Tu zwrócił się do Oleńki:
— Pani, ty nie wiesz, co to jest rozkaz dla żołnierza, że w posłuchu nie tylko jego obowiązek, ale jego cześć i honor. Mnie, pani, wiąże przysięga, i więcej niż przysięga, bo słowo rycerskie, że służby przed terminem nie porzucę i co do niej należy, ślepo spełnię. Jam żołnierz i szlachcic i tak mi dopomóż Bóg, jako nigdy w życiu nie pójdę śladem takich jurgieltników[511], którzy honor i służbę zdradzają. A nawet na rozkaz, nawet na prośbę twoją, pani, słowa nie złamię, choć w męce to mówię i bólu. Gdybym, mając rozkaz nie puszczać nikogo z Taurogów, stał na straży przy bramie i gdybyś wówczas ty sama, pani, przejść ją wbrew rozkazowi chciała, tedy przeszłabyś, ale po moim trupie. Tyś mnie, pani, nie znała i zawiodłaś się na mnie. Ale zlituj się, zrozumiej, że ja ci do ucieczki pomagać nie mogę i słuchać nawet o niej nie powinienem, gdyż rozkaz jest wyraźny, gdyż odebrał go Braun i nas pięciu pozostałych tu oficerów. Boże, Boże! gdybym był przewidział taki rozkaz, wolej bym poszedł na tę wyprawę… Ja panią nie przekonam, nie uwierzysz mi, a jednak Bóg widzi, Bóg niech tak mnie sądzi po śmierci, jako prawda, że życie dałbym ci bez wahania… honoru nie mogę, nie mogę!
To rzekłszy, Ketling załamał ręce i umilkł wyczerpany zupełnie, jeno począł oddychać szybko.
Oleńka nie ochłonęła jeszcze ze zdumienia. Nie miała czasu ni zastanowić się, ni ocenić, jak należy, tej duszy wyjątkowej w swej szlachetności; czuła tylko, że usuwa się jej z rąk ostatnia deska ratunku, zawodzi ją jedyny sposób wydostania się z nienawistnej niewoli.
Lecz próbowała jeszcze opierać się.
— Panie — rzekła po chwili. — Jestem wnuczką i córką żołnierza; dziad i ojciec mój również honor nad życie cenili, ale właśnie dlatego nie do wszystkich posług daliby się byli ślepo używać…
Ketling wydobył drżącą ręką pismo z kalety, podał je Oleńce i rzekł:
— Sądź, pani, czy rozkaz służby nie tyczy?
Oleńka rzuciła okiem na papier i przeczytała, co następuje: „Ponieważ doszło do naszej wiadomości, że urodzony Billewicz, miecznik rosieński, zamierza opuścić skrycie rezydencję naszą w zamiarach nam nieprzyjaznych: mianowicie, aby znajomych, koligatów, krewnych i klientów swoich ad rebelionem[512] przeciw jego szwedzkiemu majestatowi i nam excitare[513], przeto polecamy oficerom, na praesidium[514] w Taurogach zostającym, urodzonego Billewicza wraz z synowicą jako zakładników i jeńców wojennych strzec i ucieczki ich nie dopuścić, pod utratą honoru i sub poena[515] sądu wojennego…” etc.
— Rozkaz przyszedł z pierwszego postoju, po wyjeździe księcia — rzekł Ketling — dlatego jest na piśmie.
— Niech się dzieje wola boża! — rzekła po chwili milczenia Oleńka. — Stało się.
Ketling czuł, że wypada mu już odejść, i nie ruszał się z miejsca. Blade jego wargi poruszały się od czasu do czasu, jak gdyby chciał coś mówić i nie mógł głosu wydobyć.
Dławiło go pragnienie, by paść jej do nóg i żebrać przebaczenia, lecz z drugiej strony czuł, że ona dosyć ma własnego nieszczęścia, i znajdował jakąś dziką rozkosz w tym, że i on cierpi i że będzie cierpiał bez skargi.
Na koniec skłonił się i wyszedł w milczeniu, ale zaraz w korytarzu pozrywał bandaże, które miał na świeżej ranie, i padł zemdlony, a gdy po upływie godziny straż pałacowa znalazła go leżącego blisko schodów i odniosła do cekhauzu[516], rozchorował się ciężko i przez dwa tygodnie nie mógł opuścić łoża.
Oleńka po odejściu Ketlinga pozostała czas jakiś jakby odurzona. Spodziewała się prędzej śmierci aniżeli jego odmowy, dlatego w pierwszej chwili, pomimo całego hartu duszy, zbrakło jej sił, energii, uczuła się słabą jak zwykła niewiasta, a chociaż nieświadomie powtarzała: „Dziej się wola boża!” — przecie żal zawodu wziął górę nad rezygnacją i łzy obfite a gorzkie puściły się jej z oczu.
