— Przebacz wasza książęca mość… Niesłuszniem przeczyła… Do tego człowieka wszystko podobne…
— Niechże mnie Bóg ukarze, jeżeli co innego czuję prócz litości — odpowiedział łagodnie książę Bogusław.
— To był narzeczony tej panny — rzekł książę Janusz — i sam ich swatałem. Człek był młody, gorączka, nabroił siła[178]… Ratowałem go przed prawem, bo żołnierz dobry. Wiedziałem, że warchoł to był i będzie… Ale żeby szlachcic do podobnego bezeceństwa był zdolen, tegom się nawet po nim nie spodziewał.
— To zły był człowiek, dawno to wiedziałem! — rzekł Ganchof.
— I nie ostrzegłeś mnie? Czemu to? — spytał tonem wymówki Janusz.
— Bom się bał, że wasza książęca mość o inwidię[179] mnie posądzi, gdyż on wszędy miał pierwszy krok przede mną.
— Horribile dictu et auditu[180] — rzekł Korf.
— Mości panowie — zawołał Bogusław — dajmy temu pokój! Jeśli wam ciężko tego słuchać, cóż dopiero pannie Billewiczównie.
— Wasza książęca mość raczy nie zważać na mnie — rzekła Oleńka — mogę wszystkiego już wysłuchać.
Ale już i wieczerza miała się ku końcowi; podano wodę do umycia rąk, po czym książę Janusz wstał pierwszy i podał rękę pani Korfowej, a książę Bogusław Oleńce.
— Zdrajcę już Bóg pokarał — rzekł do niej — bo kto ciebie stracił, niebo stracił… Nie masz dwóch godzin, jakem cię poznał, wdzięczna panienko, a rad bym cię widzieć wiecznie nie w boleści i we łzach, ale w rozkoszy i szczęściu…
— Dziękuję waszej książęcej mości — odrzekła Oleńka.
Po rozejściu się dam mężczyźni wrócili jeszcze do stołu szukać uciechy w kielichach, które krążyły gęsto. Książę Bogusław pił na umór, bo był kontent z siebie. Książę Janusz rozmawiał z panem miecznikiem rosieńskim.
— Ja jutro wyjeżdżam z wojskiem na Podlasie — rzekł mu. Do Kiejdan przyjdzie szwedzka załoga. Bóg wie, kiedy wrócę… Waszmość nie możesz tu z dziewczyną zostawać, bo i dla niej między żołnierstwem nieprzystojnie. Pojedziecie oboje z księciem Bogusławem do Taurogów, gdzie dziewka przy żonie mojej może we fraucymerze znaleźć pomieszczenie..
— Wasza książęca mość — odparł miecznik rosieński — Bóg nam dał własne kąty, po co nam do obcych krajów jeździć. Wielka to łaska waszej książęcej mości, że o nas pamięta… Ale nie chcąc faworu nadużywać, wolelibyśmy pod własną strzechę powrócić.
Książę nie mógł wyjaśnić panu miecznikowi wszystkich powodów, dla których za żadną cenę nie chciał wypuszczać z rąk Oleńki, ale część ich powiedział z całą szorstką otwartością magnata.
— Jeśli chcesz to waćpan przyjąć za fawor, to i lepiej… Ale ja waćpanu powiem, że to i ostrożność. Waćpan tam będziesz zakładnikiem; waćpan mi tam za wszystkich Billewiczów odpowiesz, którzy, wiem to dobrze, nie liczą się do moich przyjaciół i gotowi podnieść Żmudź, gdy odejdę… Dajże im waćpan radę, by tu siedzieli spokojnie i przeciw Szwedom nic nie poczynali, bo głowa twoja i twej synowicy[181] za to odpowie.
Na to miecznikowi widocznie zabrakło cierpliwości, bo odrzekł żywo:
— Próżno bym się na moje prawa szlacheckie powoływał. Siła przy waszej książęcej mości, a mnie wszystko jedno, gdzie mam w więzieniu siedzieć; wolę nawet tam niż tu!
— Dość tego! — rzekł groźnie książę.
— Co dość, to dość! — odrzekł miecznik. — Bóg też da, że gwałty się skończą a prawo znów zapanuje. Krótko mówiąc, wasza książęca mość mi nie groź, bo się nie boję.
Bogusław dojrzał widocznie błyskawice gniewu migocące na twarzy Janusza, zbliżył się więc szybko.
— O co idzie? — rzekł, stawając między rozmawiającymi.
— Powiedziałem panu hetmanowi — odparł z rozdrażnieniem miecznik — że wolę więzienie w Taurogach niż w Kiejdanach.
— W Taurogach nie masz więzienia, jest jeno dom mój, w którym waszmość będziesz jako u siebie. Wiem, że hetman chce widzieć w waszmości zakładnika, ja widzę tylko miłego gościa.
