Выбрать главу

— Uważać teraz! — powiedział i stuknął tablicę kijkiem. — Niektórzy uważają, że powinniście, chłopcy, wiedzieć, czemu prowadzimy tę wojnę. Jasne? No to do roboty. Punkt pierwszy. Pamiętacie miasto Lipz? W zeszłym roku zostało brutalnie zaatakowane przez zlobeńskie wojska. Ich żołnierze…

— Przepraszam, ale wydawało mi się, że to my zaatakowaliśmy Lipz — wtrącił Kukuła. — Prawda, kapralu? W zeszłym roku mówili…

— Próbujecie być sprytni, szeregowy Manickle? — zapytał Strappi, wymieniając najcięższe przewinienie ze swojej listy.

— Chciałem tylko wiedzieć, kapralu — wyjaśnił Kukuła.

Był krępy, prawie pulchny. Należał do takich osób, które krzątają się i próbują być pomocne w nieco irytujący sposób, wyręczając innych w drobnych pracach, które tamci spokojnie mogliby wykonać sami. Było w nim coś dziwnego, choć trzeba pamiętać, że siedział w tej chwili obok Łazera, który miał w sobie dość dziwaczności dla wszystkich, co prawdopodobnie jest zaraźliwe…

…i zwrócił na siebie uwagę kaprala. Czepianie się Kukuły nie było zabawne, ale Łazer — tak, Łazer zawsze wart był wrzasku.

— Słuchacie mnie, szeregowy Goom?!

Łazer, który siedział nieruchomo i z zamkniętymi oczami wznosił twarz ku górze, ocknął się nagle.

— Eee, kapralu… — wydukał, gdy Strappi przed nim stanął.

— Pytam, czy słuchacie, Goom!

— Tak, kapralu!

— Doprawdy? A co takiego usłyszeliście, jeśli wolno spytać? — zapytał Strappi głosem lepkim jak miód z kwasem.

— Nic, kapralu. Ona nic nie mówi.

Strappi z rozkoszą nabrał tchu.

— Jesteś bezużyteczną, bezwartościową kupą…

Zabrzmiał pewien dźwięk. Był cichy, nieokreślony, jeden z tych, jakie słyszy się codziennie; dźwięk, który wykonywał swoje zadanie, ale nigdy nie oczekiwał, że będzie — na przykład — pogwizdywany jako fragment interesującej sonaty. Był to odgłos kamienia sunącego po metalu.

Po drugiej stronie ogniska Jackrum opuścił swój kord. W drugim ręku trzymał osełkę.

Spojrzał na wpatrzony w siebie oddział.

— Co…? Ach. Muszę dbać o ostrze — wyjaśnił z niewinną miną. — Przepraszam, kapralu, że przerwałem wam wywód. Kontynuujcie.

Prymitywny, zwierzęcy instynkt przetrwania przyszedł z pomocą kapralowi, który zostawił Łazera i wrócił do Kukuły.

— Owszem, my też zaatakowaliśmy Lipz…

— Zanim to zrobili Zlobeńcy? — zainteresował się Maladict.

— Słuchacie czy nie? Mężnie zaatakowaliśmy Lipz, by odzyskać ten fragment terytorium Borogravii. A potem te zdradzieckie brukwiojady ukradły nam miasto z powrotem…

Polly odwróciła się nieco, rozczarowana, że zniknęła bezpośrednia perspektywa zobaczenia Strappiego z odrąbaną głową. Wiedziała, co się działo w Lipzu. Polowa weteranów, którzy przychodzili napić się z jej ojcem, atakowała to miasto. Ale nikt od nich nie wymagał, żeby chcieli… Po prostu ktoś krzyknął: „Do ataku!”.

Kłopoty brały się z rzeki Kneck. Wiła się po szerokiej, żyznej równinie niczym rzucony na ziemię kawałek sznurka. Ale niekiedy gwałtowny przybór czy nawet przewrócone drzewo sprawiały, że rzeka strzelała jak bat, przerzucając swe rozległe skręty o całe mile od oryginalnego koryta. A stanowiła granicę międzypaństwową.

Polly powróciła do rzeczywistości akurat na czas, by usłyszeć:

— …ale tym razem wszyscy stoją po stronie tych drani! A wiecie dlaczego? Z powodu Ankh-Morpork! Ponieważ nie pozwoliliśmy, żeby ich dyliżanse pocztowe przejeżdżały przez naszą matczyznę, ponieważ zburzyliśmy ich wieże sekarowe będące Obrzydliwością dla Nuggana. Ankh-Morpork to bezbożne miasto…

— Słyszałem, że mają tam ponad trzysta miejsc kultu — wtrącił Maladict.

