Выбрать главу

Kiedy pewnego wieczora Abby myślała, że ktoś ją śledzi w drodze powrotnej do domu, i zadzwoniła na policję, to McCorkle odebrał jej zgłoszenie. W ten sposób dowiedział się, gdzie Abby mieszka. Może już wtedy rozważał zamordowanie czołowej reporterki Richmond, a może nie przyszło mu to do głowy, dopóki nie odebrał jej telefonu. Nigdy się tego nie dowiemy.

Wiedzieliśmy natomiast, że wszystkie zamordowane kobiety w przeszłości dzwoniły pod numer 911. Patty Lewis zadzwoniła na policję mniej więcej dwa tygodnie przed tym, jak została zamordowana – we czwartek, o 20:23, tuż po burzy, by zgłosić podejrzane zagęszczenie świateł samochodów na autostradzie jakąś milę od jej domu. Była dobrą obywatelką i nie chciała, by komukolwiek stała się krzywda.

Cecile Tyler wcisnęła dziewiątkę zamiast czwórki na swoim telefonie i dodzwoniła się na policję przez przypadek.

Ja nigdy nie dzwoniłam pod 911.

Nie musiałam.

Mój adres i numer domowy znajdują się w każdej książce telefonicznej, bo koroner okręgowy ma być gotowy na każde wezwanie. Rozmawiałam także z kilkoma oficerami łącznościowymi przy różnych okazjach, kiedy na przestrzeni ostatnich tygodni usiłowałam porozumieć się z Marino. Jednym z nich mógł być McCorkle. Nigdy się tego nie dowiem; nie chcę tego wiedzieć.

– Twoje zdjęcia co jakiś czas pojawiały się w gazetach i telewizji – ciągnął Marino. – Pracowałaś nad jego ofiarami i pewnie zastanawiał się, ile wiesz na jego temat. Myślał o tobie, a mnie to bardzo niepokoiło. A potem jeszcze całe to gówno o jego metabolizmie i o tym, że znalazłaś jakiś dowód przeciwko niemu. – Wstał i zaczął się przechadzać po pokoju. – Wiedział, że ziemia zaczyna mu się palić pod nogami i cała sprawa zrobiła się dla niego trochę bardziej osobista. Wścibska pani doktor zaczęła podważać jego inteligencję, wątpić w jego męskość…

Te głuche telefony, które otrzymywałam późnymi wieczorami…

– I to go rozpaliło… Nie podobało mu się, że jakieś bezczelne babsko traktuje go jak idiotę. Więc pomyślał sobie: „Suka uważa, że jest ode mnie mądrzejsza. Już ja jej pokażę. Załatwię ją”.

Pod fartuchem miałam na sobie gruby sweter; oba zapięłam aż po szyję, a jednak nie mogłam się rozgrzać. Przez ostatnie dwie noce spałam w pokoju Lucy. Chciałam zmienić wystrój sypialni; rozważałam sprzedaż domu.

– Podejrzewam więc, że ten artykuł faktycznie rozzłościł sukinsyna. Benton twierdził, że to dobrze wpłynie na śledztwo… że facet będzie tak wściekły, iż przestanie uważać na to, co robi. Pamiętasz, jaki byłem wtedy wkurzony? Chcesz wiedzieć dlaczego?

Skinęłam głową.

– Naprawdę chcesz znać powód mojej wściekłości?

Popatrzyłam mu w oczy; Marino był jak dziecko. Był z siebie szalenie dumny. Spodziewał się, że go pochwalę, że będę uszczęśliwiona, bo z odległości dziesięciu kroków zastrzelił człowieka uzbrojonego tylko w scyzoryk, po prostu skosił go wewnątrz mojej sypialni. Czyżby spodziewał się, że tamten rzuci nim w niego?

– No, cóż… po pierwsze, już wtedy dostałem cynk.

– Cynk? – spytałam. – Jaki znowu cynk?

– Złoty Chłopiec Boltz – odparł Marino bardzo spokojnie, strząsając popiół z papierosa. – Był na tyle wspaniałomyślny, że podzielił się ze mną czymś, na krótko przed tym, jak wyfrunął z miasta. Powiedział mi, że martwi się o ciebie.

– O mnie? – wypaliłam ze zdumieniem.

– Powiedział, że gdy pewnego dnia wpadł do ciebie późnym wieczorem, zauważył w okolicy dziwny samochód. Martwił się, że może ktoś cię śledzi, może zabójca…

– To była Abby! – wtrąciłam zaskoczona. – Przyjechała, by się ze mną zobaczyć, zadać mi kilka pytań, lecz gdy zobaczyła samochód Boltza, spanikowała i odjechała…

Przez moment Marino miał zdumioną minę, a potem wzruszył ramionami.

