Выбрать главу

— Tylko niech Igor nie przynosi żadnych pamiątek! — zawołał Strappi i znowu parsknął swoim chrapliwym śmiechem.

Pozostali chłopcy usiedli na trawie obok drogi. Jeden czy dwóch zniknęło w krzakach. Polly wyruszyła w tym samym celu, ale odeszła sporo dalej. Wykorzystała też okazję, by poprawić ułożenie skarpet. Kiedy nie uważała, miały tendencję do przesuwania się w górę.

Zamarła, słysząc szelest za plecami. Ale uspokoiła się natychmiast. Była ostrożna. Nikt nie mógł niczego zauważyć. Co z tego, że ktoś jeszcze przyszedł się wysiusiać? Ona zwyczajnie przeciśnie się przez krzaki do drogi, nie zwracając uwagi…

Loft aż podskoczył, gdy Polly rozsunęła gałęzie. Twarz miał czerwoną jak burak, spodnie wokół kostek…

Polly nie mogła się powstrzymać. Może przez skarpety. Może przez błagalny wyraz twarzy Loft. Kiedy ktoś nadaje sygnał „Nie patrz”, oczy kierują się własną wolą i wędrują tam, gdzie są niepożądane. Loft odskoczyła, wlokąc za sobą spodnie.

— Nie, czekaj, w porządku… — zaczęła Polly, ale było już za późno. Dziewczyna zniknęła.

Polly patrzyła teraz na gęstwinę krzaków i myślała: Niech to licho! Jest nas dwie! Ale co bym powiedziała potem? „Nie martw się, ja też jestem dziewczyną. Możesz mi zaufać. Możemy się zaprzyjaźnić. Aha, i jeszcze dobra rada na temat skarpet”…

Igor i Stukacz wrócili spóźnieni, bez słowa. Sierżant Jackrum się nie odezwał i oddział ruszył dalej.

Polly maszerowała z tyłu, obok Karborunda. Co oznaczało, że może mieć na oku Loft, kimkolwiek była. Po raz pierwszy Polly naprawdę się jej przyjrzała. Łatwo ją było przeoczyć, gdyż zawsze kryła się w cieniu Stukacza. Była niska — choć teraz, kiedy okazało się już, że jest płci żeńskiej, można by sensownie użyć słowa „niewysoka” — smagła i ciemnowłosa. Wydawała się też dziwnie pochłonięta sobą i zawsze maszerowała ze Stukaczem. Kiedy się zastanowić, to spała też blisko niego.

Aha, no więc tak… Podążyła za swoim chłopakiem, odgadła Polly. Co jest dość romantyczne, ale bardzo niemądre. Teraz, kiedy wiedziała już, że należy spojrzeć poza ubranie i fryzurę, stawało się jasne, że Loft jest dziewczyną, i to dziewczyną, która nie zaplanowała wszystkiego dostatecznie dokładnie.

Loft szeptała coś Stukaczowi, który rzucił Polly spojrzenie pełne nienawiści i sugestii groźby.

Nie mogę jej powiedzieć, myślała Polly. Powtórzy mu. Nie mogę sobie pozwolić na to, by wiedzieli. Za wiele poświęciłam. Nie tylko obcięłam włosy i włożyłam spodnie. Ja planowałam…

A tak… plany.

To wszystko zaczęło się jako dziwny kaprys, ale rozwijało się jako plan. Na początku Polly zaczęła uważnie obserwować chłopców. Kilku z nich zareagowało z nadzieją, przez co później doznało rozczarowania. Polly przyglądała się, jak chodzą, wsłuchiwała w rytm tego, co wśród chłopców uchodziło za rozmowę, dostrzegała, jak wymierzają sobie ciosy na powitanie. To był całkiem nowy świat.

Już wcześniej miała — jak na dziewczynę — całkiem niezłe muskuły, ponieważ prowadzenie dużej gospody polega głównie na przenoszeniu różnych ciężkich rzeczy. Podjęła się też pewnych ciężkich prac, od czego ładnie stwardniały jej dłonie. Nosiła nawet pod spódnicą stare spodnie brata, żeby się do nich przyzwyczaić.

Za coś takiego kobietę mogła czekać chłosta. Mężczyźni ubierali się jak mężczyźni, a kobiety jak kobiety; robienie tego na odwrót było „bluźnierczą Obrzydliwością dla Nuggana”, jak twierdził ojciec Jupe.

Temu zapewne zawdzięczała swój dotychczasowy sukces, uznała, człapiąc przez kałużę. Ludzie nie spodziewali się kobiety w spodniach. Dla przypadkowego obserwatora męskie ubranie, krótkie włosy i trochę rozkołysany krok wystarczały, żeby uznać kogoś za mężczyznę. Aha, i dodatkowa para skarpet.