Strappi patrzył na niego z wściekłością, niezdolny do jakiejkolwiek wypowiedzi. Dopiero po chwili odzyskał grunt pod nogami.

— Ankh-Morpork jest miastem bluźnierczym — poprawił się. — Trującym jak jego rzeka. Obecnie ledwie się nadaje dla ludzi. Wpuszczają tam wszystkich: zombi, wilkołaki, krasnoludy, wampiry, trolle… — Przypomniał sobie, kto go słucha. — Co w pewnych przypadkach jest słuszne, oczywiście. Ale to miasto cuchnące, lubieżne, rozwiązłe i zatłoczone. I właśnie dlatego książę Heinrich tak bardzo je kocha! Zdobyli go sobie, kupili tanimi zabawkami, bo Ankh-Morpork tak właśnie to rozgrywa, żołnierze! Kupują was, a potem… czy musicie mi stale przerywać? Niby jak mam was czegoś nauczyć, jeśli stale zadajecie pytania?

— Zastanawiałem się tylko, dlaczego jest takie zatłoczone, jeśli tak jest tam niedobrze — odezwał się Stukacz.

— To dlatego, szeregowy, że mieszkają tam zwyrodnialcy! Przysłali tu regiment, żeby pomóc Heinrichowi podbić naszą matczyznę! Ponieważ zszedł on ze ścieżki Nuggana i przyjął bezboż… bluźnierczość! — Strappi był wyraźnie zadowolony, że udało mu się ominąć zasadzkę. — Punkt drugi. Oprócz swoich żołnierzy Ankh-Morpork przysłało tu Vimesa Rzeźnika, najgorszego człowieka w tym mieście występku. On nie cofnie się przed niczym, by nas zniszczyć!

— Słyszałem, że Ankh-Morpork się rozgniewało, bo zwaliliśmy te ich semafory — wtrąciła Polly.

— Stały na naszym suwerennym terytorium!

— Należało do Zlobenii, dopóki…

Strappi gniewnie pogroził jej palcem.

— Słuchaj no, Nerds! Nie można być wielkim krajem, takim jak Borogravia, nie zyskując przy tym wrogów! Co prowadzi nas do punktu trzeciego, Nerds, bo widzę, że cały czas uważasz się za spryciarza. Jak wy wszyscy, widzę to dobrze. No to bądźcie sprytni w takiej kwestii: nie wszystko musi się wam podobać w waszym kraju. Może nie jest idealny, ale jest nasz. Może się wam wydawać, że nasze prawa nie są najlepsze, ale są nasze! Może i góry nie należą do najpiękniejszych i najwyższych, ale to nasze góry. Walczymy o to, co należy do nas, żołnierze!

Strappi położył dłoń na sercu.

Przebudźcie się, synowie Matczyzny, dość już picia wina z kwaśnych jabłek…

Dołączyli, na różnych poziomach głośności. Nie było innego wyjścia. Człowiek musiał, nawet jeśli tylko otwierał i zamykał usta. Musiał, nawet jeśli powtarzał tylko „na, na, na”. Polly, będąca taką właśnie osobą, która w podobnych momentach rozgląda się dyskretnie, zobaczyła, że Kukuła śpiewa bezbłędnie, a Strappi ma prawdziwe łzy w oczach. Łazer wcale nie śpiewał — modlił się. Jeden z co bardziej zdradzieckich regionów w głębi umysłu Polly uznał to za całkiem niezłe rozwiązanie.

Ku powszechnemu zdumieniu Strappi odśpiewał — już sam — całą drugą zwrotkę, której nikt nawet nie pamiętał. A potem rzucił im pełen wyższości uśmieszek mówiący: Jestem bardziej patriotyczny od was”.

Potem starali się wyspać z takimi wygodami, jakich mogły dostarczyć dwa koce. Przez dłuższy czas leżeli w milczeniu. Strappi i Jackrum mieli własne namioty, ale wszyscy instynktownie wyczuwali, że kapral z pewnością podkrada się i podsłuchuje przy płóciennych ścianach.

Po godzinie, kiedy deszcz zabębnił o płótno, odezwał się Karborund.

— No dobra, myślem, że zrozumiałem. Jak ludzie som groophar gupie, to bijemy siem o groophar gupote, bo to nasza gupota. A to dobrze. Zgadza siem?

Kilka osób z oddziału usiadło nagle, zaskoczonych tym stwierdzeniem.