Выбрать главу

Polly nerwowo przeszukiwała plecak. Nocą wrzucała wszystko w pośpiechu, ale to, czego teraz gorączkowo szukała, było…

…nie tutaj. Zadrżała mimo żaru z węglowych kopców.

Zginęły jej loki. Nerwowo usiłowała sobie przypomnieć zdarzenia wczorajszego wieczoru. Kiedy tylko znaleźli się w koszarach, zrzucili plecaki. Ale Maladict zaparzył sobie kawę po kolacji. Wymył i wytarł ten swój aparat…

Rozległ się cichy pisk. Łazer, wśród rozłożonej dookoła skromnej zawartości plecaka, trzymała w rękach maszynkę do kawy. Zdeptaną prawie na płasko.

Umysł Polly zaczął pracować szybciej, niczym młyńskie koło w czasie powodzi. Potem wszyscy przenieśli swoje rzeczy do sali na tyłach, tej z siennikami. I nadal tam były, kiedy oddział walczył z kawalerzystami…

— Och, Łaz… — szepnęła Kukuła. — Ojej…

Więc kto mógł się zakraść tylnymi drzwiami? Dookoła nie było nikogo oprócz oddziału i kawalerzystów. A może ktoś chciał sobie obejrzeć bagaże, a przy okazji narobić kłopotów…

— Strappi! — powiedziała głośno. — To musiał być on. Ten szczur spotkał konnych, a potem wrócił, żeby popatrzeć. I jak nic… znaczy, jak demony, to on grzebał w naszych plecakach w sypialni. No co wy? — dodała, kiedy wszyscy przyglądali się jej zdziwieni. — Naprawdę sobie wyobrażacie, że Łazer mogłaby coś komuś ukraść? A zresztą kiedy miała okazję?

— Ale nie wzięliby go do niewoli? — spytała Stukacz, patrząc na zmiażdżony aparat w drżących dłoniach Łazer.

— Wystarczyłoby mu zrzucić czako i kurtkę, żeby być zwykłym głupawym cywilem, prawda? Mógł też powiedzieć, że zdezerterował. Na pewno coś wymyślił. Wiecie, jak traktował Łazer, nie? Mój plecak też przeszukał. Ukradł… coś mojego.

— Co takiego? — spytała Kukuła.

— Coś… I wystarczy. Chciał… narobić kłopotów.

Przyglądała im się i myślała.

— Brzmi rozsądnie. — Maladict energicznie pokiwał głową. — Wredny szczurek. No dobra, Łaz, wyciągnij jeszcze kawę i spróbuję jakoś sobie poradzić.

— Nie ma k-k-k…

Maladict zasłonił oczy dłonią.

— Nie ma kawy? Może u kogoś innego? Proszę…

Nastąpiły przeszukania i ogólny brak rezultatów.

— Nie ma kawy… — jęknął Maladict. — Wyrzucił kawę!

— Co z wami, chłopcy? Musimy wystawić straże — oznajmił wracający Jackrum. — Załatwiliście już wszystko, tak?

— Tak, sierżancie — zapewniła Kukuła. — Ozz uważa…

— …że to wszystko przez ten pośpiech — dokończyła szybko Polly, by trzymać się jak najdalej wszystkiego, co mogło prowadzić do zaginionych loków. — Nie ma się czym przejmować. Wszystko załatwione, sierżancie. Nie warto nikogo niepokoić. Nic… zupełnie… sierżancie.

Jackrum przyglądał się zaskoczonemu oddziałowi, potem Polly, znów oddziałowi i znów Polly. Czuła, jak to spojrzenie wwierca się w nią, czeka, aż zmieni wyraz twarzy — wyraz obłąkanej, absolutnej szczerości.

— No ta-ak… — powiedział sierżant wolno. — Dobrze. Załatwione, tak? Bardzo dobrze, Perks. Baczność! Oficer obecny!

— Tak, tak, sierżancie, dziękuję, ale chyba możemy sobie darować przesadne formalności — powiedział Bluza, który wyglądał raczej blado. — I proszę na słowo, kiedy już tu skończycie, dobrze? Sądzę, że powinniśmy pogrzebać ciała…

Jackrum zasalutował.

— Tak jest, sir! Dwóch ochotników do kopania grobu dla tych nieszczęśników! Goom i Tewt… Co on robi?

Loft stała przy otwartym kopcu węglowym. O stopę czy dwie od twarzy trzymała płonącą gałąź i obracała nią, wpatrzona w płomienie.

— Ja pójdę kopać, sierżancie — zaproponowała Stukacz, stając obok Łazer.

