Выбрать главу

Ruszyli. Książę w lektyce, a Kmicic obok konno. I w ciemnościach spoglądali jeden na drugiego, nie mogąc twarzy swych wzajemnie dojrzeć. Po chwili książę, mimo futer, trząść się zaczął tak, że aż zębami kłapał. Wreszcie rzekł:

— Licho mnie napadło… żeby nie to… brr!… inne bym kondycje[1050] postawił…

Kmicic nie odrzekł nic i tylko oczami chciał przebić ciemność, wśród której głowa i twarz książęca rysowały się w niewyraźnych, szarych i białawych zarysach. Na dźwięk Bogusławowego głosu i na widok jego postaci wszystkie dawne urazy, stara nienawiść i paląca chęć zemsty wezbrały tak w jego sercu, iż zmieniły się prawie w szał… Ręka mimo woli szukała miecza, który mu odjęto, ale za pasem miał buławę o żelaznej głowie, swój znak pułkownikowski, więc diabeł począł mu zaraz wichrzyć w mózgu i szeptać:

— Krzyknij mu w ucho, ktoś jest, i rozbij łeb w drzazgi… Noc ciemna… wydostaniesz się… Kiemlicze z tobą. Zdrajcę zgładzisz… za krzywdy zapłacisz… Uratujesz Oleńkę, Sorokę… Bij! bij!…

Kmicic zbliżył się jeszcze bliżej do lektyki i drżącą ręką począł wyciągać zza pasa buzdygan[1051].

— Bij!… — szeptał diabeł. — Ojczyźnie się przysłużysz…

Kmicic wyciągnął już buławę i ścisnął za rękojeść, jakby ją chciał rozgnieść w dłoni.

— Raz, dwa, trzy!… — szepnął diabeł.

Lecz w tej chwili koń jego, czy to że uderzył nozdrzami w hełm drabanta, czy przestraszył się, dość, że zarył nagle kopytami w ziemię, potem potknął się silnie; Kmicic poderwał go cuglami. Przez ten czas lektyka oddaliła się o kilkanaście kroków.

A junakowi włos stanął dębem na głowie.

— Matko Najświętsza, trzymaj mi rękę! — szepnął przez zaciśnięte zęby. — Matko Najświętsza, ratuj! Jam tu poseł, ja od hetmana przyjeżdżam, a chcę jako zbój nocny mordować… Jam szlachcic, jam sługa Twój… Nie wódźże na pokuszenie!

— A czego to waść marudzisz? — ozwał się przerywany przez febrę głos Bogusława.

— Jestem już!

— Słyszysz waść… kury po zapłociach pieją… Trzeba się spieszyć, bom też chory i odpocznienia potrzebuję.

Kmicic zasadził buzdygan za pas i jechał dalej w pobliżu lektyki. Jednakże nie mógł odzyskać spokoju. Rozumiał, że tylko zimną krwią i panowaniem nad sobą zdoła uwolnić Sorokę; dlatego układał sobie z góry, jakimi słowy[1052] ma przemówić do księcia, aby go skłonić i przekonać. Przysięgał więc sobie, że tylko Sorokę mieć będzie na uwadze, że o niczym innym ani wspomni, a zwłaszcza o Oleńce.

I czuł, jak w ciemności gorące rumieńce oblewają mu twarz na myśl, że może sam książę wspomni o niej, a może wspomni coś takiego, czego nie będzie mógł pan Andrzej przetrzymać ani wysłuchać.

— Niechże jej nie tyka — mówił sobie w duszy — niech jej nie tyka, bo w tym jego śmierć i moja… Niech nad sobą samym ma miłosierdzie, jeżeli mu sromu[1053] nie starczy…

I cierpiał okrutnie pan Andrzej; w piersiach nie stawało mu powietrza, a gardło tak miał ściśnięte, iż bał się, że gdy przyjdzie mówić, słowa nie zdoła z siebie wydobyć. W tym ucisku dusznym począł litanię odmawiać.

Po chwili przyszła nań ulga, uspokoił się znacznie i owa niby obręcz żelazna, która gniotła mu krtań, sfolżała[1054].

Tymczasem przyjechali do książęcej kwatery. Drabanci postawili lektykę; dwóch rękodajnych[1055] dworzan wzięło księcia pod ramiona; on zaś zwrócił się do Kmicica i szczękając ciągle zębami, rzekł:

— Proszę za sobą… Paroksyzm[1056] zaraz minie… Będziem się mogli rozmówić.

Jakoż po chwili znaleźli się obaj w osobnej komnacie, w której na kominie żarzyły się kupy węgli i gorąco było nieznośnie. Tam ułożono księcia Bogusława na długim polowym krześle, okryto futrami i przyniesiono światło. Za czym dworzanie oddalili się, książę zaś przechylił w tył głowę, przymknął oczy i tak pozostał czas jakiś nieruchomy.

