Выбрать главу

— Tak, Perks.

— A był pan rano w wygódce? — pytały jej usta, gdy mózg kulił się ze strachu przed sądem wojennym.

Jestem w szoku, myślała. I on także. Więc trzeba trzymać się tego, co wiem. Nie można się teraz cofnąć…

— Nie, Perks — odparł porucznik.

— No to zanim wsiądziemy na łódź, musi pan iść, jasne?

— Tak, Perks.

— To teraz niech pan idzie do żołnierzy. Dobry porucznik.

Oparła się o ścianę, kilka razy odetchnęła głęboko, po czym wsunęła się za Bluzą do środka.

— Oficer obecny! — warknął Jackrum.

Oddział, ustawiony już w szeregu, przyjął postawy w różnym stopniu zasadnicze.

Sierżant stanął przed Bluzą i zasalutował energicznie, aż młody człowiek odchylił się do tyłu.

— Schwytaliśmy grupę rozpoznawczą przeciwnika, sir! Niebezpieczna historia, sir! Wobec kryzysowej natury obecnego kryzysu, jako że pozostał pan bez żadnego podoficera, sir, no bo kapral Strappi się gdzieś urwał, oraz widząc, że jestem doświadczonym żołnierzem w dobrej formie, ma pan prawo zwerbować mnie do służby z rezerwy, zgodnie z Regulaminem Księżnej, Norma 796, Rozdział 3 (a), paragraf ii, sir, dziękuję, sir!

— Co? — Bluza rozglądał się niepewnie i nagle zdał sobie sprawę, że w świecie pełnym chaosu istnieje czerwona kurtka, która najwyraźniej wie, co robi. — Aha. No tak. Norma 796, powiadacie? Absolutnie. Doskonale, sierżancie. Proszę kontynuować.

— Czy pan tutaj dowodzi?! — krzyknął Horentz, wstając.

— Rzeczywiście ja, kapitanie.

Horentz zmierzył go wzrokiem.

— Pan? — mruknął, a pogarda ściekała z każdej głoski tego słowa.

— Istotnie. — Bluza zmrużył oczy.

— No cóż, trzeba sobie radzić z tym, co mamy. Ten gruby drań… — Horentz oskarżycielsko wskazał palcem Jackruma. — Ten drań groził mi użyciem przemocy! Jeńcowi! W łańcuchach! A ten… chłopiec… — kapitan niemal splunął tym słowem w stronę Polly — kopnął mnie w części intymne i prawie zatłukł na śmierć! Żądam, żebyście nas wypuścili! Bluza zwrócił się do Polly.

— Czy kopnąłeś kapitana w „części intymne”, Fiuts?

— Eee… tak, sir. Właściwie to uderzyłem kolanem, sir. I właściwie to Perks, ale rozumiem, skąd się wzięło to przejęzyczenie.

— A co on wtedy robił?

— No… obejmował mnie, sir. — Polly zobaczyła, jak Bluza unosi brwi, więc dodała pospiesznie: — Byłem chwilowo zamaskowany jako dziewczyna, sir, żeby odsunąć podejrzenia.

— A potem… go uderzyłeś?

— Tak, sir. Tylko raz, sir.

— Ale co cię opętało, na miłość Nuggana, że przerwałeś po jednym razie?

— Sir? — zdumiała się Polly.

Horentz syknął. Bluza odwrócił się z wyrazem niemal anielskiej rozkoszy na twarzy.

— A wy, sierżancie, czy rzeczywiście użyliście przemocy wobec kapitana?

Jackrum podszedł i zasalutował.

— Nie tak faktycznie w samej rzeczy per se jako takiej, sir. — Wpatrywał się w punkt jakieś dwanaście stóp od podłogi na przeciwległej ścianie. — Pomyślałem tylko, że skoro najechał na nasz kraj, sir, i chciał złapać naszych chłopców, to nie zaszkodzi, jeśli chwilowo doświadczy uczuć zagubienia i lęku, sir. Słowo honoru daję, sir, nie jestem facetem skorym do przemocy.

— Ależ oczywiście, że nie, sierżancie — zgodził się Bluza. W jego uśmiechu pojawił się cień złośliwej uciechy.

— Wielkie nieba, człowieku! Nie wierzysz chyba tym prymitywnym ćwokom! To męty… — zaczął Horentz.

— Ależ wierzę im, naprawdę — przerwał mu Bluza, drżąc ze zdenerwowania. — Uwierzyłbym ich słowom przeciwko pańskiemu, sir, nawet gdyby mnie zapewniali, że niebo jest zielone. Wydaje mi się również, że choć są niewyszkoleni, dzięki sprytowi i odwadze pokonali najlepszych żołnierzy Zlobenii. Żywię głębokie przekonanie, że zaskoczą nas jeszcze wielokrotnie…

— Spuszczenie spodni powinno całkiem wystarczyć — szepnął Maladict.