— A co, jesteście małżeństwem? — spytał Jackrum. — Ty idziesz na wartę, Halter. Wątpię, czy ci, którzy to zrobili, spróbują wrócić, ale gdyby co, to uważaj. Pójdziecie ze mną i z Igorem, pokażę wam stanowiska.

— Nie ma kawy! — jęczał Maladict.

— To przecież paskudztwo — mruknął Jackrum. — Kubek gorącej i słodkiej herbaty jest dla żołnierza prawdziwym przyjacielem.

Polly chwyciła kubek na wodę do golenia dla Bluzy i odeszła pospiesznie. To kolejna rzecz, której człowiek uczy się w wojsku: wyglądaj na zajętego. Wyglądaj na zajętego, a nikt nie będzie się zbytnio przejmował, czym się zajmujesz.

Przeklęty, przeklęty Strappi! Zabrał jej włosy! Jeśli tylko zdoła, spróbuje ich użyć przeciwko niej, to pewne. To w jego stylu. Co teraz planuje? No, z pewnością będzie się starał trzymać jak najdalej od Jackruma, co do tego nie ma wątpliwości. Gdzieś się przyczai. I ona też musi.

Oddział rozbił biwak po stronie nawietrznej, żeby uniknąć dymu. To miał być krótki odpoczynek, ponieważ zeszłej nocy nikt nie zdążył się wyspać. Ale, jak przypomniał im Jackrum, wyznaczając zadania:

— Jest takie stare żołnierskie powiedzenie: Masz Pecha.

Nie myśleli nawet, żeby skorzystać z chaty, ale znaleźli kilka derek na ramach zbudowanych, by stosy drewna chronić przed deszczem. Ci, którzy nie mieli nic do roboty, kładli się na zebranych gałązkach, które były miękkie, nie cuchnęły i były dużo wygodniejsze niż zamieszkane sienniki w koszarach.

Bluza, jako oficer, miał szałas tylko dla siebie. Polly zebrała wiązki gałęzi, żeby zbudować stołek, a przynajmniej sprężyste siedzisko. Wyłożyła narzędzia do golenia i odwróciła się, by odejść, gdy…

— Mógłbyś mnie ogolić, Perks? — zapytał porucznik.

Na szczęście była odwrócona do niego plecami, więc nie widział jej twarzy.

— Ta nieszczęsna dłoń mocno spuchła, niestety — tłumaczył Bluza. — Normalnie bym nie prosił, ale…

— Oczywiście, sir — odpowiedziała Polly, gdyż nie miała innego wyboru.

Zastanówmy się. Owszem, całkiem dobrze się nauczyła skrobać tępą brzytwą po twarzy pozbawionej zarostu. Goliła też kilka zabitych świń w kuchni Pod Księżną, no bo nikt nie lubi zarośniętego bekonu. Więc świnie właściwie się nie liczą.

Narastała w niej panika. A zaczęła narastać jeszcze szybciej na widok zbliżającego się Jackruma. Poderżnie gardło oficerowi w obecności sierżanta…

Cóż, kiedy nie wiesz, co robić, krzątaj się. Wojskowa zasada. Krzątaj się i licz na niespodziewany atak.

— Nie jest pan zbyt surowy dla naszych ludzi, sierżancie? — zapytał Bluza, gdy Polly wiązała mu na szyi ręcznik.

— Nie, sir. Muszą się czymś zająć, to podstawa. Inaczej zaczną marudzić — oświadczył pewnym głosem Jackrum.

— Tak, ale przecież przed chwilą zobaczyli dwa okaleczone ciała — przypomniał Bluza i zadrżał.

— Dobra praktyka, sir. Zobaczą ich o wiele więcej.

Polly stanęła przed narzędziami do golenia, które rozłożyła na drugim ręczniku. Co tu mamy… Brzytwa, szary kamień do zgrubnego ostrzenia, czerwony do ostrzenia i wygładzania, mydło, pędzel, miska… Na szczęście wiedziała, jak przygotować pianę.

— Dezerterzy, sierżancie — ciągnął Bluza. — Niedobrze.

— Trafiają się, sir. Dlatego żołd zawsze się spóźnia. Człowiek dwa razy się zastanowi, zanim zrezygnuje z zaległej trzymiesięcznej wypłaty.

— Pan de Worde z azety mówił, że zdarza się bardzo wiele dezercji, sierżancie. To dziwne, że tylu ludzi porzuca stronę wygrywającą.

Polly energicznie zamieszała pędzlem w wodzie. Jackrum, po raz pierwszy odkąd zaciągnął się Maladict, wyglądał nieswojo.

— Ale po czyjej stronie on stoi, sir?