W tej chwili nadszedł miecznik, a spojrzawszy na synowicę odgadł zaraz, że mu niepomyślną wieść ma zwiastować, więc spytał żywo:
— Dla Boga! co tam znowu?
— Ketling odmawia — odrzekła dziewczyna.
— Wszystko tu łotry, szelmy i arcypsy! Jak to? i ten nie chce pomóc?
— Nie tylko nie chce on pomóc — odrzekła, skarżąc się jak małe dziecko — ale powiada jeszcze, że przeszkodzi, choćby też i polec mu przyszło.
— Czemu? na rany Pańskie! czemu?
— Bo taka już nasza dola! Ketling nie zdrajca, ale taka już nasza dola, bośmy najnieszczęśliwsi ze wszystkich ludzi!
— Bodaj tych wszystkich heretyków pioruny zatrzasły! — krzyknął miecznik. — Na cnotę nastają, łupią, kradną, więżą… Bodaj wszystko już przepadło! Nie żyć uczciwym ludziom w takich czasach!
Tu począł chodzić spiesznym krokiem po komnacie i pięściami wygrażać, na koniec ozwał się, zgrzytnąwszy zębami:
— Wolałem wojewodę wileńskiego, wolę tysiąc razy nawet Kmicica niż tych uperfumowanych szelmów bez czci i sumienia!
A gdy Oleńka nie odrzekła nic, tylko jeszcze mocniej płakać zaczęła, pan miecznik złagodniał i po chwili tak mówić począł:
— Nie płacz. Kmicic mi do głowy przyszedł jeno dlatego, że ten by nas przynajmniej wyrwać z tej babilońskiej niewoli potrafił. Dałby ci on wszystkim Braunom, Ketlingom, Patersonom i samemu Bogusławowi! Ale zresztą wszyscy zdrajcy jednacy! Nie płacz! Płakaniem nic nie wskórasz, a tu radzić trzeba. Nie chce Ketling pomagać… żeby go skrzywiło!… to się bez niego obejdziem… Męski niby animusz w tobie, a w ciężkim terminie jeno szlochać umiesz… Co powiada Ketling?
— Powiada, że książę kazał nas jako jeńców wojennych strzec, bojąc się, żebyś stryjko partii nie zebrał i do konfederatów nie poszedł.
Pan miecznik wziął się w boki:
— A! a! boi się, szelma!… I ma słuszność, bo tak uczynię, jako Bóg w niebie!
— Mając zaś rozkaz, który służby tyczy, Ketling pod czcią musi go spełnić.
— Dobrze!… Obejdziem się bez heretyckiej pomocy!
Oleńka otarła łzy.
— I stryjko myślisz, że będzie można?
— Myślę, że trzeba, a jak trzeba, to i można, choćbyśmy mieli po powrozach spuszczać się z tych okien.
A panienka zaraz na to:
— Moja wina, żem płakała… Radźmy jak najprędzej!
Łzy jej całkiem oschły i brwi ściągnęły się znowu od myślenia, z dawną stanowczością i energią.
Jakoż pokazało się, że miecznik nie umie rady znaleźć i że imaginacja panny o wiele w sposoby obfitsza. Lecz ciężko i jej szło, bo to było jasne, że ich tam muszą strzec pilnie.
Postanowili tedy nie prędzej próbować, aż pierwsze wieści od Bogusława przyjdą do Taurogów. W tym całą złożyli nadzieję, spodziewając się kary boskiej na zdrajcę ojczyzny i bezczestnego[517] człeka. Mógł on przecie polec, mógł obłożnie zachorzeć, mógł być pobity przez Sapiehę, a wówczas niezawodnie powstałby w całych Taurogach popłoch i nie tak by już bacznie bram strzeżono.
— Znam ja pana Sapiehę — mówił, pokrzepiając siebie i Oleńkę, miecznik — wojennik to powolny, ale akuratny, i dziw, jak zawzięty. Exemplum[518] jego dla majestatu i ojczyzny wierność. Zastawił się, wyprzedał, a taki[519] potęgę zebrał, przy której Bogusławowa jedno nic. Tamto poważny senator, to fircyk, tamto prawy katolik, to heretyk, tamto sama roztropność, to paliwoda! Przy kim może być wiktoria i błogosławieństwo boże? Ustąpi ta radziwiłłowska noc przed sapieżyńskim dniem, ustąpi! Chybaby kary i sprawiedliwości na tym świecie nie było!… Czekajmy jeno wieści i módlmy się za powodzenie pana Sapieżyńskiego oręża.