Bogusław milczał przez chwilę, tylko na obliczu pojawiły mu się pod farbą gorączkowe plamy czerwone. Po chwili rzekł.
— Czasu nie ma, za trzy dni muszę, muszę na Sapiehę wyruszyć.
— To właśnie! Gdyby czasu było więcej, niepodobna by było pozorów usprawiedliwić. Jakże? Tylko brakiem czasu wytłumaczysz wasza książęca mość, że pierwszy lepszy ksiądz przyjeżdża, jako w nagłych razach bywa, i na pytel ślub daje. Oni toż samo pomyślą: „Prędko, bo musi być prędko!” Rycerska to dziewka, więc wasza książęca mość i na wyprawę zabrać ją ze sobą możesz… Królu miły, jeślić Sapieha pobije, to i tak w połowie Wiktorem będziesz.
— Dobrze, dobrze! — rzekł książę.
Lecz w tej chwili uchwycił go pierwszy paroksyzm, tak iż szczęki mu się zacięły i słowa więcej przemówić nie mógł. Zesztywniał cały, a potem poczęło nim rzucać i drgał jako ryba wyjęta z wody. Wszelako, nim przestraszony Sakowicz zdołał sprowadzić medyka, paroksyzm przeszedł.
Rozdział XVII
Po rozmowie z Sakowiczem książę Bogusław udał się nazajutrz po południu wprost do miecznika rosieńskiego.
— Panie mieczniku dobrodzieju! — rzekł na wstępie — zawiniłem ciężko ostatnim razem, bom się uniósł we własnym domu. Mea culpa[454]!… i tym większa, żem ten afront uczynił człowiekowi z rodu od wieków zaprzyjaźnionego z Radziwiłłami. Ale przychodzę błagać o przebaczenie. Niech szczere przyznanie waszmości panu za satysfakcję, mnie za pokutę wystarczy. Waszmość znasz od dawna Radziwiłłów, wiesz, żeśmy do przeprosin nieskorzy; wszelako, żem to wiekowi i powadze uchybił, pierwszy, nie bacząc, ktom jest, przychodzę z powinną głową. A już też, stary przyjacielu naszego domu, dłoni mi, wierzę, nie umkniesz?
To rzekłszy, wyciągnął rękę, a miecznik, w którego duszy pierwszy impet już przeszedł, nie śmiał mu swej odmówić, choć podał ją, ociągając się, i rzekł:
— Wasza książęca mość, wróć nam wolność, a to będzie najlepsza kontentacja[455].
— Jesteście wolni i możecie jechać, choćby dziś.
— Dziękuję waszej książęcej mości — odrzekł zdziwiony miecznik.
— Jedną tylko stawię kondycję[456], której, daj Bóg, żebyś nie odrzucił.
— Jakąż to? — spytał z obawą miecznik.
— Ażebyś chciał wysłuchać cierpliwie tego, coć powiem.
— Jeżeli tak, tedy będę słuchał, chociażby do wieczora.
— Nie dawaj mi zaraz responsu[457], jeno się namyśl godzinę albo i dwie.
— Bóg widzi, że bylem wolność odzyskał, pragnę zgody.
— Wolność waćpan dobrodziej odzyszczesz[458], nie wiem tylko, czy korzystać z niej zechcesz i czy ci pilno będzie opuścić moje progi. Rad bym, żebyś mój dom i całe Taurogi za swoje uważał, ale teraz słuchaj. Czy wiesz waszmość, mój dobrodzieju, dlaczegom się sprzeciwiał wyjazdowi panny Billewiczówny? Oto dlatego, żem odgadł, iż uciec po prostu chcecie, a ja takem się w synowicy waszmościnej rozkochał, iż byle ją widzieć, Hellespont bym co dzień przepływać gotów jako ów Leander dla Hery[459]…
Miecznik poczerwieniał na nowo w jednej chwili.
