Выбрать главу

— Nie próbowałem, sir. — Polly zdziwiła się trochę.

— Chociaż są takie chwile, kiedy może nam się wydawać… — zaczął porucznik, urwał i zaczął od początku: — Najwyraźniej wojna jest czymś o bardzo chwiejnej równowadze. Losy bitwy mogą zmienić się w każdej chwili.

— Tak, sir.

Polly wciąż mu się przyglądała. Miał małą plamkę na nosie w miejscu, gdzie okulary ocierały skórę. Porucznika wyraźnie coś dręczyło.

— A ty dlaczego się zaciągnąłeś, Perks? — zapytał, po omacku szukając okularów. Znalazł je po trzeciej próbie. Na rękach miał wełniane rękawiczki z obciętymi palcami.

— Patriotyczny obowiązek, sir!

— Oszukiwałeś co do swojego wieku?

— Nie, sir!

— I tylko patriotyczny obowiązek, Perks?

Są kłamstwa, ale są też kłamstwa. Polly z zakłopotaniem przestąpiła z nogi na nogę.

— Chętnie bym się dowiedział, sir, co się stało z moim bratem Paulem — oświadczyła.

— Ach tak…

Twarz porucznika Bluzy, która od samego początku nie była wizją szczęśliwości, nagle przybrała udręczony wyraz.

— Paul Perks — dodała Polly.

— Ja, tego… nie mam właściwie żadnych możliwości, żeby się dowiedzieć, Perks. Pracowałem jako… Byłem, no, odpowiedzialny za te… byłem zaangażowany w działalność społeczną w sztabie, eee… Oczywiście nie znam wszystkich żołnierzy. Był… to znaczy jest… twoim starszym bratem?

— Tak, sir. W zeszłym roku wstąpił do Piersi i Tyłków, sir.

— A masz też jakichś, hm… młodszych braci? — zainteresował się porucznik.

— Nie, sir.

— No tak. Przynajmniej za to można dziękować losowi.

To była dość dziwaczna wypowiedź. Polly ze zdziwieniem zmarszczyła czoło.

— Sir?

I nagle ogarnęło ją nieprzyjemne wrażenie ruchu. Coś zsuwało się powoli po wewnętrznej stronie uda.

— Coś ci się stało, Perks? — spytał porucznik, widząc zmianę w jej twarzy.

— Nie, sir! Tylko… lekki skurcz, sir! Po długim marszu, sir! — Chwyciła się oburącz za kolano i przesunęła do drzwi. — Pójdę i… i dopilnuję pańskiej kolacji, sir!

— Tak, tak… — Bluza patrzył na jej nogę. — Proszę…

Polly przystanęła na korytarzu, żeby podciągnąć skarpety i zakotwiczyć je za paskiem, po czym zbiegła do kuchni. Jedno spojrzenie powiedziało jej wszystko, co chciała wiedzieć. Higiena tutaj polegała na podejmowanym bez entuzjazmu staraniu, by nie pluć do gulaszu.

— Potrzebne mi cebule, sól, pieprz… — zaczęła.

Służąca, która pilnowała czarnego od sadzy kociołka na czarnym od sadzy palenisku, uniosła wzrok, przekonała się, że mówi do niej mężczyzna, i pospiesznie odgarnęła z oczu wilgotne kosmyki włosów.

— Jest potrawka, psze pana — poinformowała.

— Nie chcę jej. Wezmę tylko te rzeczy — rzuciła Polly. — Dla oficera — dodała.

Podkuchenna czarnym od sadzy kciukiem wskazała pobliskie drzwi i rzuciła Polly coś, co zapewne uznała za kokieteryjny uśmiech.

— Jestem pewna, że może pan brać, na co tylko przyjdzie panu ochota.

Polly obejrzała dwie półki, zaszczycone dumną nazwą spiżarni, i chwyciła dwie duże cebule, po jednej w każdą rękę.

— Mogę? — upewniła się.

— Ależ proszę pana! — służąca zachichotała. — Mam nadzieję, że nie jest pan jednym z tych brutalnych żołnierzy, którzy wykorzystują bezbronne dziewczęta, psze pana!

— No, eee… nie, nie jestem — uspokoiła ją Polly.

— Och…

To chyba nie była właściwa odpowiedź. Dziewczyna przechyliła głowę na bok.

— A czy dużo miał pan do czynienia z młodymi kobietami, psze pana?

— No… tak. Całkiem sporo — zapewniła Polly. — Eee… Właściwie to mnóstwo!

— Doprawdy?

Podeszła bliżej. Pachniała głównie potem, z niewielką domieszką sadzy. Polly wzniosła cebule jak tarczę.

