Po chwili gniew jego przeszedł, przytomność wróciła, czas jakiś patrzył jeszcze w Oleńkę, na koniec twarz mu złagodniała, skłonił głowę na piersi i rzekł:
— Przebacz, anielska panno!… Duszę mam pełną zgryzot a bólu, więc i sobą nie władnę.
To rzekłszy, wyszedł z komnaty.
Wówczas Oleńka załamała ręce, a miecznik, oprzytomniawszy, chwycił się za czuprynę i zakrzyknął:
— Jam to popsował wszystko, jam przyczyną twej zguby!
Książę nie pokazał się przez cały dzień. Obiadował nawet u siebie, samowtór z panem Sakowiczem. Wzburzony do dna duszy, nie mógł myśleć tak jasno jak zwykle. Trawiła go jakaś gorączka. Była to zapowiedź ciężkiej febry, która miała go niebawem uchwycić z taką siłą, że w czasie jej napadów drętwiał zupełnie, tak iż musiano go rozcierać. Ale on przypisywał w tej chwili stan swój nadzwyczajnej sile miłości i rozumował, że albo musi ją zaspokoić, albo umrze.
Tymczasem, opowiedziawszy Sakowiczowi całą rozmowę z miecznikiem, tak mówił:
— Ręce i nogi mnie palą, mrowie chodzi po krzyżach, w gębie czuję gorycz i ogień. A! do wszystkich rogatych diabłów, co to jest?… Nigdy mi się to nie trafiało!…
— Boś wasza książęca mość skrupułami[442] nadziany jak pieczony kapłon kaszą… Książę kurzejec, książę kurzejec! Cha! cha!
— Głupiś!
— Dobrze!
— Nie konceptów mi twoich trzeba!
— Weź, mości książę, lutnię i pójdź pod okna dziewki, może ci pokaże… pięść… miecznik. Tfu! do licha, takiż to z Bogusława Radziwiłła rezolut?
— Dureń-eś!
— Dobrze! Widzę, że wasza książęca mość zaczynasz ze sobą rozmawiać i prawdę sobie w oczy gadać. Śmiało, śmiało! Proszę na godność nie uważać!
— Bo widzisz, Sakowicz, że mój Kastor poufali się ze mną, to i tak często go w ziobro nogą kopnę, a ciebie cięższa mogłaby spotkać przygoda.
Sakowicz zerwał się na równe nogi niby zaperzony, jak niedawno miecznik rosieński, a że miał nadzwyczajny dar udawania, więc począł krzyczeć głosem tak do miecznikowego podobnym, że nie widząc, kto mówi, można by się omylić.
— Cóż to, jasyr? Oprymować chcą wolnego obywatela, kardynalne prawa deptać?
— Daj spokój, daj spokój! — mówił gorączkowo książę — bo tam ona tego starego bałwana własną osobą zastawiła, a tu nie masz, kto by cię bronił.
— Kiedy go zastawiła, to trzeba było ją w zastaw brać!
— Nie może inaczej być, tylko tu są jakoweś czary. Albo musiała mi coś zadać, albo konstelacje[443] są takowe, że po prostu od zmysłów odchodzę… Żebyś ty ją widział, jak tego parszywego stryjca broniła… Aleś ty kiep! W głowie mi się mąci! Patrz! jako mi ręce gorzeją! Taką miłować, taką przygarnąć, z taką…
— Potomstwo mieć! — dodał Sakowicz.
— A tak! a tak! jakbyś wiedział, i musi to być, bo inaczej rozerwą mnie te płomienie, jak granat. Dla Boga, co się ze mną dzieje… Ożenię się czy co, u wszystkich ziemskich i piekielnych diabłów?
Sakowicz spoważniał.
— O tym wasza książęca mość nie powinieneś myśleć.
— Właśnie że myślę, właśnie że jak zechcę, to tak uczynię, choćby regiment Sakowiczów powtarzał mi przez cały dzień: „O tym wasza książęca mość nie powinieneś myśleć!”
— Ej, to widzę nie żarty!
— Chorym jest, oczarowany, nie może inaczej być!
— Czemu wasza książęca mość nie idzie w ostateczności za moją radą?
— Chyba pójdę! Niech zaraza porwie wszystkie sny, wszystkich Billewiczów, całą Litwę wraz z trybunałami i Janem Kazimierzem w dodatku. Nie wskóram inaczej… Widzę, że nie wskóram! Dość tego! Co? Wielka rzecz! wielka sprawa! I ja, kiep, ważyłem się dotąd na dwie strony! Bałem się snów, Billewiczów, procesów, chasy[444] szlacheckiej, fortuny Jana Kazimierza!… Powiedz mi, żem kiep! Słyszysz? rozkazujęć powiedzieć mi, żem kiep!
