Sakowicz, zamiast odpowiedzieć, zwrócił się do pana Kmicica:
— To tedy waść nas tak dojeżdżał w drodze? Musiałeś u Kmicica zbójecki proceder praktykować.
— Miarkujcie po własnej skórze, czylim dobrze praktykował!
Hetman znów brwi zmarszczył.
— Nic tu po tobie — rzekł do Sakowicza — możesz jechać.
— Wasza dostojność daj mi przynajmniej pismo do księcia pana.
— Niech i tak będzie. Poczekasz waść na pismo u pana Oskierki.
Usłyszawszy to, pan Oskierko wyprowadził zaraz Sakowicza. Hetman na pożegnanie ręką mu kiwnął, po czym zwrócił się zaraz do pana Andrzeja:
— Czemuś to mówił: „gorze!”, gdy o tym schwytanym człeku była mowa? — rzekł, patrząc surowo i bystro w oczy rycerza — zali[1045] nienawiść tak w tobie sumienie zgłuszyła, żeś istotnie nasadził zbója na księcia?
— Na Najświętszą Pannę, której broniłem, nie! — odrzekł Kmicic. — Nie przez cudze ręce chciałbym się do jego gardła dobrać!
— Czemuś mówił: „gorze!” Znasz tego człowieka?
— Znam — odrzekł, blednąc ze wzruszenia i wściekłości, Kmicic. — Wyprawiłem go jeszcze ze Lwowa do Taurogów… Książę Bogusław porwał do Taurogów pannę Billewiczównę… Miłuję tę pannę!… Mieliśmy się pobrać… Wysłałem tego człeka, ażeby mi o niej dał wiadomość… W takim ręku była…
— Uspokój się — rzekł hetman — dałeś mu jakowe listy?
— Nie… Ona by czytać nie chciała.
— Dlaczego?
— Bo jej Bogusław powiedział, iżem mu się króla porwać ofiarował…
— Wielkie są powody twojej ku niemu nienawiści. Przyznaję…
— Tak, wasza dostojność, tak!
— Czyli książę zna tego człowieka?
— Zna. To wachmistrz Soroka… Onże mi pomagał do porwania Bogusława…
— Rozumiem. — rzekł hetman. — Czeka go pomsta książęca…
Nastała chwila milczenia.
— Książę w matni — rzekł po chwili hetman — może się zgodzić go oddać.
— Wasza dostojność! — rzekł Kmicic — niech wasza dostojność zatrzyma Sakowicza, a mnie do księcia wyśle. Może go wydobędę.
— Także ci chodzi o niego?
— Stary żołnierz, stary sługa… Na ręku mnie nosił. Siła[1046] razy życie mi ratował… Bóg by mnie skarał, gdybym go w takich terminach zaniechał.
I Kmicic drżeć począł z żalu i niepokoju, a hetman rzekł:
— Niedziwno mi, że cię żołnierze miłują, bo i ty ich miłujesz. Uczynię, co mogę. Napiszę do księcia, że mu, kogo chce, za tego żołnierza puszczę, który zresztą z rozkazu twego jako niewinne instrumentum działał.
Kmicic porwał się za głowę.
— Co on tam dba o jeńców, nie puści go, by i za trzydziestu.
— To i tobie go nie odda, jeszcze na twoje gardło nastąpi.
— Wasza dostojność… za jednego by go oddał: za Sakowicza.
— Sakowicza więzić nie mogę, to poseł!
— Niech go wasza dostojność zatrzyma, a ja z listem do księcia pojadę. Może wskóram… Bóg z nim! Zemsty zaniecham, byle mi tego żołnierza puścił!…
— Czekaj — rzekł hetman. — Sakowicza zatrzymać mogę. Prócz tego napiszę księciu, aby przysłał glejt bezimienny.
To rzekłszy, hetman zaraz pisać zaczął. W kwadrans później Kozak skoczył z listem do Janowa, a pod wieczór wrócił z odpowiedzią Bogusława.