– No, tak… w każdym razie dobrze, że zwrócił na to uwagę, nie?

Nic nie odpowiedziałam; zbierało mi się na płacz.

– Wystarczyło, bym zaczął się bać. W rzeczy samej już od dłuższego czasu obserwowałem twój dom. A gdy pojawił się ten artykuł o DNA, pomyślałem sobie „Teraz to już świr całkiem oszaleje i wszystko może się skupić na naszym doktorku. Ta historia nie podkusi go do włamania się do komputera, lecz prosto do jej domu”.

– Miałeś rację – odparłam, odkaszlnąwszy cicho.

– A pewnie, że miałem rację.

Marino nie musiał go zabijać, ale nikt się nigdy o tym nie dowie. To zostanie naszą tajemnicą; nigdy nikomu o tym nie powiem. I nie żałuję, że to zrobił. Sama bym tak postąpiła; niedobrze robiło mi się na myśl, że gdybym spróbowała, zawiodłabym – rewolwer nie był naładowany. Klik. Tylko tyle. Było mi niedobrze, bo sama nie potrafiłam się obronić, a nie chciałam być wdzięczna Marino za uratowanie mi życia.

Gadał i gadał; nie mógł skończyć, a we mnie zaczęła się gotować dawna złość.

I wtedy, nagle, do pokoju wszedł Wingo.

– Och. – Z dłońmi wsadzonymi w kieszenie spojrzał niepewnie na Marino, który przyglądał mu się z jawną irytacją. – Przepraszam, pani doktor… wiem, że to nie jest najodpowiedniejszy moment. Chodzi mi o to, że wiem, iż musi być pani nadal zdenerwowana…

– Wcale nie jestem zdenerwowana!

Oczy mu się rozszerzyły i cofnął się nieco.

Zniżyłam głos i dodałam:

– Przepraszam, Wingo. Tak, jestem zdenerwowana i zmęczona. Nie jestem sobą. Co cię trapi?

Sięgnął do kieszeni błękitnych spodni i wyciągnął z nich plastikową torebkę; w środku znajdował się pet od papierosa marki Benson and Hedges 100.

Położył ją delikatnie przede mną; spojrzałam mu w oczy, nic nie rozumiejąc. Czekałam.

– Pamięta pani, jak pytałem, czy komisarz pali papierosy? – Skinęłam głową; Marino rozglądał się dokoła ze śmiertelnie znużoną miną. – Widzi pani, mam takiego przyjaciela… Patricka. Pracuje w dziale księgowości, po drugiej stronie ulicy, w tym samym biurowcu co Amburgey. No, cóż… – Zarumienił się lekko. – Czasem spotykamy się z Patrickiem w porze lunchu i jedziemy coś zjeść. Ma przydzielone miejsce na parkingu nieopodal komisarza… dosłownie dwa samochody dalej. I często go tam widujemy…

– Widujecie? – powtórzyłam, nic nie rozumiejąc. – Jak to?

Wingo nachylił się ku mnie i wyznał szeptem:

– Widujemy, jak siedzi w swoim samochodzie i pali papierosy. – Znowu się wyprostował. – Przysięgam, doktor Scarpetta. Przed południem i zaraz po lunchu… nieraz. Często po posiłku siedzimy w samochodzie Patricka, rozmawiamy i słuchamy muzyki… Nieraz widzieliśmy, jak Amburgey wsiada do tej swojej czarnej bryki i zapala papierosa. Nawet nie używa popielniczki, bo nie chce, by ktokolwiek się dowiedział. Cały czas rozgląda się dokoła, a potem wyrzuca peta przez okno i idzie z powrotem do pracy, psikając sobie w usta specjalnym dezodorantem…

Wingo przyglądał mi się z niedowierzaniem.

Śmiałam się tak mocno, że łzy leciały mi z oczu; to chyba była histeria, gdyż nie mogłam przestać. Uderzałam dłonią o blat stołu i wycierałam policzki. Jestem pewna, że słyszeli mnie nawet pracownicy na dole w kostnicy.

Wingo także zaczął się śmiać.

Marino przyglądał się nam tak, jakbyśmy byli parą imbecyli; chwilę później walczył z uśmiechem, a potem dławił się papierosem i śmiał głośno.

Wingo wreszcie się uspokoił.

– Chodzi o to, doktor Scarpetta – ciągnął – chodzi o to, że jakiś czas temu specjalnie czekałem, aż Amburgey skończy palić i wróci do budynku, po czym wyskoczyłem z samochodu i zebrałem niedopałek z chodnika. Poszedłem z nim prosto do Betty, by przeprowadziła testy serologiczne.