— Mnie to wasza książęca mość śmiesz mówić?…
— Właśnie waszmości, mój szczególniejszy dobrodzieju.
— Mości książę! Szukaj fortuny u dworek, a szlacheckiej dziewki nie tykaj, boć zasię! Możesz ją więzić, możesz do sklepu[460] zamknąć, ale ci jej pohańbić nie wolno!
— Pohańbić nie wolno — odrzekł książę — ale wolno pokłonić się staremu Billewiczowi i rzec mu: Słuchajcie, ojcze! dajcie mi swoją synowicę za żonę, bo mi żyć bez niej nijak.
Miecznik tak zdumiał, że słowa przemówić nie mógł, przez czas jakiś tylko wąsami ruszał, a oczy wyszły mu na wierzch; potem jął je sobie pięściami przecierać i spoglądać to na księcia to wokoło po komnacie, wreszcie rzekł:
— We śnieli czy na jawie?
— Nie śpisz, dobrodzieju, nie śpisz, a żebyś się jeszcze lepiej przekonał, toć powtórzę cum omnibus titulis[461]: Ja, Bogusław książę Radziwiłł, koniuszy Wielkiego Księstwa Litewskiego, proszę ciebie, Tomasza Billewicza, miecznika rosieńskiego, o rękę synowicy twej, panny łowczanki Aleksandry.
— Jakże to? Dla Boga! czyś wasza książęca mość rozważył?
— Ja rozważyłem, teraz ty rozważ, dobrodzieju, czyli kawaler godzien panny…
— Bo ze zdziwienia dech mi zaparło…
— Poznaj, czylim miał jakowe niecnotliwe intencje…
— I wasza książęca mość nie zważałbyś na stan nasz chudopacholski?
— Tacyż to Billewicze tani, także to klejnot wasz szlachecki i starożytność rodu cenisz? Zali[462] to Billewicz mówi?
— Mości książę, wiem, że początków rodu naszego w Rzymie starożytnym szukać należy, ale…
— Ale — przerwał książę — hetmanów ni kanclerzy nie macie. Nic to! elektorami wszakże jesteście, jako mój wuj brandenburski. Skoro w naszej Rzeczypospolitej szlachcic królem obran być może, to nie masz za wysokich progów na jego nogi. Ja, mój mieczniku, a da Bóg, mój stryjaszku, rodzę się z księżniczki brandenburskiej, ojciec mój z Ostrogskiej, ale dziad, wielkiej pamięci Krzysztof Pierwszy, ten, którego Piorunem zwali, hetman wielki, kanclerz i wojewoda wileński, żonaty był primo voto[463] z Sobkówną, a dlatego mitra mu z głowy nie spadła, bo Sobkówna była szlachcianka, tak zacnie urodzona jak i inne. Za to gdy nieboszczyk rodzic z elektorówną się żenił, to wydziwiano, że na godność nie pamięta, chociaż z panującym domem się łączył. Taka u was diabla szlachecka pycha. No, dobrodzieju, przyznaj, że nie myślisz, żeby Sobek od Billewicza był lepszy? No?…
Tak mówiąc, począł książę klepać z wielką poufałością pana miecznika po łopatce, a szlachcic zmiękł jak wosk i odrzekł:
— Bóg waszej książęcej mości zapłać za zacne intencje… Ciężar spada z serca! Ej, mości książę, żeby jeszcze nie różnica wiary!…
— Ksiądz katolicki będzie ślub dawał, innego ja sam nie chcę.
— Całe życie będziem za to wdzięczni, bo tu chodzi o błogosławieństwo boże, którego pewnie by Pan Jezus umknął, gdyby jaki paskudnik…
Tu ugryzł się w język pan miecznik, bo zmiarkował, że nieprzyjemną dla księcia rzecz chciał powiedzieć, lecz Bogusław ani zauważył, owszem, uśmiechnął się łaskawie i dodał: