— Nic to! — zakrzyknął Wołodyjowski — odzyszczesz[170] ją!
— Mam ja do odzyskania nie tylko jej personę[171], ale jej estymę[172] i afekt[173].
— Jedno przyjdzie za drugim — rzekł pan Michał — choćbyś osobę miał i gwałtem brać, jako to wówczas… pamiętasz?
— Tego nie uczynię więcej!
Tu począł pan Andrzej wzdychać ciężko, a po chwili rzekł:
— Nie tylkom tamtej nie odzyskał, ale jeszcze i drugą Bogusław mi porwał.
— Czysty Turek! jak mi Bóg miły! — zakrzyknął Zagłoba. A pan Michał począł wypytywać:
— Jaką drugą?
— At, siła[174] powiadać — odrzekł Kmicic. — Była jedna dziewka, okrutnie gładka, w Zamościu, która się panu staroście kałuskiemu haniebnie podobała. Ów, że siostry, księżnej Wiśniowieckiej, się boi, nie śmiał przy niej zbyt nacierać, umyślił tedy dziewkę wysłać ze mną, niby do pana Sapiehy, po spadek na Litwie, w rzeczy zaś dlatego, by mi ją o pół mili za Zamościem odjąć i w jakiej pustce osadzić, w której by nikt zapałom jego nie mógł przeszkadzać. Alem ja zwietrzył tę intencję. „Chcesz ty ze mnie (pomyślałem) rajfura swego uczynić? — czekaj!” I ludzi mu wybatożyłem, a pannę w całej panieńskiej cnocie do pana Sapiehy odwiozłem. Mówię waćpaństwu, dziewka krasna jako szczygieł, ale zacna… Ja też już inny człek, a moi kompanionowie! Panie, świeć nad ich duszą! dawno już popróchnieli w ziemi!
— Cóż to była za dziewka? — spytał Zagłoba.
— Z zacnego domu, respektowa[175] księżnej pani Wiśniowieckiej. Niegdyś była zmówiona[176] z Litwinem Podbipiętą, któregoście waćpanowie znali…
— Anusia Borzobohata!!! — wrzasnął, zrywając się z miejsca, Wołodyjowski.
Zagłoba zerwał się także z kupy wojłoków.
— Panie Michale, pohamuj się!
Lecz pan Wołodyjowski skoczył jak kot ku Kmicicowi.
— Tyżeś, zdrajco, dał ją porwać Bogusławowi?!
— Nie krzywdź mnie! — rzekł Kmicic. — Odwiozłem ją szczęśliwie do hetmana, staranie o niej takowe jak o siostrze mając, a Bogusław porwał ją nie mnie, ale innemu oficerowi, z którym pan Sapieha do swojej rodziny ją odesłał, a który zwał się Głowbicz czy jak, dobrze nie pamiętam.
— Gdzie on jest?!
— Nie masz go tu, bo poległ. Tak przynajmniej oficerowie Sapieżyńscy powiadali. Ja osobno z Tatary Bogusława podchodziłem, więc dobrze nic nie wiem. Ale miarkując z twojej alteracji[177], widzę, że jednaki nas termin spotkał, jeden człek nas pokrzywdził, a skoro tak jest, to się przeciw niemu połączmy, by wspólnie krzywdy i zemsty dochodzić. Wielki on pan i wielki rycerz, a przecie myślę, że ciasno mu będzie w całej Rzeczypospolitej, gdy takich dwóch będzie miał wrogów.
— Masz moją rękę! — odrzekł Wołodyjowski. — Już my odtąd druhy na śmierć i życie! Któren[178] go pierwszy znajdzie, ten mu za dwóch zapłaci. Dałby Bóg mnie pierwszemu, bo że jego krew wytoczę, to jako amen w pacierzu!
Tu pan Michał począł tak okrutnie wąsikami ruszać i po szabli się macać, że pana Zagłobę aż strach wziął, wiedział bowiem, że z panem Michałem nie ma żartów.