Wreszcie rzekł:

— Zaraz… niech odpocznę…

Kmicic patrzył na niego. Książę nie zmienił się wiele, jeno febra ściągnęła mu twarz. Ubielony był jak zwykle i na jagodach pomalowany barwiczką, ale właśnie dlatego, gdy leżał tak z zamkniętymi oczyma i z głową przechyloną, podobny był trochę do trupa albo woskowej figury.

Pan Andrzej stał przed nim w świetle świecznika. Książęce powieki poczęły się otwierać leniwie, nagle otworzyły się zupełnie i jakoby płomień przeleciał mu przez twarz. Lecz trwało to przez oka mgnienie, po czym znów zamknął oczy.

– Jeśliś jest duch, nie boję się ciebie — rzekł — ale przepadnij!

— Przyjechałem z pismem od hetmana — odpowiedział Kmicic.

Bogusław wzdrygnął się nieznacznie, jakoby się chciał z mar otrząsnąć; następnie popatrzył na Kmicica i ozwał się:

--- Chybiłem waćpana? --- Nie ze wszystkim --- odpowiedział ponuro pan Andrzej, ukazując palcem na bliznę.

— To już drugi!… — mruknął na wpół do siebie książę.

I głośno dodał:

— Gdzie jest pismo?

— Jest — odrzekł Kmicic, podając list.

Bogusław począł czytać, a gdy skończył, dziwne światła błysnęły mu w oczach.

— Dobrze! — wyrzekł — dość marudztwa!… Jutro bitwa… I rad jestem, bo jutro febry nie mam[1057].

— I u nas po równo radzi — odparł Kmicic.

Nastała chwila milczenia, w czasie której dwóch tych nieubłaganych, wrogów mierzyło się oczyma z pewną straszliwą ciekawością.

Książę pierwszy począł rozmowę:

— Zgaduję, że to waść mnie tak dojeżdżał z Tatary[1058]?…

— Ja…

— A żeś to nie bał się tu przyjechać?…

Kmicic nie odrzekł nic.

— Chybaś na pokrewieństwo przez Kiszków liczył… Bo to my mamy ze sobą rachunki… Mogę panie kawalerze kazać ze skóry obedrzeć.

— Możesz, wasza książęca mość.

— Przyjechałeś z glejtem, prawda… Rozumiem teraz, dlaczego pan Sapieha go żądał… Aleś na życie moje nastawał… Tam Sakowicz zatrzymany; wszelako… pan wojewoda nie ma prawa do Sakowicza, a ja do ciebie mam… kuzynie…

— Przyjechałem z prośbą do waszej książęcej mości…

— Proszę! Możesz liczyć, że dla ciebie wszystką uczynię… Jakaż to prośba?

— Jest tu schwytany żołnierz, jeden z tych, którzy mi pomagali waszą książęcą mość porwać. Ja dawałem rozkazy, on działał jako ślepe instrumentum. Tego żołnierza zechciej wasza książęca mość na wolność wypuścić.

Bogusław pomyślał chwilę.

— Panie kawalerze — rzekł — namyślam się, czyś lepszy żołnierz, czy też bezczelniejszy suplikant[1059]

— Ja tego człowieka darmo od waszej książęcej mości nię chcę.

— A co mi za niego dajesz?

— Samego siebie.

— Proszę, takiż to miles praeciosus[1060]… Hojnie płacisz, ale bacz, by ci starczyło, boć jeszcze pewnie kogoś chciałbyś ode mnie wykupić…

Kmicic posunął się o krok bliżej i pobladł tak straszliwie, iż książę mimo woli spojrzał na drzwi i mimo całej swej odwagi, zmienił przedmiot rozmowy.

— Pan Sapieha na takowy układ nie przystanie — rzekł. — Rad bym cię miał, alem słowem książęcym za bezpieczeństwo twoje zaręczył.

вернуться

kondycja (z łac.) — warunek.

вернуться

buzdygan (z tur.) — rodzaj broni, ozdobna pałka; w XVII w. symbol władzy oficera.

вернуться

jakimi słowy — dziś popr. forma N. lm: jakimi słowami.

вернуться

srom (daw.) — wstyd; tu: przyzwoitość.

вернуться

sfolżała — zelżała, złagodniała.

вернуться

rękodajny — dworzanin, którego zadaniem było podawać rękę pani czy panu przy wysiadaniu z powozu, wstawaniu itp.

вернуться

paroksyzm — atak choroby, drgawki.

вернуться

jutro febry nie mam — niektóre choroby, jak febra czyli malaria, objawiają się regularnymi atakami dreszczy co 3 lub 4 dni. Ma to związek z namnażaniem się wirusa we krwi chorego.

вернуться

z Tatary — dziś popr. forma N. lm: z Tatarami.

вернуться

suplikant (z łac.) — proszący.

вернуться

miles praeciosus (łac.) — bezcenny żołnierz.