— Może w Taurogach, a może i nie. Charłamp będzie lepiej wiedział.
— Chodźmy!
— Już niedaleko.. Chorągiew za miastem stoi, a my tu… i Charłamp z nami.
Wtem Kmicic począł oddychać tak ciężko jak człowiek, który pod stromą górę wchodzi.
— Słabym jeszcze okrutnie — ozwał się.
— Tym większego pomiarkowania waszmości potrzeba, ile że z takim rycerzem będziesz miał sprawę.
— Już raz miałem i ot! co mi po niej ostało.
To rzekłszy, Kmicic ukazał na pręgę w twarzy.
— Powiedzże mi waść, jako to było, bo król jegomość ledwie wspomniał.
Pan Kmicic począł opowiadać i choć przy tym zębami zgrzytał i aż kołpaczkiem cisnął o ziemię, jednak myśl jego oderwała się od nieszczęścia i uspokoił się trochę.
— Wiedziałem, żeś waść rezolut — rzekł mały rycerz — ale żeby aż Radziwiłła spośród jego chorągwi porwać, tegom się i po waćpanu nie spodziewał.
Tymczasem doszli do kwatery. Dwaj Skrzetuscy, pan Zagłoba, dzierżawca z Wąsoszy i Charłamp zajęci byli oglądaniem kożuszków krymskich, które handlujący Tatar przyniósł właśnie do wyboru. Charłamp, który najlepiej znał Kmicica, poznał go też od jednego rzutu oka i upuściwszy kożuszek, zakrzyknął:
— Jezus Maria!
— Niech będzie imię Pańskie pochwalone! — zawołał dzierżawca z Wąsoszy.
Lecz zanim wszyscy ochłonęli ze zdziwienia, Wołodyjowski rzekł:
— Przedstawiam waszmościom częstochowskiego Hektora[826] i wiernego sługę królewskiego, któren[827] za wiarę, ojczyznę i majestat krew przelewał.
Tu, gdy zdziwienie jeszcze wzrosło, począł zacny pan Michał opowiadać z wielkim zapałem, co od króla o Kmicicowych zasługach, a od samego pana Andrzeja o porwaniu księcia Bogusława słyszał, i wreszcie tak skończył:
— Nie tylko więc nieprawda to jest, co książę Bogusław o tym kawalerze powiadał, ale przeciwnie: nie ma on większego wroga od pana Kmicica, i dlatego pannę Billewiczównę z Kiejdan wywiózł, aby w jakikolwiek sposób zemstę nad nim wywrzeć.
— I nam ten kawaler życie ocalił, i konfederackie chorągwie przed księciem wojewodą ostrzegł — zawołał pan Zagłoba. — Wobec takich zasług za nic dawne grzechy! Dla Boga! dobrze, że z tobą, panie Michale, nie sam do nas przyszedł, dobrze też, że chorągiew nasza za miastem, bo okrutna w laudańskich przeciwko niemu zawziętość, i zanimby zipnął, wprzód by go byli na szablach roznieśli.
— Witamy waszmości całym sercem, jako brata i przyszłego kommilitona[828]! — rzekł Jan Skrzetuski.
Charłamp aż się za głowę brał.
— Taki się nigdy nie pogrąży! — mówił — z każdej strony wypłynie i jeszcze sławę na brzeg wyniesie!
— A nie mówiłem wam tego! — wołał Zagłoba. — Jakem go tylko w Kiejdanach ujrzał, zarazem sobie pomyślał: to żołnierz i rezolut[829]! I pamiętacie, że wnet poczęliśmy się w gębę całować. Prawda, że za moją przyczyną Radziwiłł pogrążon, ale i za jego. Bóg mnie natchnął w Billewiczach, żem go nie dopuścił rozstrzelać… Mości panowie, nie godzi się takiego kawalera sucho przyjmować, aby zaś nas o nieszczerość nie posądził!
Usłyszawszy to, Rzędzian wyprawił zaraz Tatara z kożuszkami, a sam zaś zakrzątnął się z pachołkiem około napitków.
Lecz pan Kmicic myślał tylko o tym, aby się od Charłampa o wyzwoleniu Oleńki jak najprędzej wywiedzieć.
— Byłeś waść przy tym? — pytał.
