Jednakże człek w kożuszku przechylił manierkę do ust Soroki, on zaś pił obficie, a wypiwszy, odetchnął głęboko.
— Ot! — rzekł — żołnierski los, za trzydzieści lat służby… Nu, czas to czas!
Drugi oprawca zbliżył się i poczęto go rozbierać.
Nastała chwila ciszy.
Pochodnie drżały w rękach trzymających je ludzi. Wszystkim uczyniło się straszno.
Wtem pomruk zerwał się wśród otaczających majdan szeregów i stawał się coraz głośniejszy. Żołnierz nie kat. Sam zadaje śmierć, lecz widoku męki nie lubi.
— Milczeć! — krzyknął Głowbicz.
Pomruk zmienił się w gwar głośny, w którym brzmiały pojedyncze słowa: „diabli!”, „pioruny!”, „pogańska służba!…”
Nagle Kmicic krzyknął tak, jakby jego samego na pal nawłóczono:
— Stój!!
Oprawcy wstrzymali się mimo woli. Wszystkie oczy zwróciły się na Kmicica.
— Żołnierze! — krzyknął pan Andrzej. — Książę Bogusław zdrajca przeciw królowi i Rzeczypospolitej! Was otoczono i jutro w pień wycięci będziecie! Zdrajcy służycie! Przeciw ojczyźnie służycie! Ale kto służbę porzuci, zdrajcę porzuci, temu przebaczenie królewskie, przebaczenie hetmańskie!… Wybierajcie! Śmierć i hańba albo nagroda jutro! Lafę wypłacę i dukat na głowę, dwa na głowę!… Wybierajcie!! Nie wam, godnym żołnierzom, zdrajcy służyć! Niech żyje król! Niech żyje hetman wielki litewski!
Gwar przeszedł w huk. Szeregi złamały się.
Kilkanaście głosów krzyknęło:
— Niech żyje król!
— Dość służby!
— Na pohybel zdrajcy!
— Stać! stać! — wrzeszczały inne głosy.
— Jutro wam w hańbie umierać! — ryczał Kmicic.
— Tatarzy w Suchowolu!
— Książę zdrajca!
— Przeciw królowi wojujem!
— Bij!
— Do księcia!
— Stój!
W zamieszaniu jakaś szabla przecięła powrozy krępujące ręce Kmicica. Ten zaś skoczył w tej chwili na jednego z owych koni, które Sorokę na pal naciągnąć miały, i krzyknął już z konia:
— Za mną do hetmana!
— Idę! — wrzasnął Głowbicz. — Niech żyje król! — Niech żyje! — odpowiedziało pięćdziesiąt głosów i pięćdziesiąt szabel błysnęło jednocześnie
— Na koń Sorokę! — zakomenderował znowu Kmicic.
Byli tacy, którzy opierać się chcieli, lecz na widok gołych szabel umilkli. Jeden wszelako zawrócił konia i znikł po chwili z oczu. Pochodnie zgasły. Ciemność ogarnęła wszystkich.
— Za mną! — rozległ się głos Kmicica.
I kłąb ludzi bezładny ruszył z miejsca; potem wyciągnął się w długiego węża.
Ujechawszy dwie lub trzy staje, trafili na straże piechurów, których większe masy zajmowały brzeźniak leżący z lewej strony.
— Kto idzie? — ozwały się głosy.
— Głowbicz z podjazdem!
— Hasło?
— Trąby[1065]!
— Przechodź!
I przejechali, nie spiesząc się zbytnio; następnie puścili się rysią.
— Soroka! — rzekł Kmicic.
— Wedle rozkazu! — ozwał się obok głos wachmistrza.
Kmicic nie mówił nic więcej, tylko wyciągnąwszy rękę, wsparł dłoń na głowie wachmistrza — jakby się chciał przekonać, czy jedzie obok.
Żołnierz przycisnął w milczeniu tę dłoń do ust.
Wtem ozwał się Głowbicz z drugiego boku:
— Wasza miłość! dawnom to chciał uczynić, co teraz czynię.
— Nie pożałujecie!
— Całe życie będę waszej miłości wdzięczny!
— Słuchaj, Głowbicz, czemu to książę was wysłał, nie cudzoziemski regiment, na egzekucję?