— Dziękuję waszej książęcej mości — odpowiedział miecznik.
— To ja dziękuję waszmości. Trąćmy się i wypijmy razem, bo mówią, że przyjaźń trzeba zaraz podlać, aby nie zwiędła w zarodku.
To rzekłszy, zawiódł Bogusław pana miecznika do stołu i poczęli się trącać a przypijać do siebie często gęsto.
W godzinę później miecznik wracał nieco chwiejnym krokiem do swej izby, powtarzając półgłosem:
— Ludzki pan! Zacny pan! Uczciwszego z latarnią nie znaleźć… Złoto! złoto szczere… Chętnie krwi bym dla niego utoczył.
Tymczasem bracia zostali sam na sam. Mieli ze sobą jeszcze do pogadania, a przy tym i listy przyszły jakieś, po które wysłali pazia, aby je od Ganchofa przyniósł.
— Oczywiście — rzekł Janusz — nie masz w tym i słowa prawdy, coś o Kmicicu mówił?
— Oczywiście… Sam wiesz nalepiej. Ale co? Przyznaj! Nie miał Mazarin słuszności? Za jednym zachodem zemścić się okrutnie nad wrogiem i uczynić wyłom w tej ślicznej fortecy… Co? Kto to potrafi?… To się nazywa intryga godna pierwszego w świecie dworu! A perłaż to ta Billewiczówna, a wdzięczne to, a wspaniałe, a paniątko, jakoby z krwi książęcej! Myślałem, że ze skóry wyskoczę!
— Pamiętaj, żeś dał słowo… Pamiętaj, że zgubisz nas, jeśli tamten listy opublikuje.
— Co to za brwi! Co za wejrzenie królewskie, aż respekt bierze… Skąd w takiej dziewce taki nieledwie królewski majestat?… Widziałem raz w Antwerpii Dianę[182], na gobelinie misternie wyszystą, psami ciekawego Akteona[183] szczującą… Kubek w kubek ona!
— Bacz, by Kmicic listów nie opublikował, bo nas by wtedy psi na śmierć zagryźli.
— Nieprawda! Ja to Kmicica w Akteona zmienię i na śmierć zaszczuję. Na dwóch polach jużem go zbił na głowę, a przyjdzie między nami jeszcze do sprawy!
Dalszą rozmowę przerwało wejście pazia z listem.
Wojewoda wileński wziął pismo do ręki i przeżegnał. Zawsze tak czynił, by od złych nowin się zabezpieczyć; następnie, zamiast otworzyć, począł je oglądać starannie.
Nagle zmienił się na twarzy.
— Sapiehów klejnot na pieczęci! — zakrzyknął — to od wojewody witebskiego.
— Otwórz prędzej! — rzekł Bogusław.
Hetman otworzył i począł czytać, przerywając od czasu do czasu wykrzykami:
— Idzie na Podlasie!… Pyta, czy nie mam poleceń do Tykocina!… Urąga mi!… Gorzej jeszcze, bo słuchaj, co dalej pisze:
„Chcesz Wasza Ks. Mość wojny domowej, chcesz jeden więcej miecz w łono matki pogrążyć? To przybywaj na Podlasie, czekam cię i ufam w Bogu, że pychę twą moimi rękoma ukarze… Ale jeśli masz miłosierdzie nad ojczyzną, jeśli sumienie cię ruszyło, jeśli Wasza Ks. Mość żałujesz dawnych uczynków i poprawę chcesz okazać, tedy pole przed tobą. Miasto wojnę domową zaczynać, zwołaj pospolite ruszenie, podnieś chłopstwo i uderz na Szwedów, póki ubezpieczony Pontus niczego się nie spodziewa i żadnej baczności nie okazuje. Od Chowańskiego przeszkody w tym mieć Wasza Ks. Mość nie będziesz, bo mnie słuchy z Moskwy dochodzą, że oni tam sami o wyprawie do Inflant myślą, chociaż trzymają to w tajemnicy. Wreszcie, jeśliby Chowański[184] chciał co przedsięwziąć, to ja utrzymam go na wodzy, i bylem szczerze mógł zaufać, pewnie ze wszystkich sił w ratowaniu ojczyzny Waszej Ks. Mości pomagać będę. Wszystko od Waszej Ks. Mości zależy, bo jeszcze czas nawrócić z drogi i winy zmazać. Wtedy okaże się jawnie, żeś Wasza Ks. Mość nie w widokach osobistych, ale dla odwrócenia ostatniej klęski od Litwy przyjął szwedzką protekcję. Niechże Waszą Książęcą Mość Bóg tak natchnie, o co codziennie Go proszę, choć mnie Wasza Książęca Mość o inwidię pomawiać raczysz.