— A ja nie usłucham, boś teraz właśnie Radziwiłł, a nie kalwiński wikary. Ale chory musisz być, wasza książęca mość, naprawdę, bom cię w takiej alteracji[445] nigdy nie widział.
— Prawda! aha! W najcięższych terminach jenom ręką machał i pogwizdywał, a teraz czuję, jakoby mi kto ostrogi w boki wpierał.
— Dziwna to jest, bo jeśli ta dziewka umyślnie waszej książęcej mości co zadała, to nie dlatego, żeby potem miała uciekać, a przecież z tego, coś mi wasza książęca mość mówił, pokazuje się, że oni oboje chcieli się po cichu wynieść.
— Powiadał mi Ryff, że to wpływ Saturna, na którym wyziewy palące w tym właśnie miesiącu się podnoszą.
— Mości książę, wolej Jowisza[446] weź sobie za patrona, bo temu bez ślubów się szczęściło. Wszystko będzie dobrze, tylko o ślubie wasza książęca mość nie wspominaj, chyba o malowanym[447].
Nagle pan starosta oszmiański uderzył się w czoło.
— Czekaj no, wasza książęca mość… Słyszałem o podobnym wypadku w Prusiech[448]…
— Szepceli ci diabeł coś do ucha, powiadaj?
Lecz pan Sakowicz długo nic nie odpowiadał, wreszcie twarz mu się rozjaśniła i rzekł:
— Podziękuj, mości książę, swojej fortunie, że ci Sakowicza za przyjaciela dała.
— Co nowego? co nowego?
— Ej, nic! będę drużbą waszej książęcej mości — tu Sakowicz skłonił się — zaszczyt to dla takiego chudopachołka niemały…
— Nie błaznuj, mów prędko!
— Jest w Tylży niejaki Plaska, czy tam jak, który swego czasu był księdzem w Nieworanach, ale rewokowawszy[449], luterstwo przyjął, ożenił się i pod protekcję elektora się schronił, a teraz wędzoną rybą ze Żmudzią[450] handluje. Swego czasu starał się nawet biskup Parczewski, aby go na powrót na Żmudź dostać, gdzie by mu pewnie stosik pod nogi podłożono, ale elektor nie chciał wspołwiercy wydać.
— Co mnie to obchodzi? Nie marudź!
— Co waszą książęcą mość to obchodzi? Owóż powinno obchodzić, bo on was zszyje jako wierzch z podszewką, rozumiesz, wasza książęca mość? A że kiepski majster i do cechu nie należy, łatwo będzie po nim rozpruć, rozumiesz, mości książę? Tego szycia cechowi za ważne nie uznają, a przecie nie będzie ni gwałtów, ni hałasów. Majstrowi będzie można potem łeb ukręcić, wasza książęca mość zaś sam będziesz narzekał, że było podejście, rozumiesz? Zaś przedtem: crescite et multiplicamini[451]… Pierwszy daję moje błogosławieństwo.
— Rozumiem i nie rozumiem — rzekł książę. — Diabła tam! pojmuję doskonale. Sakowicz! musiałeś już jak strzyga z zębami na świat się urodzić. Kat cię czeka, nie może inaczej być… O, panie starosto!… Ale póki żyję, włos ci z głowy nie spadnie, a kontentacja[452] przystojna nie minie… Ja tedy…
— Wasza książęca mość oświadczysz się solennie o rękę panny Billewiczówny jej samej i miecznikowi. Jeśli ci odmówią, jeśli się nie uda, to każ ze mnie skórę ściągnąć, rzemienie do sandałów z niej zrobić i iść na pokutną pielgrzymkę do… do Rzymu. Radziwiłłowi można się najeżyć, gdy zechce pokochać, ale gdy zechce się żenić, tedy żadnego szlachcica nie będzie potrzebował pod włos głaskać. Musisz tylko wasza książęca mość powiedzieć miecznikowi i pannie, że ze względu na elektora i króla szwedzkiego, którzy cię z księżniczką biponcką swatają, małżeństwo musi pozostać sekretne, dopóki pokój nie będzie zawarty. Zresztą intercyzy[453] piszcie, jakie chcecie. Wszystko to oba kościoły muszą uznać za nieważne… A co?