— Łapaj! Trzymaj! Bij! — rozległy się dzikie głosy.
Trzej żołnierze, którzy jeszcze siedzieli na koniach, puścili się za nim; lecz Soroka chwycił muszkiet oparty o ścianę i począł mierzyć do uciekającego, a raczej do jego rumaka.
Rumak zaś wyciągnął się jak sarna i biegł z szybkością strzały wypuszczonej z cięciwy. Huknął strzał. Soroka rzucił się przez dym, aby skutek lepiej zobaczyć; oczy przysłonił ręką, popatrzył przez chwilę i wreszcie wykrzyknął:
— Chybiony!
W tej chwili Bogusław zniknął na zakręcie, a za nim zniknęli goniący.
Wówczas wachmistrz zwrócił się do kowala i jego pomocników, którzy patrzyli aż dotąd z niemym przerażeniem na to, co się stało, i zawołał:
— Wody!
Kowalczuki skoczyli ciągnąć żurawia, a Soroka klęknął przy leżącym nieruchomie panu Andrzeju. Twarz Kmicica była pokryta sadzą wystrzału i soplami krwi — oczy miał przymknięte, lewą brew, powiekę i lewy wąs osmolone. Wachmistrz począł naprzód dotykać z lekka palcami jego czaszki. Dotykał długo i ostrożnie, po czym mruknął:
— Głowa cała…
Lecz Kmicic nie dawał znaku życia i krew wydobywała mu się z twarzy obficie. Tymczasem kowalczuki przynieśli wiadro wody i szmaty do obcierania. Soroka z równąż powolnością i uwagą zabrał się do obmywania twarzy Kmicica.
Na koniec rana ukazała się spod krwi i sadzy. Kula rozorała głęboko Kmicicowi lewy policzek i zniosła zupełnie koniec ucha. Soroka począł badać, czy kość policzkowa nie jest strzaskana.
Po chwili przekonał się, że nie, i odsapnął głęboko. Równocześnie Kmicic pod wpływem zimnej wody i bólu jął dawać znaki życia. Twarz poczęła mu drgać, piersi podnosiły się oddechem.
— Żyje!… Nic mu nie będzie! — zawołał radośnie Soroka.
I łza stoczyła się po zbójeckiej twarzy wachmistrza.
Tymczasem na zakręcie drogi ukazał się Biłous, jeden z trzech żołnierzy, którzy pognali za księciem.
— A co? — spytał Soroka.
Żołnierz kiwnął ręką.
— Nic!
— A tamci prędko wrócą?
— Tamci nie wrócą.
Wachmistrz złożył drżącymi rękoma głowę Kmicica na progu kuźni i zerwał się na równe nogi.
— Panie wachmistrzu, to charakternik! Pierwszy dogonił go Zawratyński, bo miał najlepszego konia, i dlatego że mu się pozwolił dogonić. W naszych oczach wydarł mu szablę z ręki i sztychem przebił. Ledwie mieliśmy czas zakrzyknąć. Witkowski był bliżej i skoczył na ratunek. A ten ściął go w moich oczach, jakby go piorun zatrzasnął!… Ani zipnął… A jam nie czekał kolei… Panie wachmistrzu! on tu gotów jeszcze wrócić!
— Nic tu po nas! — krzyknął Soroka. — Do koni!
I w tejże samej chwili poczęli wiązać nosze między końmi dla Kmicica.
Dwóch ludzi z rozkazu Soroki stanęło z muszkietami na drodze, z obawy powrotu straszliwego męża.
Lecz książę Bogusław, w przekonaniu, że Kmicic nie żyje, wracał spokojnie do Pilwiszek.
O zmroku już spotkał go cały oddział rajtarów wysłany przez Patersona, który zaniepokoił się długą nieobecnością księcia.
Oficer ujrzawszy księcia skoczył ku niemu.
— Wasza książęca mość… Nie wiedzieliśmy…
— Nic to! — przerwał książę Bogusław. — Przejeżdżałem konia w kompanii tego kawalera, od którego go kupiłem.
A po chwili dodał:
— I zapłaciłem dobrze.