Выбрать главу

Zaryzykowała szybkie spojrzenie z ukosa. W świńskich oczkach Jackruma dostrzegła blask, który zwykle pojawia się u kogoś sekretnie bardzo zadowolonego.

— Wstydzisz się swojego pięknego munduru, Perks?

— Nie chcę, żeby mnie w nim oglądali martwego, sir.

— Ha… Dobrze, Perks. Spocznij.

Polly uśmiechnęła się prosto przed siebie. Kiedy skończyła wartę i zeszła na porcję zapiekanki z dziczyzny, Jackrum uczył Loft i Stukacz podstaw szermierki, używając leszczynowych kijów zamiast szabel. Zanim skończyła jeść, demonstrował Łazer co bardziej wyrafinowane elementy obsługi wysoko wydajnej kuszy pistoletowej, zwłaszcza tego punktu, który mówi, że nie należy odwracać się z nabitą bronią i pytać:,A Men kawałek do czego jest, sierżancie?”. Łazer traktowała broń tak, jak dumna ze swego domostwa gospodyni traktuje zdechłą mysz — trzymała na odległość wyciągniętego ramienia i próbowała nie patrzeć. Ale nawet ona radziła sobie lepiej niż Igor, który nie mógł się pogodzić z ideą czegoś, co dla niego było chirurgią losową.

Nefryt drzemała. Maladict z rękami skrzyżowanymi na piersi wisiał za kolana pod dachem jednego z szałasów. Musiał mówić prawdę, kiedy tłumaczył, że trudno się odzwyczaić od pewnych aspektów wampiryzmu.

Igor i Maladict…

Nadal nie była pewna co do Maladicta, ale Igor musiał być chłopcem — z tymi szwami dookoła głowy i twarzą, którą można określić tylko jako nieładną[4]. Był spokojny i uporządkowany, ale może wszystkie Igory się tak zachowują…

Obudziła się, gdyż potrząsała nią Kukuła.

— Ruszamy! Lepiej idź i zobacz, co z rupertem!

— Co? Hę? Aha… już!

Wokół słyszała krzątaninę. Wstała niepewnie i pobiegła do szałasu porucznika Bluzy. Oficer stał przed swoim nędznym koniem i z wyrazem zagubienia na twarzy ściskał uprząż.

— Przyszedłeś, Perks… — ucieszył się. — Nie jestem całkiem pewien, że robię to, jak należy.

— Nie, sir. Wodze ma pan skrzyżowane, a wędzidło dołem do góry — powiedziała Polly, która często pomagała w stajni gospody.

— Aha, więc dlatego wczoraj był taki trudny — domyślił się Bluza. — Pewnie powinienem się na tym znać, ale w domu mieliśmy od tego człowieka…

— Proszę pozwolić, sir… — Kilkoma ostrożnymi ruchami Polly rozplątała uprząż. — Jak go pan nazwał?

— Thalacephalos — odparł z zakłopotaniem Bluza. — Wiesz, to legendarny wierzchowiec generała Tacticusa.

— Nie wiedziałem o tym, sir.

Polly wychyliła się i spojrzała między tylnymi nogami zwierzęcia. Ojoj… Bluza rzeczywiście był krótkowidzem.

Kobyła spoglądała na nią po części oczami, które były małe i złe, ale przede wszystkim żółknącymi zębami, których posiadała ogromną liczbę. Polly miała wrażenie, że zwierzę myśli o prychnięciu.

— Przytrzymam go, kiedy będzie pan wsiadał, sir — zaproponowała.

— Dziękuję ci. Rzeczywiście, rusza się trochę, kiedy próbuję.

— Nic dziwnego, sir.

Polly wiedziała o trudnych koniach. Ten miał wszystkie cechy prawdziwego drania, jednego z tych, których nie zniechęca oczywista wyższość ludzkiej rasy.

Kobyła wytrzeszczała ślepia i zęby, kiedy Bluza wspinał się na siodło, ale Polly przewidująco zajęła pozycję z dala od masztów szałasu. Thalacephalos nie należała do takich, które zrzucają i kopią. Była chytra, co Polly zauważyła od razu — takie nadeptują na nogę…

Przesunęła stopę w chwili, kiedy opadało kopyto. Ale Thalacephalos, zła, że dała się przechytrzyć, opuściła łeb i mocno ugryzła Polly w zrolowane skarpety.

— Niegrzeczny koń! — zawołał surowo Bluza. — Przepraszam cię, Perks. Chyba nie może się już doczekać bitwy! Och, coś podobnego! — dodał, spoglądając w dół. — Dobrze się czujesz, Perks?

— No, ciągnie mnie trochę, sir… — odparła wleczona w bok Polly.

Bluza znowu pobladł.