— Prawie, żem się z Kiejdan nie ruszał — odrzekł nosacz. — Przyjechał książę Bogusław do naszego księcia wojewody. Na wieczerzę wystroił się tak, że oczy bolały patrzeć, i widać było, że mu panna Billewiczówna bardzo w oko wpadła, bo ledwie że nie mruczał z ukontentowania jak kot, gdy go po grzbiecie głaszczą. Ale o kocie powiadają, że pacierze odmawia, a książę Bogusław, jeśli je odmawiał, to chyba diabłu na chwałę. A przymilał się, a łasił, a zalecał…
— Zaniechaj! — rzekł pan Wołodyjowski — zbyt wielką mękę temu rycerzowi zadajesz!
— Przeciwnie! Mów waść, mów! — zawołał Kmicic.
— Gadał tedy przy stole — rzekł Charłamp — iż nie żadna to ujma nawet i Radziwiłłom ze szlachciankami się żenić i że on sam wolałby wziąć szlachciankę niż one księżniczki, które mu ichmość królestwo francuscy swatali, a których nazwisk nie spamiętałem, bo takie były cudaczne, jakoby kto ogary w kniei nawoływał.
— Mniejsza z tym! — rzekł Zagłoba.
— Owóż, widocznie to mówił, aby oną pannę skaptować[830], co my, zrozumiawszy zaraz, poczęliśmy jeden na drugiego spoglądać i mrugać, słusznie mniemając, że się potrzask na innocencję[831] gotuje.
— A ona? a ona?!… — pytał gorączkowo Kmicic.
— Ona, jako to dziewka z wielkiej krwi i górnej maniery, żadnego nie pokazowała[832] ukontentowania[833], zgoła na niego nie patrząc, dopieroż gdy o waszmość panu mówić książę Bogusław począł, zaraz w niego utkwiła oczy. Straszna rzecz, co się stało, gdy powiedział, i żeś mu się wasza mość ofiarował za ileś tam dukatów króla porwać i żywego albo umarłego Szwedom dostawić. Myśleliśmy, że dusza z panny wyjdzie, ale cholera na waćpana tak była w niej wielka, że słabość niewieścią przemogła. Jak on też zaczął prawić, z jaką abominacją[834] waszmościne propozycje odrzucił, dopiero zaczęła go wielbić i wdzięcznie nań spoglądać, a potem już i ręki mu nie umknęła, gdy ją od stołu chciał odprowadzić.
Kmicic oczy dłońmi zatknął.
— Bijże, bij! kto w Boga wierzy! — powtarzał.
Nagle zerwał się z miejsca.
— Bądźcie waszmościowie zdrowi!
— Jakże to? dokąd? — pytał Zagłoba, zastąpiwszy mu drogę.
— Król mi permisję[835] da, a ja pojadę i znajdę go! — mówił Kmicic.
— Na rany boskie! czekaj waść! Jeszcześ się wszystkiego nie dowiedział, a szukać go masz czas. Z kim pojedziesz? Gdzie go znajdziesz?
Kmicic może byłby nie słuchał, ale sił mu zbrakło, gdyż był ranami wycieńczon, więc obsunął się na ławę i plecami wsparłszy się o ścianę, przymknął oczy.
Zagłoba podał mu kielich wina, a on chwycił go drżącymi rękoma i rozlewając płyn na brodę i piersi, wychylił do dna.
— Nie masz tu nic straconego — rzekł Jan Skrzetuski — jeno roztropności trzeba tym większej, że z tak znamienitym panem sprawa. Prędkim uczynkiem a nagłą imprezą możesz waćpan zgubić pannę Billewiczównę i siebie.
— Wysłuchaj Charłampa do końca — rzekł pan Zagłoba,
Kmicic zacisnął zęby.
— Słucham cierpliwie.
— Czy chętnie panna wyjeżdżała — ozwał się Charłamp — tego nie wiem, bom przy jej wyjeździe nie był; wiem, że pan miecznik rosieński protestował, któremu naprzód perswadowano, potem go w cekhauzie[836] zamknięto, a wreszcie pozwolono wolno do Billewicz odjechać. Panna w złych rękach, nie ma co ukrywać, bo wedle tego, co o młodym księciu powiadają, bisurmanin[837] żaden na płeć gładką nie jest tak łasy. Gdy mu białogłowa jaka w oko wpadnie, wówczas choćby była zamężna, gotów i o to nie dbać.
— Gorze! gorze! — powtórzył Kmicic.
— Szelma! — krzyknął Zagłoba.
— Dziwno mi tylko to, że ją książę wojewoda zaraz Bogusławowi wydał! — rzekł Skrzetuski.