— Jestem pewna, że są takie sprawy, o których chętnie byś się dowiedział — zamruczała służąca.

— Jestem pewien, że jest taka, o której wolałabyś nie wiedzieć — odparła Polly i wybiegła.

Usłyszała jeszcze żałosny głos:

— Kończę o ósmej!

Dziesięć minut później kapral Scallot był pod wrażeniem. Polly miała uczucie, że nie zdarzało się to zbyt często. Kukuła wklinował przy ogniu stary napierśnik, ubił płaty końskiego mięsa, aż zmiękły, obtoczył je w mące, a teraz smażył. Obok skwierczały plastry cebuli.

— Zawsze tylko je gotowałem — przyznał Scallot, przyglądając się z zaciekawieniem.

— Ale wtedy traci się cały smak — odparł Kukuła.

— Wiesz, mały, co czasem jedliśmy? Nie chciałbyś tego smakować!

— Trzeba najpierw wszystko podsmażyć — tłumaczył Kukuła. — Poprawia smak. Poza tym, kiedy już się gotuje, trzeba gotować powoli. Tak zawsze powtarzała moja mama: smaż szybko, gotuj powoli. To całkiem niezłe mięso jak na koninę. Aż szkoda je gotować.

— Niesamowite — uznał Scallot. — Przydałbyś się nam w Ibblestarn. Sierżant był dobrym człowiekiem, tyle że trochę, no wiesz, łykowatym w nogach…

— Zapewne pomogłaby marynata. — Kukuła złamanym mieczem przewrócił plaster mięsa. Obejrzał się na Polly. — Było coś jeszcze w spiżarni, Ozz? Można by przygotować mały zapasik na jutro, gdyby tylko…

— Nie pójdę więcej do kuchni — oznajmiła Polly.

— Ach, pewnie poznałeś Nietrudną Molly? — Kapral Scallot uśmiechnął się szeroko. — Niejednego chłopaka posiała w drogę pełnego radości. — Zanurzył chochlę we wrzącym obok patelni kociołku ze skubbo. Rozpadające się szare mięso bulgotało w kilku calach wody. — Dla ruperta wystarczy — zdecydował i sięgnął po brudną miskę.

— No… Powiedział, że chce jeść to samo co jego ludzie — poinformowała Polly.

— Ach, to ten rodzaj oficera… — mruknął bezlitosny Scallot. — Owszem, niektórzy młodsi próbują takich numerów, jeśli czytali nieodpowiednie książki. Niektórzy nawet usiłują się zaprzyjaźnić, dranie! — Splunął fachowo między dwa garnki. — Poczekaj, aż spróbuje tego, co jedzą ludzie…

— Jeśli my mamy stek z cebulką…

— Ale nie dzięki takim jak on — przerwał jej kapral i nalał cieczy do miski. — Zlobeńscy żołnierze dostają codziennie funt wołowiny i funt mąki, minimum. Plus słoninę albo masło i pół funta gotowanego grochu. Czasami też półkwaterkę melasy. A my dostajemy stęchłe końskie suchary i to, co podprowadzimy. Rupert będzie jadł skubbo i niech się cieszy.

— Żadnych świeżych jarzyn, żadnych owoców — zauważył Kukuła. — Bardzo blokująca dieta, kapralu.

— No wiesz, jak już się zacznie bitwa, zatwardzenie będzie najmniejszym z twoich problemów. — Weteran odsunął na bok jakieś gałgany i zdjął z półki zakurzoną butelkę. — Tego też rupert nie dostanie — zapewnił. — Ściągnąłem to z bagażu ostatniego oficera, który tędy przejeżdżał, ale podzielę się z wami, bo porządne z was chłopaki. — Fachowo utłukł szyjkę o krawędź komina. — Tylko sherry, ale można się napić.

— Dzięki, kapralu. — Kukuła wziął butelkę i chlusnął zawartością na skwierczące mięso.

— Hej, marnujesz dobre sherry! — zaprotestował Scallot i spróbował ją odebrać.

— Nie, to świetnie doprawi mięso! — Kukuła bronił butelki. — I jeszcze… ożeż, motyla noga!

Wskutek szarpaniny połowa płynu trafiła do ognia. Ale nie to wzbudziło u Polly uczucie, jakby stalowy pręt przebił jej mózg. Rozejrzała się, lecz nikt z oddziału chyba nic… Maladict mrugnął do niej i ledwie dostrzegalnie skinął głową w stronę drugiego końca sali. Potem ruszył tam leniwym krokiem, a Polly za nim.