„Glejt na żądanie posyłam — pisał Bogusław — z którym każdy wysłaniec bezpiecznie powróci, lubo[1047] dziwno mi to, że wasza dostojność glejtu żądasz, mając u siebie jako zakładnika sługę i przyjaciela mego, pana starostę oszmiańskiego, dla którego tyle mam afektu, iżbym za niego wszystkich oficerów waszej dostojności wypuścił. Wiadomo też, że posłów nie biją i że nawet dzicy Tatarowie, którymi wasza dostojność moje chrześcijańskie wojsko wojujesz, szanować ich zwykli. Za czym bezpieczeństwo wysłańca moim osobistym książęcym słowem poręczając, piszę się etc.”
Tego jeszcze wieczora Kmicic wziął glejt, dwóch Kiemliczów i pojechał. Pan Sakowicz został jako zakładnik w Sokółce.
Rozdział XXXIX
Była blisko północ, gdy pan Andrzej opowiedział się pierwszym strażom książęcym, ale w całym obozie Bogusława nikt nie spał. Bitwa mogła nastąpić lada chwila, więc przygotowywano się do niej gorliwie. Wojska książęce zajmowały sam Janów, panowały nad gościńcem z Sokółki, którego pilnowała artyleria, przez biegłych elektorskich obsługiwana. Armat tam było trzy tylko, ale prochów i kul dostatek. Z obu stron Janowa, między brzeźniakami, kazał Bogusław usypać szańczyki, na nich zaś ustawić organki[1048] i piechotę. Jazda zajmowała sam Janów, gościniec za armatami oraz przerwy między szańcami. Pozycja dość była obronna i ze świeżym ludem można się było długo i krwawo w niej bronić, lecz nowego żołnierza było tylko ośmset piechoty pod Kyritzem, reszta tak znużona, iż ledwie na nogach stała. Prócz tego wycie tatarskie słyszano w Suchowolu na północ, zatem z tyłu Bogusławowych szyków, skutkiem czego szerzył się pewien postrach między żołnierstwem. Bogusław musiał wysłać w tę stronę wszystką lekką jazdę, która uszedłszy pół mili, nie śmiała ani wracać nazad, ani iść dalej, z obawy jakowej zasadzki w lasach.
Bogusław, jakkolwiek febra w połączeniu z silną gorączką dokuczała mu więcej niż kiedykolwiek, sam wszystkim zawiadywał, że zaś na koniu z trudnością mógł usiedzieć, kazał się więc czterem drabantom[1049] nosić w otwartej lektyce. Tak zwiedził gościniec, brzeźniaki i wracał właśnie do Janowa, gdy dano mu znać, iż wysłaniec książęcy się zbliża.
Było to już w ulicy. Bogusław nie mógł poznać Kmicica z powodu ciemnej nocy i dlatego że pan Andrzej, przez zbytek ostrożności ze strony oficerów przedniej straży, miał głowę zasłoniętą workiem, w którym tylko otwór na usta był przecięty.
Jednakże dostrzegł książę worek, gdyż Kmicic, zlazłszy z konia, stał tuż obok, więc kazał go zdjąć natychmiast.
— Tu już Janów — rzekł — i nie ma z czego czynić tajemnicy…
Po czym zwrócił się w ciemności do pana Andrzeja:.
— Od pana Sapiehy?
— Tak jest.
— A co tam pan Sakowicz porabia?
— Pan Oskierko go podejmuje.
— Czemużeście glejtu zażądali, skoro Sakowicza macie? Zbyt ostrożny pan Sapieha, i niech patrzy, aby nie przemądrował.
— To nie moja rzecz! — odparł Kmicic.
— Ale widzę, że pan poseł niezbyt mowny.
— Pismo przywiozłem, a w mojej prywatnej sprawie w kwaterze przemówię.
— To jest i prywatka?
— Znajdzie się prośba do waszej książęcej mości.
— Rad będę nie odmówić. Teraz proszę za sobą. Siadaj waść na koń. Prosiłbym do lektyki, ale za ciasno.