To rzekłszy, skłonił się i zwrócił ku drzwiom, lecz Oleńka zatrzymała go.
— Panie kawalerze, uwolnij się od tej służby, broń dobrej sprawy, broń skrzywdzonych, boś tego godzien, boś zacny, bo szkoda cię dla zdrajcy…
Na to Ketling:
— Byłbym się dawno uwolnił i do dymisji podał, gdyby nie to, żem mniemał, iż pozostając tu, tobie, pani, mogę być pożytecznym. Dziś za późno. Gdyby książę wracał zwycięzcą, nie wahałbym się chwili… gdy wraca zwyciężony, gdy być może, iż nieprzyjaciel za nim następuje, byłoby tchórzostwem żądać dymisji, póki sam kończący się termin mnie nie uwolni… Napatrzysz się pani do woli, jak ludzie małego serca tłumem opuszczają pobitego, ale mnie między nimi nie obaczysz… Żegnam panią. Krócica ta nawet pancerz z łatwością przebije…
Ketling wyszedł, pozostawiwszy broń na stole, którą Oleńka schowała natychmiast. Na szczęście, przewidywania młodego oficera i jej własne obawy okazały się płonnymi.
Książę nadjechał wieczorem wraz z Sakowiczem i Patersonem, ale tak pognębiony i chory, że ledwie na nogach mógł się utrzymać. Do tego sam dobrze nie wiedział, czyli pan Sapieha nie następuje lub czy nie ekspediował[546] na pościg Babinicza z lekkimi chorągwiami.
Bogusław obalił był wprawdzie tego ostatniego w ataku wraz z koniem, ale nie śmiał się spodziewać, iż go zabił, gdyż zdawało mu się, że koncerz[547] obsunął mu się w cięciu po Babiniczowej misiurce[548]. Wreszcie raz on już przecie strzelił mu w samą twarz z pistoletu i na nic się to nie przydało.
Bolało księcia serce na myśl, co taki Babinicz uczyni z jego włościami, gdy się raz do nich ze swymi Tatary[549] dostanie. A bronić ich nie miał czym! I nie tylko włości, ale nawet własnej osoby. Między jego jurgieltnikami[550] nie było takich wielu jak Ketling i należało się spodziewać, że na pierwszą wieść o zbliżaniu się wojsk Sapieżyńskich opuszczą go wszyscy co do jednego.
Książę też nie zamierzał zabawić w Taurogach dłużej nad dni dwa lub trzy, musiał bowiem spieszyć do Prus Królewskich, do elektora i Szteinboka, którzy go mogli zaopatrzyć w nowe siły i użyć bądź do zdobywania miast pruskich, bądź wysłać w pomoc samemu królowi zamierzającemu wyprawę w głąb Rzeczypospolitej.
W Taurogach wypadło zostawić tylko kogoś z oficerów, który by ład w rozbite resztki wojsk wprowadził, opędzał się partiom chłopskim i szlacheckim, osłaniał dobra obu Radziwiłłów i porozumiewał się z Loewenhauptem, głównodowodzącym siłami szwedzkimi na Żmudzi[551].
W tym celu, po przybyciu do Taurogów i po przespanej nocy, książę wezwał na naradę Sakowicza, któremu jednemu mógł ufać i zupełnie serce otworzyć.
Dziwne było owo pierwsze „dzień dobry” w Taurogach, jakie sobie powiedzieli dwaj przyjaciele po nieszczęsnej wyprawie. Czas jakiś patrzyli na siebie bez słowa.
Przemówił pierwszy książę:
— Ano! diabli wzięli!
— Wzięli! — powtórzył Sakowicz.
— Musiało tak być przy takiej aurze. Gdybym miał więcej lekkich chorągwi lub gdyby licho nie przyniosło tego Babinicza… Do dwóch razy sztuka! Przezwał[552] się wisielec. Nie powiadajże o tym nikomu, żeby mu jeszcze sławy nie przysparzać.
— Ja nie powiem… Ale czy oficerowie nie będą trąbili, nie zaręczam, boś przecie książę prezentował go u swoich butów, jako chorążego orszańskiego.
