Ona zaś, choć poprzednio postanowiła przyjąć go z powagą i zimno, jednak nie mogła zapanować nad radością, którą jej sprawiło jego przybycie. Przy tym może i chytrość niewieścia grała w tym pewną rolę, bo trzeba było powiedzieć panu Andrzejowi o wypędzeniu za drzwi kompanii, więc chciała go sobie przebiegła dziewczyna naprzód zjednać. A zresztą, tak ją witał szczerze, z taką miłością, że resztki urazy stopniały jak śnieg przy płomieniu.
„Miłuje mnie! Nie masz wątpliwości!” — pomyślała.
A on mówił:
— Jużem się tak stęsknił, żem całą Upitę chciał spalić, byle do cię jak najprędzej lecieć. Niechże ich tam mróz ściśnie tych łyków!
— Jam też była niespokojna, żeby tam do bitwy nie przyszło. Chwała Bogu, żeś waćpan przyjechał.
— I! Co za bitwa! Żołnierze poczęli trochę łyczków[143] tarmosić…
— Aleś to waćpan uspokoił?
— Zaraz ci powiem wszystko, jak się zdarzyło, mój klejnocie, jeno sobie usiędę trochę, bom się strudził. Ej! Ciepłoż tu, ej! Miło w tych Wodoktach jako właśnie w raju. Rad by tu człowiek po wiek siedział i w one śliczne oczy patrzył, i nigdy nie wyjeżdżał… Ale napić się czego ciepłego także by nie zawadziło, bo na dworze mróz okrutny.
— Zaraz każę waćpanu wina z jajami zgrzać i sama przyniosę.
— A dajże i moim wisielcom jaką baryłczynę gorzałki i każ ich do obory puścić, żeby się jeno od paru bydlęcego nieco rozgrzeli. Tołuby[144] mają wiatrem podszyte i srodze pokostnieli.
— Niczego im nie pożałuję, bo to waćpańscy żołnierze.
To rzekłszy, uśmiechnęła się tak, aż Kmicicowi w oczach pojaśniało, i wysunęła się jak kotka cicho, by w czeladnej wszystko zarządzić.
Kmicic chodził po izbie i po czuprynie się głaskał, to wąsa młodego pokręcał, namyślając się: jak jej opowiedzieć, co się w Upicie zdarzyło.
— Trzeba szczerą prawdę wyznać — mruczał pod nosem — nie ma rady, choćby kompania mieli się śmiać, że mnie tu już na pasku wodzą…
I znów chodził, i znów czuprynę na czoło nagarniał, wreszcie zniecierpliwił się, że dziewczyna długo nie wraca.
Tymczasem pacholik wniósł światło, pokłonił się w pas i wyszedł, a potem zaraz weszła wdzięczna gosposia, niosąc sama w obu rękach błyszczącą cynową tacę, na niej garnuszek, z którego wychodziła wonna para zagrzanego węgrzyna, i pucharek rżnięty ze szkła, z herbem Kmiciców. Stary Billewicz dostał go w swoim czasie od ojca pana Andrzeja, gdy u niego w gościnie bawił.
Pan Andrzej, ujrzawszy gosposię, poskoczył ku niej.
— Hej! — zawołał — rączyny obiedwie zajęte, nie wymkniesz mi się!
I przechylił się przez tacę, a ona cofała swą jasną główkę bronioną tylko przez opar wychodzący z garnuszka.
— Zdrajca! Dajże waćpan spokój, bo upuszczę polewkę…
Ale on się groźby nie uląkł, po czym zakrzyknął:
— Jak Bóg w niebie, od takich delicyj rozum może się pomieszać!
— Waćpanu dawno już się pomieszał… Siadaj, siadaj!
Usiadł posłusznie, ona zaś nalała mu polewki w pucharek.
— Mówże teraz, jakeś to w Upicie winnych sądził?
— W Upicie? Jako Salomon!
— To i chwała Bogu!… Na sercu mi to, żeby wszyscy w okolicy mieli waćpana za statecznego i sprawiedliwego człowieka. Jakże to tedy było?
Kmicic pociągnął dobrze polewki, odetchnął i rzekł:
— Muszę opowiadać od początku. Było tak: Upominali się łyczkowie z burmistrzem o asygnacje na prowianty od hetmana wielkiego albo od pana podskarbiego. „Waćpanowie (mówili żołnierzom) jesteście wolentarzami i eksakcji[145] nie możecie czynić. Kwatery dajem z łaski, a prowianty damy wtedy, gdy się okaże, że nas zapłacą.”
— Mieli słuszność czy nie mieli?
— Słuszność wedle prawa mieli, ale żołnierze mieli szable, a po staremu, kto ma szablę, ten ma zawsze lepszą rację. Powiadają tedy łyczkom: „Zaraz my tu na waszej skórze wypiszemy asygnacje!” I wnet stał się tumult. Burmistrz z łyczkami zatarasowali się w ulicy, a moi ich dobywali; nie obeszło się bez strzelaniny. Zapalili niebożęta żołnierze dla postrachu parę stodół, kilku też łyczków uspokoili…
— Jak to uspokoili?
— Kto weźmie szablą po łbie, to i spokojny jak trusia.
— Dla Boga! Toż to zabójstwo!
— Właśniem na to przyjechał. Żołnierze zaraz do mnie z narzekaniem i skargami na opresję, w jakiej żyją, że to ich niewinnie prześladują. „Brzuchy mamy puste — mówili — co nam czynić?” Kazałem burmistrzowi, by się stawił. Namyślał się długo, ale wreszcie przyszedł z trzema innymi. Kiedy to nie zaczną płakać: „Niechby już i asygnacji nie dawali — prawią — ale czemu biją, czemu miasto palą? Jeść i pić bylibyśmy dali za dobre słowo, ale oni chcieli słoniny, miodów, specjałów, a my sami, ubodzy ludzie, tego nie mamy. Prawem się będziem bronić, a wasza mość przed sądem za swoich żołnierzów odpowiesz.”
— Bóg waćpana będzie błogosławił — zawołała Oleńka — jeśliś sprawiedliwość, jako się godzi, uczynił!
— Jeślim uczynił?…
Tu pan Andrzej skrzywił się jak student, który ma się do winy przyznać, i czuprynę począł ręką na czoło nagarniać.
— Mój królu! — zawołał wreszcie żałosnym głosem — mój klejnocie!… Nie gniewaj się na mnie…
— Cóżeś znów waćpan uczynił? — pytała niespokojnie Oleńka.
— Kazałem dać po sto batożków burmistrzowi i radnym! — wyrecytował jednym tchem pan Andrzej.
Oleńka nie odrzekła nic, jeno ręce wsparła na kolanach, głowę spuściła na piersi i pogrążyła się w milczeniu.
— Zetnij szyję! — wołał Kmicic — ale nie gniewaj się!… Jeszczem wszystkiego nie wyznał…
— Jeszcze? — jęknęła panna.
— Bo to oni potem posłali do Poniewieża o pomoc. Przyszło sto głupich pachołków z oficyjerami. Tych przepłoszyłem, a oficyjerów… Na Boga, nie gniewaj się!… Kazałem gołych pognać kańczugami[146] po śniegu, tak jakem raz panu Tumgratowi w Orszańskiem uczynił…
Billewiczówna podniosła głowę; surowe jej oczy pałały gniewem, a purpura wystąpiła na policzki.
— Waćpan nie masz wstydu i sumienia! — rzekła.
Kmicic spojrzał zdziwiony, zamilkł na chwilę, po czym spytał zmienionym głosem:
— Prawdę-li mówisz czy udajesz?
— Prawdę mówię, że hajdamaki[147] godny to uczynek, nie kawalera!… Prawdę mówię, bo mi reputacja waćpana na sercu leży, bo mi wstyd, żeś ledwie przyjechał, już cię całe obywatelstwo ma za gwałtownika i palcami ukazuje!…
— Co mi tam wasze obywatelstwo! Dziesięciu chałup jeden pies strzeże i jeszcze niewiele ma roboty.
— Ale nie masz infamii na tych chudopachołkach, nie masz hańby na niczyim imieniu. Nikogo tu sądy ścigać nie będą prócz waćpana!
— Ej, niechże cię o to głowa nie boli. Każdy sobie pan w naszej Rzeczypospolitej, kto jeno ma szablę w garści i lada jaką partię zebrać potrafi. Co mi uczynią? Kogo ja się tu boję?