— Zamknij się! — syknęła Polly i znowu musiała wcisnąć sobie pięść do ust.

— Znam pana, kapitanie Horentz — rzekł Bluza i na moment kapitan się zaniepokoił. — To znaczy znam takich jak pan. Musiałem ich znosić przez całe życie. Wielcy, rubaszni dręczyciele z mózgiem w spodniach! Ośmieliliście się wjechać konno do naszego kraju i sądzicie, że się was przestraszymy? Myśli pan, że może ze mną negocjować ponad głowami moich ludzi? Żąda pan czegoś? Na naszej ziemi?

— Kapitanie… — szepnął sierżant, gdy Horentz wpatrywał się w Bluzę z otwartymi ustami. — Będą tu już niedługo…

— Aha… — mruknął niepewnie Horentz. A potem, z niejakim trudem, odzyskał panowanie nad sobą. — Posiłki już nadchodzą — warknął. — Uwolnij nas od razu, ty idioto, a może złożę cały ten incydent na karb narodowej głupoty. W przeciwnym razie postaram się, żeby dla ciebie i twoich… ha… ludzi sprawy ułożyły się bardzo, ale to bardzo niedobrze.

— Siedmiu kawalerzystów uznano za siłę niedostateczną, by sobie poradzić z wieśniakami? Pan się poci, kapitanie. Pan się martwi. Mimo że nadchodzą posiłki?

— Proszę o zgodę na wydanie poleceń, sir! — warknął Jackrum i od razu zaczął krzyczeć: — Serożercy! Uzbroić się natychmiast! Maladict, oddaj miecz szeregowemu Goomowi i życz mu szczęścia! Karborund, weź parę tych dwunastostopowych pik! Reszta…

— Mamy jeszcze to, sierżancie — wtrącił Maladict. — Zdjąłem je z siodeł naszych gości. Sporo tego jest.

Podniósł coś, co Polly uznała za duże kusze pistoletowe, metaliczne i gładkie.

— Kusze konnicy? — Jackrum miał minę jak dziecko, które w Noc Strzeżenia Wiedźm odpakowuje prezent. — Takie rzeczy trafiają do człowieka za to, że żył uczciwie i w trzeźwości. Groźne małe maszynki, nie ma co. Weźcie po dwie.

— Nie chcę zbędnej przemocy, sierżancie — uprzedził Bluza.

— Jasna sprawa, sir! Karborund, pierwszego człowieka, który wpadnie przez te drzwi biegiem, przybij do ściany! — Pochwycił spojrzenie porucznika i dodał: — Ale nie za mocno.

…I rzeczywiście ktoś zastukał do drzwi.

Maladict wymierzył w nie dwie kusze. Karborund w każdej ręce wzniósł dwie piki. Polly zamachnęła się pałką — tą bronią umiała się posługiwać. Pozostali chłopcy i dziewczęta chwycili takie uzbrojenie, jakie Trzyczęściowy Scallot zdołał im zorganizować. Zapadła cisza. Polly rozejrzała się wokół.

— Proszę wejść… — zaproponowała.

— Tak, jasne, to powinno załatwić sprawę… — Jackrum przewrócił oczami.

Drzwi uchyliły się i do wnętrza wszedł ostrożnie niewysoki, elegancki mężczyzna. Budową ciała, cerą i fryzurą całkiem przypominał Mala…

— Wampir? — zdziwiła się Polly.

— Niech to… — mruknął Maladict.

Jednak odzież przybysza była dość niezwykła. Miał na sobie wieczorowy frak z odciętymi rękawami i wielką liczbą ponaszywanych wszędzie kieszeni. Przed sobą trzymał zawieszone na szyi duże czarne pudło. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi uśmiechnął się promiennie na widok kilkunastu sztuk broni gotowych do zadawania perforowanej śmierci.

— Cudovnie — stwierdził, uniósł pudło i rozłożył pod nim trójnóg. — Ale… czy ten troll mógłby zię przesunąć trochę v levo?

— Hę? — Karborund nie zrozumiał.

Oddział spoglądał po sobie.

— Tak. I gdyby sierżant zechciał uprzejmie przejść bardziej do zentrum… i vznieść te miecze trochę vyżej… — ciągnął wampir. — Doskonale. Pan, sir, gdyby pan zrobił się bardziej grrrh…

— Grrh? — powtórzył Bluza.