Maladict zawsze potrafił znaleźć coś, o co mógłby się oprzeć. Stanął rozluźniony w cieniu i spojrzał między krokwie.
— No więc uważam, że mężczyzna, który umie gotować, nie traci od tego męskości — stwierdził. — Ale mężczyzna, który mówi, „motyla noga”, kiedy chce zakląć? Czy w ogóle słyszałeś, żeby mężczyzna coś takiego powiedział? Na pewno nie.
Więc to ty dałeś mi skarpety, pomyślała Polly. Wiesz o mnie, ale czy wiesz też o Loft? A może Kukuła został uprzejmie przywołany, by… Ale jedno spojrzenie na uśmieszek Maladicta wystarczyło, by zrezygnowała z pójścia tą drogą. Poza tym, kiedy tylko spojrzała na Kukułę z myślą, że może jest dziewczyną, od razu widziała, że tak. Żaden chłopak nie powie „motyla noga”. Czyli już trzy dziewczyny…
— Jestem też prawie pewien co do Loft — dodał Maladict.
— I co masz zamiar zrobić w… ich sprawie? — spytała.
— Zrobić? A dlaczego miałbym robić cokolwiek? Jestem wampirem, który oficjalnie udaje, że nim nie jest. Jestem więc ostatnią osobą, która mogłaby twierdzić, że trzeba koniecznie grać kartami, jakie nam rozdano. Czyli, życzę… mu powodzenia. Ale może chciałbyś później wziąć go na stronę i zamienić kilka słów. No wiesz, jak mężczyzna z mężczyzną.
Czy było w tych słowach jakieś poczucie wyższości?
— Pójdę zanieść skubbo porucznikowi — oświadczyła. — I… szlag, zapomniałam o praniu.
— Och, nie przejmowałbym się, staruszku. — Maladict błysnął uśmiechem. — Z tego, jak wszystko się tutaj układa, Igor jest prawdopodobnie praczką w przebraniu.
W końcu Polly sama wyprała rzeczy porucznika. Nie była pewna, czy za drugim razem uda jej się uciec przed Molly, zresztą nie było tego wiele. Potem zawiesiła wszystko przy ogniu, który huczał głośno.
Konina okazała się zaskakująco smaczna, choć nie aż tak zaskakująco jak reakcja Bluzy na skubbo. Porucznik usiadł przy stole w wieczorowym galowym mundurze — specjalne ubranie tylko po to, żeby samotnie zjeść w nim kolację, było dla Polly czymś nowym — pochłonął wszystko i posłał ją z miską po dokładkę. Mięso w garnku wygotowało się do białości, a na powierzchni pojawiła się piana szumowin. Cały oddział się zastanawiał, jakie życie musiał wcześniej prowadzić porucznik, że teraz smakuje mu skubbo.
— Niewiele o nim wiem — rzekł wypytywany Scallot. — Siedzi tu dwa tygodnie i aż się trzęsie, żeby wyruszyć na wojnę. Słyszałem, że przywlókł ze sobą całą skrzynię książek. Jak dla mnie wygląda na typowego ruperta. Oni wszyscy stali za drzwiami, kiedy rozdawali podbródki. Jakiś przejeżdżający sierżant mówił, że właściwie wcale nie jest żołnierzem, tylko urzędasem ze sztabu, dobrym w rachunkach.
— No świetnie — mruknął Maladict. — Parzył kawę przy ogniu. Jego mała maszynka syczała i bulgotała.
— On chyba nie widzi dobrze bez okularów — stwierdziła Polly. — Ale jest bardzo, eee… grzeczny.
— Czyli od niedawna jest rupertem — uznał Scallot. — Oni są raczej typu „Hej, ty! Niech ci ślepia wypłyną, bla, bla, bla!”. Ale widziałem już waszego sierżanta, starego Jackruma. Ten to bywał już wszędzie. Wszyscy znają starego Jackruma. Tkwił z nami w śniegach pod Ibblestarn.
— A ilu zjadł ludzi? — spytał Maladict, budząc powszechną wesołość.
Jedzenie okazało się smaczne, a wciąż jeszcze mieli po szklaneczce sherry na każdego.
— Powiedzmy tyle — odparł Scallot — że podobno zszedł na dół niewiele chudszy, niż kiedy wchodził na górę.
— A kapral Strappi? — zainteresowała się Polly.
— Tego jeszcze nigdy nie spotkałem. Wredny sukinsyn. Politruk, moim zdaniem. Niby czemu sobie poszedł i was tutaj zostawił? Pewnie ma ciepłe łóżeczko w gospodzie.
