— Nie może być, żeby też i Karol Gustaw się nie ruszył, musimy więc jako najprędzej ręce mieć wolne, aby Czarnieckiemu z pomocą spieszyć.
Tego samego zdania był Kmicic, który już trzeciego dnia musiał walczyć z dawnymi nałogami samowoli, aby bez komendy nie pójść naprzód.
Lecz Sapieha lubił działać na pewno, bał się każdego nierozważnego kroku, więc postanowił czekać na dokładniejsze wiadomości.
I hetman miał również swoje powody. Zapowiedziana wyprawa Bogusława na Podlasie mogła być tylko podstępem i grą wojenną. Może to była wyprawa udana, przedsięwzięta na czele sił lada jakich w tym celu, aby połączenia wojsk sapieżyńskich z koronnymi nie dopuścić. Będzie się tedy Bogusław przed Sapiehą wymykał, nigdzie bitwy nie przyjmując, byle marudzić, a Karol Gustaw z elektorem uderzą przez ten czas na Czarnieckiego, zgniotą go przeważającą potęgą, ruszą na samego króla i zduszą dzieło poczynającej się obrony, stworzone przez świetny przykład Częstochowy.
Sapieha był nie tylko wodzem, ale i statystą[1000]. Racje swoje wykładał zaś na naradach potężnie, że sam Kmicic musiał się na nie w duszy zgodzić. Przede wszystkim należało wiedzieć, czego się trzymać. Gdyby się okazało, że najazd Bogusławowy jest tylko grą, to wystarczyłoby zostawić przeciw niemu kilka chorągwi, z całą zaś siłą ruszać, co pary w koniach, ku Czarnieckiemu i głównej nieprzyjacielskiej potędze. Kilka zaś lub nawet więcej chorągwi mógł śmiało pan hetman zostawić, bo nie wszystkie jego siły stały w okolicy Białej. Młody pan Krzysztof, czyli tak zwany Krzysztofek Sapieha, stał z dwoma lekkimi chorągwiami i z regimentem piechoty w Janowie; Horotkiewicz kręcił się w pobliżu Tykocina, mając pod sobą pół regimentu dragonii bardzo ćwiczonej i do pięciuset wolentarzy[1001], oprócz petyhorskiej[1002] chorągwi imienia samego wojewody. Prócz tego w Białymstoku stały łanowe piechoty[1003].
Sił tych starczyłoby aż nadto do oporu Bogusławowi, jeżeli więcej nad kilkaset koni nie liczył.
Porozsyłał więc przezorny hetman gońców na wszystkie strony i czekał wiadomości.
Aż przyszły wreszcie wieści, lecz do gromów podobne — i tym podobniejsze, że przez szczególny zbieg okoliczności uderzyły wszystkie jednego wieczora.
Na zamku bialskim odbywała się właśnie narada, gdy wszedł oficer ordynansowy i oddał jakieś pismo hetmanowi.
Zaledwie wojewoda rzucił na nie okiem, gdy zalterował[1004] się na twarzy i rzekł obecnym:
— Krewniak mój zniesion do szczętu w Janowie przez samego Bogusława. Ledwie sam zdrowie wyniósł!
Nastała chwila milczenia, którą przerwał dopiero sam hetman.
— List jest pisany z Brańska, w ucieczce i konfuzji — rzekł — dlatego nie masz w nim ni słowa o potędze Bogusława. Myślę, że musiała być dość znaczną, skoro dwie chorągwie i regiment piechoty do szczętu, jako czytam, zostały zniesione!… Być jednak może, iż książę Bogusław zeszedł ich niespodzianie. Pewności to pismo nie daje…
— Panie hetmanie — rzekł na to książę Michał — pewien jestem, że Bogusław chce całe Podlasie zagarnąć, by je w udzielne władanie albo w lenno przy układach dostać… Dlatego niezawodnie nadszedł z taką potęgą, jaką tylko mógł zebrać.
— Godzi się supozycje[1005] dowodami poprzeć, mości książę.
— Innych dowodów nie mam, jeno znajomość Bogusława. Nie o Szwedów ani o Brandenburczyków mu chodzi, jeno o siebie samego… Wojownik to jest niepospolity, który dufa w swą szczęśliwą gwiazdę. Prowincję chce pozyskać, Janusza pomścić, sławą się okryć, a do tego potęgę odpowiednią mieć musi i ma. Dlatego nagle trzeba na niego nastąpić, inaczej on na nas nastąpi.
