy pospiesznie wytłumaczyłam, czemu dzwonię. – Jasne, że to sprawdzę, doktorku.
– Nie sądzisz, że lepiej by było, gdybyś natychmiast pojechał do centrali i sprawdził, czy tego drania tam nie ma? – nieomal wrzasnęłam.
– Co ten facet mówił? Rozpoznałaś jego glos?
– Oczywiście, że nie!
– Co, dokładnie, powiedział do Cecile Tyler?
– Zaraz ci puszczę. – Pobiegłam do gabinetu i podniosłam słuchawkę telefonu stojącego na biurku. Przewinęłam taśmę, wyciągnęłam wtyczkę od słuchawek i dałam maksymalną głośność.
– Poznajesz ten głos? – spytałam po chwili. Marino nie odpowiedział. – Jesteś tam jeszcze? – zawołałam.
– Hej! Wyluzuj się, doktorku. To był ciężki dzień, okay? Zostaw sprawy w moich rękach, a obiecuję, że się wszystkim zajmę.
Odłożył słuchawkę.
Siedziałam, wpatrując się w telefon; nie poruszyłam się, dopóki głośny długi sygnał się nie urwał i mechaniczny głos nie odezwał się jękliwie:
– Jeżeli chcesz zadzwonić, to odwieś słuchawkę i spróbuj jeszcze raz…
Sprawdziłam, czy frontowe drzwi są zamknięte na klucz, a system alarmowy włączony, i wróciłam na górę. Moja sypialnia znajdowała się na końcu korytarza, a jej okna wychodziły na las za domem. W ciemności za szybami błyskały ogniki robaczków świętojańskich; nerwowo zaciągnęłam żaluzje.
Bertha miała takie irracjonalne przekonanie, że słońce powinno wpadać do pokoju bez względu na to, czy ktoś w nim siedzi, czy nie.
– To zabija zarazki, doktor Kay – mawiała.
– Taak i jednocześnie sprawia, że dywany i obicia mebli blakną – odpowiadałam.
Jednak Bertha miała zwyczaj stawiać na swoim; strasznie nie lubiłam wchodzić do pokoju po zmroku i widzieć odsłonięte żaluzje. Zamykałam je przed zapaleniem światła, by nikt z zewnątrz nie mógł mnie zobaczyć. Jednak dziś wieczorem zapomniałam. Nie zdjęłam także dresu, pomyślałam, że doskonale posłuży mi jako pidżama.
Weszłam na stołeczek, który trzymam w szafie, i z górnej półki wyciągnęłam tekturowe pudełko na buty. Zdjęłam pokrywkę i wsadziłam rewolwer pod poduszkę.
Śmiertelnie się bałam, że telefon zadzwoni w środku nocy i zostanę wezwana na miejsce zbrodni; wtedy będę musiała potrząsnąć mocno Marino i wrzasnąć mu w twarz: „A nie mówiłam?! Ty głupi sukinsynu! A nie mówiłam?!”
Tak, przy okazji, ciekawe, co on w tej chwili robi? Wyłączyłam lampę i naciągnęłam kołdrę pod brodę. Pewnie pije piwo i ogląda telewizję.
Usiadłam i z powrotem włączyłam lampę. Telefon na stoliku przy łóżku drażnił mnie; nie miałam już do kogo zadzwonić. Gdybym powiadomiła Wesleya o moich podejrzeniach, on natychmiast zadzwoniłby do Marino. Gdybym połączyła się z wydziałem zabójstw, to każdy, kto odebrałby mój telefon – i potraktował go poważnie – przekazałby wiadomość także jemu.
Marino. To on prowadził to dochodzenie. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu.
Wyłączyłam znowu lampkę i wpatrywałam się w ciemność.
„911, słucham”.
„911, słucham”.
Cały czas słyszałam ten głos; przewracałam się na łóżku, nie mogąc zasnąć.
Było już po północy, gdy zeszłam na dół i znalazłam w barku butelkę koniaku. Lucy nie poruszyła się nawet; odkąd położyłam ją do łóżka, spała jak zabita. Jakże ja bym tak chciała! Przełknęłam dwa łyki koniaku niczym lekarstwo, wróciłam do sypialni i znowu zgasiłam światło. Słyszałam cykanie zegarka przy łóżku.
Cyk.
Cyk.
Na wpół drzemiąc, na wpół rozmyślając o wydarzeniach dnia, przewracałam się z boku na bok.
„…co dokładnie powiedziała Cecile Tyler?”
Klik. Taśma znowu się włączyła.
„Ojej! Strasznie przepraszam. – Zażenowany śmiech. – Chyba wcisnęłam dziewiątkę zamiast czwórki…”
„…Hej! Nie ma problemu… Życzę miłego dnia…”
Klik.
„…wcisnęłam dziewiątkę zamiast czwórki…”
„911, słucham…”
„Hej!…to przystojny facet. Nie musi wsypywać kobiecie narkotyku do drinka, żeby się z nią zabawić…”
„To szuja!”
„…bo wyjechał z miasta, Lucy. Pan Boltz pojechał na wakacje…”
„Och! – Oczy wypełnione bezgranicznym smutkiem. – Kiedy wróci?”
„Dopiero w lipcu…”
„Ojej. Dlaczego nie możemy do niego dołączyć, ciociu Kay? Czy pan Boltz pojechał na plażę?”
„…nigdy nie mówisz prawdy o naszym związku. – Jego twarz ukryta za welonem dymu i rozgrzanego powietrza i jasne włosy lśniące w promieniach słońca”.
„911, słucham”.
Byłam w domu mojej matki, która coś do mnie mówiła.
Na niebie krążył ogromny ptak, a ja jechałam vanem z kimś, kogo nie znałam ani nie widziałam. Wysokie palmy mijały nas w pędzie. Na mokradłach stały długoszyje białe czaple; obracały głowy, spoglądając na nas. Na mnie.
Odwróciłam się na plecy, szukając wygodniejszej pozycji.
Mój ojciec siedział na łóżku i obserwował mnie, gdy opowiadałam, jak minął mi dzień w szkole. Jego twarz miała kolor popiołu. Nie mrugał powiekami, a ja nie słyszałam wypowiadanych przez siebie słów. Nie odpowiadał mi, lecz tylko wpatrywał się we mnie nieruchomym wzrokiem. Strach przeszył mi serce; jego twarz była blada, a oczy puste, nieruchome.
Nie żył.
– Tatoooo!!!
Nozdrza wypełnił mi słodkawy zapach zgnilizny, gdy wtuliłam twarz w jego pierś…
Coś nagle we mnie zaskoczyło.