— Oficerowie Niemcy nie rozumieją się na polskich nazwiskach. Im wszystko jedno: Kmicic czy Babinicz. A! na rogi Lucypera, żebym go dostał! A miałem go… i jeszcze, szelma, ludzi mi pobuntował, Głowbiczowski oddział odprowadził!… Musi to być jakiś bastard po naszej krwi, nie może inaczej być!… Miałem go, miałem… i uszedł!… Więcej mnie to gryzie aniżeli ta cała stracona wyprawa.
— Miałeś go, książę, ale za cenę mojej głowy.
— Jasiu! powiem ci szczerze: niechby cię tam byli ze skóry obdarli, bylem z Kmicicowej bęben mógł zrobić!
— Dziękuję ci, Bogusiu. Mniej po twojej przyjaźni nie mogłem się spodziewać.
Książę rozśmiał się:
— A skwierczałbyś na sapieżyńskim ruszcie… Wszystkie by twoje szelmostwa z ciebie wytopili. Ma foi[553]! chciałbym to widzieć!
— Ja zaś chciałbym cię widzieć w ręku Kmicica, twojego miłego krewniaka. Twarz masz inną, ale z postawy jesteście do siebie podobni i nogi macie jednej miary, i do jednej dziewki wzdychacie, tylko że ona, nie doświadczywszy, zgaduje, że tamten zdrowszy i że żołnierz lepszy.
— Takim dwom jak ty dałby rady, ale ja przejechałem mu po brzuchu… A gdybym był miał dwie minut czasu, mógłbym ci teraz parol dać, że mój kuzynek nie żyje. Zawsześ był głupowaty i dlategom cię polubił, ale w ostatnich czasach zjełczał ci dowcip[554] do reszty.
— Zawsześ miał dowcip w piętach i dlatego takeś przed Sapiehą zmiatał, ażem cię znielubił i sam gotówem pójść do Sapiehy.
— Na powróz!
— Na ten, którym Radziwiłła zwiążą.
— Dosyć!
— Sługam waszej książęcej mości!
— Trzeba by kilku z tych rajtarów rozstrzelać, którzy najwięcej krzyczą, i ład wprowadzić.
— Kazałem dziś rano sześciu powiesić. Już i ostygli, a tańcują na sznurach zawzięcie, bo wiatr okrutny.
— Dobrześ zrobił. Słuchaj no! Czy chcesz zostać na załodze w Taurogach, bo muszę tutaj kogoś zostawić?
— I chcę, i proszę o tę funkcję. Nikt się tu lepiej nie sprawi. Żołnierz boi się mnie więcej niż innych, bo wie, że żartów ze mną nie ma. Z uwagi na Loewenhaupta lepiej, że zostanie ktoś poważniejszy od Patersona.
— Daszże sobie z rebelizantami rady?
— Upewniam waszą książęcą mość, że sosny żmudzkie będą rodziły łońskiego[555] roku cięższe od szyszek owoce. Z chłopstwa ze dwa regimenty piechoty uczynię i po mojemu wyćwiczę. Na włości będę miał oko, a jeśli rebelizanci którą napadną, wnet rzucę podejrzenie na jakiego bogatszego szlachcica i wycisnę go jak ser w worku. Na początek potrzeba by mi tyle tylko pieniędzy, żeby lafę[556] zaspokoić i piechoty przybrać.
— Co będę mógł, zostawię.
— Z posażnych?
— Jak to?
— To się znaczy z billewiczowskich, które w posagu z góry sam sobie wypłaciłeś.
— Żebyś mógł jako politycznie[557] skręcić łeb temu miecznikowi, dobrze by było, bo to się lekko mówi, a szlachcic skrypt[558] ma.
— Postaram się. Jeno w tym rzecz, czy skryptu gdzie nie wysłał albo czy go dziewka w koszulę nie zaszyła. Wasza książęca mość nie życzyłbyś sobie sprawdzić?…
— Przyjdzie do tego, ale teraz muszę jechać i przy tym sił mnie ta przeklęta febris[559] całkiem zbawiła.
— Zazdrość mi, wasza książęca mość, że w Taurogach zostaję.