— Do wszystkiego błogosławieństwo boże niezbędne — rzekł Oskierko — a błogosławieństwo przy nas!
— Jaśnie wielmożny panie hetmanie — rzekł Kmicic. — Wieści potrzeba. Spuśćcieże mnie ze smyczy z moimi Tatary, a ja wam wieści przywiozę.
Oskierko, który był przypuszczony do tajemnicy i wiedział, kto jest Babinicz, zaraz jął zdanie jego mocno popierać:
— Boga mi! To jest arcyprzednia myśl! Takiego tam kawalera i takiego wojska trzeba. Jeżeli tylko konie wypoczęte…
Tu Oskierko przerwał, bo oficer ordynansowy znów wszedł do komnaty.
— Jaśnie wielmożny panie hetmanie — rzekł — jest dwóch żołnierzów[1006] z Horotkiewiczowej chorągwi, którzy się do osoby waszej wielmożności dobijają.
— Bogu chwała —— rzekł pan Sapieha, uderzywszy się rękoma po kolanach — będą i wiadomości… Puszczaj!
Po chwili weszło dwóch petyhorców[1007], obdartych i zabłoconych.
— Od Horotkiewicza? — spytał Sapieha.
— Tak jest.
— Gdzie on teraz?
— Zabit, a jeżeli nie zabit, to nie wiemy, gdzie jest…
Wojewoda wstał, lecz usiadł, i zaraz począł badać spokojnie:
— Gdzie chorągiew?
— Zniesiona przez księcia Bogusława.
— Siła[1008] zginęło?
— W pień nas wycięto, może kilku ostało, których w łyka, jak nas, wzięto. Są tacy, którzy mówią, że i pułkownik uszedł; ale że ranny, to sam widziałem. My z niewoli uciekli.
— Gdzie was napadnięto?
— Pod Tykocinem.
— Czemuście się za mury nie schronili, w sile nie będąc?
— Tykocin wzięty.
Hetman przysłonił dłonią oczy, po czym jął wodzić nią po czole.
— Siła przy Bogusławie ludzi?
— Jest jazdy na cztery tysiące prócz piechoty i armat. Piechoty bardzo moderowane[1009]. Jazda ruszyła naprzód, prowadząc nas ze sobą, aleśmy się wyrwali szczęśliwie.
— Skądeście uciekli?
— Z Drohiczyna.
Sapieha otworzył szeroko oczy.
— Mości towarzyszu, tyś pijany. Jakżeby już do Drohiczyna Bogusław mógł dojść? Kiedy was zniósł?
— Dwa tygodnie temu.
— I jest w Drohiczynie?
— Podjazdy jego są. On sam w tyle ostał, bo tam jakiś konwój ułapion, któren[1010] pan Kotczyc prowadził.
— Pannę Borzobohatą prowadził! — zakrzyknął pan Kmicic.
I nastało milczenie, dłuższe niż poprzednio. Nikt nie zabierał głosu. Tak nagłe powodzenia Bogusławowe zmieszały oficerów niepomiernie. Wszyscy też myśleli w duchu, że winien tu pan hetman przez swe kunktatorstwo[1011], lecz nikt nie śmiał odezwać się z tym głośno.
Sapieha zaś czuł, że czynił, co należało, i postępował roztropnie. Więc też ochłonął pierwszy z wrażenia, wyprawił skinieniem ręki owych towarzyszów, następnie rzekł:
— Wszystko to są zwykłe przygody wojenne, które nie powinny nikogo konfundować[1012]. Mości panowie, nie mniemajcie, abyśmy jakowąś klęskę już ponieśli. Szkoda tamtych chorągwi, prawda… Ale stokroć większa mogłaby się stać szkoda ojczyźnie, gdyby Bogusław w dalekie województwo nas odciągnął. Idzie ku nam… Jako gościnni gospodarze wyjdziem mu naprzeciw.
Tu zwrócił się do pułkowników:
— Wedle moich rozkazów, wszyscy powinni być do wyruszenia gotowi.
— Są gotowi — rzekł Oskierko — jeno konie kiełznać[1013] i wsiadanego trąbić.
— Dziś jeszcze otrąbić. Ruszamy jutro o zorzy, nie mieszkając[1014]… Pan Babinicz skoczy naprzód z Tatary[1015] i języka[1016] jak najśpieszniej nam ułowi.