— Nie chciałbym ja być teraz księciem Bogusławem — rzekł po chwili — choćby mi kto całe Inflanty do tytułu dodał. Dość jednego takiego żbika, jak Kmicic, mieć na sobie, a cóż dopiero pana Michała! Ba! mało tego, bo i ja z wami foedus[179] zawieram. Moja głowa, wasze szable! Nie wiem, czyli jest potentat w chrześcijaństwie, który by przed taką potęgą nie zadrżał. Do tego i Pan Bóg prędzej, później umknie mu fortuny, bo nie może być, aby na zdrajcę i heretyka kary nie było… Kmicic już mu i tak nieźle sadła za skórę zalał.
— Nie neguję, że spotkała go ode mnie niejedna konfuzja[180] — odrzekł pan Andrzej.
I kazawszy nalać kielichy, opowiedział, jako Sorokę z więzów uwolnił. Zamilczał tylko o tym, że pierwej się do nóg Radziwiłłowi rzucił, bo na samo wspomnienie tej chwili krew go zalewała.
Pan Michał rozweselił się, słuchając opowiadania, a w końcu rzekł:
— Niech ci Bóg sekunduje[181], Jędrek! Z takim rezolutem można by i do piekła iść! To tylko bieda, że nie zawsze będziem mogli razem chodzić, bo służba służbą. Mnie mogą wysłać w jedną stronę Rzeczypospolitej, ciebie w drugą. Nie wiadomo, który na niego pierwszy trafi.
Kmicic pomilczał chwilę.
— Po sprawiedliwości, ja powinien bym go dostać. Jeśli znów tylko z konfuzją nie wyjdę, bo… wstyd przyznać się, ale ja na rękę temu piekielnikowi zdzierżyć nie mogę…
— To ja cię wszystkich moich arkanów[182] wyuczę! — zawołał Wołodyjowski.
— Albo ja! — rzekł Zagłoba.
— Nie! Wybaczaj waszmość, wolę u Michała się uczyć! — odparł Kmicic.
— Choć on taki rycerz, a przecież się go z panią Kowalską nie boję, byłem był wyspan! — wtrącił Roch.
— Cicho, Rochu! — odpowiedział Zagłoba — żeby cię Bóg przez jego ręce za chełpliwość nie pokarał.
— O wa! Nie będzie mi nic!
Biedny pan Roch nie był szczęśliwym prorokiem, lecz mu się okrutnie w tej chwili z czupryny kurzyło i gotów był cały świat wyzwać na rękę. Inni też pili mocno, sobie na zdrowie, Bogusławowi i Szwedom na pohybel[183].
— Słyszałem — rzekł Kmicic — iż gdy tylko tych Szwedów tu zetrzem i króla dostaniem, zaraz pod Warszawę pociągniemy. Potem pewnie będzie i wojnie koniec. Potem zasię przyjdzie na elektora kolej.
— O to! to! to! — rzekł Zagłoba.
— Słyszałem, jak sam pan Sapieha to kiedyś powiadał, a on, jako człek wielki, lepiej kalkuluje. Powiada tedy do nas: „Ze Szwedem będzie fryszt[184]! z Septentrionami[185] już jest, ale z elektorem nie powinniśmy się w żadne układy bawić. Pan Czarniecki (powiada) z Lubomirskim pójdą do Brandenburgii, a ja z panem podskarbim litewskim do Prus elektorskich, a jeżeli potem (mówi) nie przyłączymy Prus na wieki do Rzeczypospolitej, to chyba w kancelarii nie ma ani jednej takiej głowy, jak pan Zagłoba, który na własną rękę listami elektorowi groził.”
— Także Sapio powiadał? — spytał Zagłoba, czerwieniejąc z zadowolenia.
— Wszyscy to słyszeli. A jam był okrutnie rad, bo ta sama rózga Bogusława wysiecze, i jeśli nie prędzej, to wówczas na pewno go dosięgniem.
— Byle z tymi Szwedami prędzej skończyć, byle skończyć! — rzekł Zagłoba. — Jechał ich sęk! Niech ustąpią Inflanty i miliony pozwolą, darujem ich zdrowiem.
— Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma! — odparł, śmiejąc się, Jan Skrzetuski. — Jeszcze Carolus w Polsce, jeszcze Kraków, Warszawa, Poznań i wszystkie znamienitsze miasta w jego ręku, a ojciec już chcesz, żeby się okupował. Ej, siła[186] się jeszcze przyjdzie napracować, nim o elektorze pomyślimy!