— Bo chciał waszą miłość przy Polakach pohańbić. Obcy żołnierz nie zna waszej miłości.
— A mnie nic nie miało się stać?
— Waszej miłości miałem rozkaz powrozy rozciąć. Gdyby zaś wasza miłość porwała się do obrony Soroki, mieliśmy ją przed księcia dostawić po ukaranie.
— Więc i Sakowicza chciał poświęcić — mruknął Kmicic.
Tymczasem w Janowie książę Bogusław, zmożon febrą i dziennym trudem, spać już poszedł. Ze snu głębokiego rozbudził go rejwach przed kwaterą i pukanie do drzwi.
— Wasza książęca mość! wasza książęca mość! — wołało kilka głosów.
— Śpi! nie budzić — odpowiadali paziowie.
Lecz książę siadł na łożu i krzyknął:
— Światła!
Wniesiono światło, jednocześnie z nim wszedł oficer służbowy..
— Wasza książęca mość! — rzekł — poseł sapieżyński pobuntował Głowbiczową chorągiew i odprowadził ją do hetmana.
Nastała chwila ciszy.
— Bić w kotły i w bębny — ozwał się wreszcie Bogusław — niech wojsko w szyku staje!
Oficer wyszedł, książę pozostał sam.
— To straszny człek! — rzekł sam do siebie.
I uczuł, że chwyta go nowy paroksyzm febry.
Rozdział XL
Łatwo sobie wyobrazić zdziwienie pana Sapiehy, gdy Kmicic nie tylko wrócił sam bezpiecznie, lecz przywiódł ze sobą kilkadziesiąt koni i starego sługę. Kmicic po dwakroć musiał opowiadać hetmanowi i panu Oskierce, jak i co się stało, oni zaś słuchali z ciekawością, bijąc często w dłonie i za głowę się biorąc.
— Uważ z tego — rzekł hetman — że kto w zemście przesadzi, temu się ona częstokroć jako ptak z palców wychynie. Książę Bogusław Polaków jako świadków twej hańby i męki mieć chciał, aby cię gorzej sponiewierać, i przesadził. Ale się z tego nie chełp, bo to zrządzenie boskie dało ci wiktorię, chociaż, swoją drogą, to jedno ci powiem: on diabeł, aleś i ty diabeł! Źle książę uczynił, że cię spostponował[1066].
— Ja go nie spostponuję i w zemście, da Bóg, nie przesadzę!
— Niechaj jej całkiem, jako Chrystus niechał, chociaż Bogiem będąc, mógł jednym słowem Żydowinów pogrążyć.
Kmicic nie odrzekł nic, bo też i nie było czasu na rozprawy; nie było nawet i na wypoczynek. Rycerz był znużon śmiertelnie, a jednak tej nocy jeszcze postanowił jechać do swoich Tatarów, którzy za Janowem stali w lasach i na gościńcach z tyłu wojsk Bogusławowych. Ale ówcześni ludzie dobrze sypiali na kulbakach. Kazał więc tylko pan Andrzej konia świeżego siodłać, obiecując sobie, że się przez drogę smaczno wydrzemie.
Na samym wsiadanym przyszedł do niego Soroka i wyprostował się po służbie.
— Wasza miłość! — rzekł.
— A co powiesz, stary?
— Przyszedłem spytać, kiedy mi jechać?
— Dokąd?
— Do Taurogów.
Kmicic rozśmiał się.
— Nie pojedziesz wcale do Taurogów, pojedziesz ze mną.
— Wedle rozkazu! — odpowiedział wachmistrz, starając się nie pokazać po sobie ukontentowania[1067].
Jakoż pojechali razem. Droga była długa, bo należało okładać lasami, aby nie wpaść na Bogusława, za to Kmicic i Soroka wyspali się setnie i bez żadnej przygody przybyli do Tatarów.
Akbah-Ułan stawił się zaraz przed Babiniczem i zdał mu relację ze swych czynności. Pan Andrzej kontent z nich był: wszystkie mosty zostały popalone, groble poniszczone; nie dość na tym: wody z wiosną rozlały, zmieniwszy pola, łąki i niższe drogi w grząskie błoto.
Bogusław nie miał innego wyboru, jak bić się, zwyciężyć lub zginąć. O odwrocie niepodobna mu było myśleć.