Już stanęli w ordynku i wyciągnęli się w ławę, gdy nagle, na polu oświeconym jak w dzień pożarem, ujrzeli przed sobą oddział olbrzymiej rajtarii elektorskiej.
Wiódł ją rycerz, widny z daleka, bo w srebrne blachy ubrany i siedzący na białym koniu.
— Bogusław! — ryknął nieludzkim głosem Kmicic i runął z całą tatarską ławą naprzód.
Szli więc ku sobie jako dwie fale dwoma wichrami gnane. Przestrzeń dzieliła ich znaczna, więc konie po obu stronach wzięły pęd największy i szły ze stulonymi uszami wyciągnięte jak charty, ziemię niemal brzuchami szorując. Z jednej strony lud olbrzymi, w błyszczących kirysach[1077], z prostymi szablami wyniesionymi w prawicach ku górze, z drugiej szara ćma tatarska.
Wreszcie zderzyli się długą ławą na widnym polu, lecz wówczas stało się coś strasznego. Tatarska ćma padła jak łan położony wichrem; olbrzymi lud przejechał po niej i leciał dalej, jakoby ludzie i konie mieli siłę gromów, a skrzydła burzy.
Po niejakim czasie zerwało się kilkudziesięciu Tatarów i poczęło ich ścigać. Po dziczy można przejechać, lecz zgnieść jej jednym przejazdem niepodobna. Toteż coraz więcej ludzi dążyło za uciekającą rajtarią. Arkany[1078] poczęły świstać w powietrzu.
Lecz na czele uciekających jeździec na białym koniu biegł ciągle w pierwszym szeregu, a między ścigającymi nie było Kmicica.
Szarym rankiem poczęli dopiero powracać Tatarowie i każdy niemal wiódł na arkanie rajtara. Wnet znaleźli Kmicica i bezprztomnego odwieźli do pana Sapiehy.
Hetman sam siedział nad jego łożem. O południu otworzył pan Andrzej oczy.
— Gdzie Bogusław? — były jego pierwsze słowa.
— Zniesion ze szczętem… Bóg pofortunił mu z początku, więc wyszedł z brzeźniaków i w gołym polu wpadł na piechoty pana Oskierki, tam utracił ludzi i wiktorię… Nie wiem, czy pięćset ludzi nawet uszło, bo siła[1079] jeszcze twoi Tatarzy wyłapali..
— A onże sam?
— Uszedł.
Kmicic pomilczał chwilę i rzekł:
— Jeszcze mi się z nim nie mierzyć. Ciął mnie koncerzem[1080] w głowę i obalił razem z koniem… Szczęściem misiurka[1081] z cnotliwej stali nie puściła, alem zemdlał.
— Tę misiurkę powinieneś w kościele powiesić.
— Będziem go ścigali choćby na kraj świata! — rzekł Kmicic.
Na to hetman:
— Patrząj, jaką wiadomość dziś odebrałem po bitwie.
I podał mu list.
Kmicic przeczytał w głos następujące słowa:
„Król szwedzki ruszył z Elbląga, idzie na Zamość, stamtąd na Lwów, na króla. Przybywaj, Wasza Dostojność, z wszystką potęgą na ratunek Panu i Ojczyźnie, bo sam nie wytrzymam. — Czarniecki.”
Nastała chwila milczenia.
— A ty ruszysz z nami czy pójdziesz z Tatary[1082] do Taurogów? — spytał hetman.
Kmicic zamknął oczy. Wspomniał na słowa księdza Kordeckiego, na to, co mu Wołodyjowski o Skrzetuskim powiadał, i odrzekł:
— Na potem prywaty! Przy ojczyźnie chcę się nieprzyjacielowi oponować!
Hetman ścisnął go za głowę.
— Toś mi brat! — rzekł — a żem stary, przyjm moje błogosławieństwo…