— Przecież cię ugryzł… Złapał cię za… prosto w…

Polly zrozumiała nagle. Popatrzyła w dół i szybko sobie przypomniała to, co słyszała podczas licznych bójek w karczmie, kiedy nie obowiązywały żadne reguły.

— Och… ooo… argh… Niech to! Prosto w klejnoty! Aargh! — krzyczała.

A potem, ponieważ w danej chwili wydało jej się to niezłym pomysłem, mocno uderzyła pięściami kobyłę w pysk. Porucznik zemdlał.

Doprowadzenie Bluzy do przytomności zajęło trochę czasu, więc Polly zdążyła się zastanowić.

Porucznik otworzył oczy i skupił na niej wzrok.

— Ehm… Spadł pan z konia, sir — oświadczyła Polly.

— Perks? Dobrze się czujesz? Mój chłopcze, przecież złapał cię za…

— Wystarczy parę szwów, sir.

— Co? U Igora?

— Nie, sir. Tylko materiał, sir — uspokoiła go. — Spodnie są dla mnie trochę za duże, sir.

— Aha… To dobrze. Za duże, tak? Co tam… Niewiele brakowało, co? No ale nie mogę tak leżeć cały dzień.

Oddział pomógł mu dosiąść Thalacephalos, która parskała bez śladu skruchy. W temacie „za duże” Polly zanotowała w pamięci, żeby na następnym postoju zająć się kurtką porucznika. Sama co prawda niezbyt dobrze radziła sobie z igłą, ale jeśli Igor nie potrafi czegoś zrobić, żeby dowódca lepiej wyglądał, to nie jest mężczyzną, za jakiego go uważała.

A to prowadziło do interesującego problemu.

Jackrum ryknął, wzywając ich na zbiórkę. Teraz szło im to dużo szybciej. I nie tak chaotycznie.

— No dobra, Piersi i Tyłki! Dzisiaj…

Zestaw wielkich żółtych zębów zdjął mu z głowy czapkę.

— Och, najmocniej przepraszam, sierżancie! — zawołał z tyłu Bluza, usiłując powstrzymać kobyłę.

— Żaden kłopot, sir, to się zdarza! — zapewnił Jackrum, szarpiąc swoje czako.

— Chciałbym przemówić do moich ludzi, sierżancie.

— Co? Ehm… Tak jest, sir! — Jackrum trochę się chyba zaniepokoił. — Oczywiście, sir. Piersi i Tyłki! Baaaczekaćmomentność!

Bluza odchrząknął.

— Eee… Żołnierze! — zaczął. — Jak wiecie, musimy jak najprędzej dotrzeć do doliny Kneck, gdzie podobno… jesteśmy potrzebni. Nocne marsze uchronią nas przed… komplikacjami. Eee… Ja… — Przyglądał się im z twarzą wykrzywioną grymasem jakby wewnętrznej walki. — Eee… Muszę powiedzieć, że nie wydaje mi się, byśmy… To znaczy, wszelkie fakty wskazują… no… nie sądzę, że… hm… Powinienem wam chyba powiedzieć… ehm…

— Mogę zadać pytanie? — odezwała się Polly. — Dobrze się pan czuje?

— Musimy trwać w nadziei, że ci, którzy mają nad nami władzę, podejmują właściwe decyzje — wymamrotał Bluza. — Ale mam do was pełne zaufanie i jestem przekonany, że mnie nie zawiedziecie. Niech żyje księżna! Prowadźcie dalej, sierżancie.

— Piersi i Tyłki! Kolumną… marsz!

I tak ruszyli w mrok i na wojnę.

Porządek marszu nie różnił się od wczorajszego, z Maladictem na czele. Chmury zatrzymywały nieco ciepła, a ich warstwa była dostatecznie cienka, by tu i tam sugerować blask księżyca. Las nocą nie sprawiał Polly problemów, zresztą nie był to prawdziwy dziki las. A prawdę mówiąc to, co teraz robili, nie było też prawdziwym marszem. Przypominało raczej przyspieszone skradanie się, pojedynczo i dwójkami.

Niosła dwie ze zdobytych kawaleryjskich kusz, wetkniętych teraz nieporęcznie między troki jej plecaka. To były paskudne konstrukcje, jakby skrzyżowanie małej kuszy i zegara. Mechanizmy ukryte w grubym łożysku powodowały, że choć sam łuk miał zaledwie sześć cali, można było — jeśli człowiek naparł całym ciężarem — naciągnąć go, magazynując tyle energii, że wystrzelony groźny stalowy bełt przebijał calowej grubości deskę. Zrobione były z błękitnego metalu, smukłe i groźne. Ale jest takie stare wojskowe powiedzenie: lepiej żebym ja strzelał z tego do ciebie niż ty do mnie, draniu!

вернуться

4

Chodziło o ten rodzaj nieładu, kiedy na trawniku przed domem stoi wypalony pojazd.