Ta sprawa też ją niepokoiła. Ktoś o niej wiedział, tak jak ona wiedziała o Loft. Wiedział i jej nie zdradził. Z początku podejrzewała Brew, ale wątpiła — powiedziałby o niej sierżantowi, taki to był typ. W tej chwili sądziła, że to raczej Maladict, pewnie dlatego że przez cały czas wydawał się wszystko wiedzieć…

Karbor… Nie, był wtedy nieprzytomny, a poza tym… Nie, na pewno nie troll. Igor seplenił. Stukacz? W końcu wiedział o Loft, więc może… Nie, bo dlaczego chciałby pomagać Polly?

Tak, przyznanie się przed Loft niosło same zagrożenia. Najlepsze, co może zrobić, to spróbować dopilnować, żeby dziewczyna nie zdradziła i siebie, i jej.

Słyszała, jak Stukacz szepcze do Loft:

— …właśnie umarł, więc uciął mu jedną nogę i rękę, i przyszył ludziom, którzy potrzebowali, tak jakby cerował rozdarcie w materiale! Powinnaś to zobaczyć! Nie było widać, jak rusza palcami! I miał mnóstwo maści, które zwyczajnie…

Głos Stukacza ucichł. Strappi znów przyczepił się do Łazera.

— Ten Strappi działa mi na granie — mruczał Karborund. — Chcesz, żebym ściągnął z niego głowem? Mogem zrobić, żeby to wyglądało jak wypadek.

— Lepiej nie — odparła Polly, ale przez chwilę z rozkoszą wyobrażała sobie tę scenę.

Dotarli do zbiegu dróg — szlak od gór łączył się z tym, co uchodziło za główny trakt. Był zatłoczony. Wózki, taczki, ludzie poganiający stadka krów, staruszki dźwigające na plecach cały swój majątek, ogólna bieganina świń i dzieci… wszystko to zmierzało w jedną stronę.

I to w stronę przeciwną do kierunku marszu oddziału. Ludzie i zwierzęta omijali grupkę niczym strumień opływający niewygodną skałę. Rekruci zwarli szyki. Mieli do wyboru albo to, albo dać się rozdzielić krowom.

Sierżant Jackrum stanął na wozie.

— Szeregowy Karborund!

— Tajest! — huknął troll.

— Do przodu!

To pomogło. Strumień płynął nadal, ale tłum rozstępował się w większej odległości z przodu i obchodził oddział z daleka. Nikt nie chce się zderzyć z trollem, nawet idącym powoli.

Ludzie odwracali się za nimi. Jakaś starsza kobieta podbiegła na moment, wcisnęła Stukaczowi w ręce czerstwy bochenek chleba i powiedziała: „Biedni chłopcy”, nim tłum porwał ją dalej.

— Co się tu dzieje, sierżancie? — zapytał Maladict. — Oni wyglądają na uchodźców!

— Takie gadanie wzbudza tylko Obawę i Zniechęcenie! — krzyknął kapral.

— Aha… Chce pan powiedzieć, że ci ludzie po prostu wyjeżdżają na wakacje wcześnie, żeby uniknąć tłoku? Przepraszam, trochę mnie zmylili. Głównie ta kobieta niosąca na plecach całą stertę siana. Mijaliśmy ją przed chwilą.

— A wiesz, co może cię czekać za odszczekiwanie starszemu stopniem?! — wrzasnął Strappi.

— Nie. Proszę zdradzić, czy coś gorszego niż to, przed czym uciekają ci ludzie.

— Podpisałeś, panie Krwiopijco! Masz słuchać rozkazów!

— Zgadza się. Ale nie przypominam sobie, żeby ktoś rozkazywał mi nie myśleć!

— Dość tego! — warknął Jackrum. — Wystarczy tych krzyków! Karborund, jeśli ludzie nie zrobią przejścia, masz ich rozepchnąć. Słyszysz?

Maszerowali dalej. Po chwili ścisk trochę się zmniejszył i to, co było rzeką uchodźców, zmieniło się w strumyczek. Od czasu do czasu mijała ich jakaś rodzina albo samotna, spiesząca się kobieta obładowana torbami. Jakiś staruszek z wysiłkiem pchał taczkę wyładowaną brukwią.

Oni zabierają nawet plony z pól, pomyślała Polly. I każdy prawie biegł. Jakby wierzył, że wszystko ułoży się lepiej, kiedy dogoni ludzką masę przed sobą. A może kiedy tylko minie oddział rekrutów.

Ustąpili z drogi starej kobiecie, zgiętej wpół pod ciężarem biało-czarnej świni. A potem został już tylko trakt, błotnisty i zryty koleinami. Z pól po obu stronach wstawała popołudniowa mgła, spokojna i wilgotna. Po gwarze, jaki robiła kolumna uciekinierów, cisza nizinnej okolicy zdawała się przytłaczać. Jedynym odgłosem było tupanie i plusk błota pod butami rekrutów.