— Mam nadzieję, że n-nie zostanie naszym sierżantem — wtrącił Łazer.
— On? — zdziwił się Scallot. — Dlaczego?
Polly opowiedziała mu o wcześniejszych wydarzeniach. Ku jej zdziwieniu Scallot wybuchnął śmiechem.
— Znowu próbują się pozbyć starego łobuza, co? Zabawne. Trzeba więcej niż bandy gawainów i rodneyów, żeby wywalić Jackruma z jego własnej armii. Przecież on dwukrotnie stawał przed sądem wojennym i oba razy się wykpił! A wiecie, że kiedyś ocalił życie generałowi Frocowi? Był wszędzie, ma haka na każdego, lepiej niż ja wie, jak pociągać za sznurki, a wierzcie mi, też znam parę sposobów. Jeśli zechce jutro z wami pomaszerować, to żaden chudy rupercik mu nie przeszkodzi.
— Więc co robi ktoś taki jako werbownik? — spytał ostro Maladict.
— Bo poharatało mu nogę w Zlobenii, a on, spryciarz, pogryzł konowałów, którzy próbowali ją obejrzeć, kiedy rana zaczęła się paskudzić — odparł Scallot. — Sam ją oczyścił czerwiami i miodem, potem wypił pół kwarty brandy, pozszywał się i przez tydzień leżał z gorączką. Ale generał znalazł go, jak słyszałem, kiedy był jeszcze za słaby, żeby się kłócić, więc przyszedł i powiedział, że przez rok będzie chodził z bębnem i żadnej dyskusji. Nawet sam Froc nie odważył się wręczyć mu papierów, nie po tym, kiedy Jackrum taszczył go na plecach czternaście mil przez linie wroga…
Drzwi odskoczyły nagle i wszedł sierżant Jackrum z dłońmi wsuniętymi za pas.
— Nie musicie salutować, chłopaki — uspokoił ich, kiedy obejrzeli się nerwowo. — Się masz, Trzyczęściowiec. Miło znowu widzieć cię prawie całego, chytrusie. Gdzie kapral Strappi?
— Nie widzieliśmy go cały wieczór, sierżancie — zapewnił Maladict.
— Nie przyszedł tu z wami?
— Nie, sierżancie. Myśleliśmy, że poszedł z panem.
Na twarzy Jackruma nie drgnął żaden mięsień.
— Rozumiem. No więc słyszeliście porucznika. Łódź odpływa o północy. W środę o świcie powinniśmy być już daleko na Kneck. Załapcie parę godzin snu, jeśli wam się uda. Jutro czeka nas długi dzień… o ile będziemy mieli szczęście.
Odwrócił się i wyszedł. Z zewnątrz zawył wiatr, który umilkł nagle, kiedy sierżant zamknął drzwi. „My” powinniśmy być daleko, zauważyła Polly. Trzyczęściowiec się nie pomylił.
— Tęsknicie za kapralem? — spytał Scallot. — To rzeczywiście ciekawe. Zwykle to rekruci znikają bez przepustki. No ale słyszeliście sierżanta, chłopcy! Myć się i do łóżek!
Przy koszarach stała dość prymitywna łazienka i latryna. Polly znalazła chwilę, kiedy zostały tam same z Kukułą. Zastanawiała się, jak najlepiej poruszyć ten temat, ale okazało się, że wystarczy jedno spojrzenie.
— To dlatego że zgłosiłam się do robienia kolacji, tak? — wymamrotała Kukuła, wpatrzona w kamienny zlew, na którego dnie rósł mech.
— To była rzeczywiście sugestia, owszem — przyznała Polly.
— Przecież wielu mężczyzn umie gotować!
— Tak, ale nie żołnierzy i nie tak entuzjastycznie. Nie robią marynat.
— Powiedziałeś komuś? — wymamrotała czerwona na twarzy Kukuła.
— Nie! — zapewniła Polly, co przecież było w ścisłym sensie prawdą. — Wiesz, naprawdę byłaś dobra. Nie zorientowałem się właściwie aż do motylej nogi.
— Tak, tak, wiem… Potrafię czkać, głupio chodzić, a nawet dłubać w nosie, ale nie tak mnie wychowano, żebym przeklinała jak wy, mężczyźni.
My, mężczyźni, pomyślała Polly. No pięknie…
— Obawiam się, że z nas wszystkich prymitywni i sprośni wojacy. Do kupy albo do dupy — powiedziała. — Ale… dlaczego to robisz?
Kukuła patrzyła na wilgotny kamień zlewu, jakby dziwny zielony śluz naprawdę był interesujący. Wymamrotała coś pod nosem.