Выбрать главу

Polly przesuwała się wolno wzdłuż kolumny, aż maszerowała obok Igora. Skinął jej głową w półmroku, a potem znów zaczął patrzeć pod nogi. Powinien, gdyż jego plecak był dwa razy większy od innych. Nikt nie miał ochoty pytać, co tam niesie; czasami zdawało się, że z wnętrza słychać chlupanie jakichś płynów.

Igory przechodziły niekiedy przez Munz, choć formalnie były Obrzydliwością w oczach Nuggana. Polly wydawało się, że użycie kawałków kogoś, kto nie żyje, by pomóc zachować życie trzem czy czterem innym osobom, to całkiem dobry pomysł. Ale ojciec Jupe z ambony przekonywał, że Nuggan nie chce, by ludzie po prostu żyli, ale by żyli właściwie. Wśród wiernych rozlegał się wtedy pomruk aprobaty, choć Polly dobrze wiedziała, że siedzi tam kilka osób mających rękę czy nogę trochę mniej opaloną albo bardziej owłosioną niż druga. Wszędzie w górach żyli drwale. Wypadki zdarzały się często — nagłe wypadki. A że jednorękiemu drwalowi niełatwo znaleźć pracę, ludzie szukali Igora, by zrobił to, czego nie potrafi dokonać żadna modlitwa.

Igory miały swoje powiedzenie: Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Nie trzeba było się im odwdzięczać. Trzeba było się raczej dowdzięczać, a to trochę niepokoiło. Kiedy człowiek umierał, w tajemniczy sposób zjawiał się na progu jakiś Igor i prosił, by pozwolono mu zabrać wszystkie części, które są pilnie potrzebne innym osobom z jego „małej lifty”. Bez protestów czekał, aż odejdzie kapłan, i mówiono, że kiedy już przyszła pora, działał szybko i sprawnie. Zdarzało się jednak często, że kiedy się zjawiał, potencjalny dawca wpadał w panikę i zwracał się do Nuggana, który lubił swoich wiernych w całości. W takich przypadkach Igor odchodził. Spokojnie i grzecznie. I nigdy już nie wracał. Nie wracał do całej wioski czy osady drwali. On ani inne Igory. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz — a czasem się budzisz.

O ile Polly rozumiała, Igory wierzyły, że ciało jest jedynie bardziej skomplikowanym rodzajem ubrania. Co dziwne, nugganici też tak uważali.

— Cieszę się, że też się zaciągnąłeś — powiedziała Polly, maszerując obok.

— Jafne, Ozz.

— Mogę cię o coś spytać, Igorze?

— Jafne, Ozz.

— Jak się nazywają żeńskie Igory, Igorze?

Igor potknął się, ale szedł dalej. Milczał przez chwilę.

— No dobrze, co zrobiłem nie tak?

— Czasem zapominasz seplenić. Ale przede wszystkim… to tylko wrażenie. Jakieś drobiazgi w sposobie poruszania, może…

— Fłowo, którego fukaf, to „Igorina” — wyjaśniła Igorina. — Nie seplenimy tak bardzo jak chłopcy.

Szły dalej w milczeniu. Po chwili odezwała się Polly:

— Myślałam, że ścięcie włosów jest dostatecznie okropne…

— Chodzi ci o szwy? Mogę je wyjąć w pięć minut. Fą tylko na pokaz.

Polly zawahała się. Ale przecież Igory muszą być godne zaufania, prawda?

— Nie ścinałaś włosów?

— Prawdę mówiąc, to je ufunęłam.

— Włożyłam swoje do plecaka. — Polly starała się nie patrzeć na szwy wokół głowy Igoriny.

— Ja też — zapewniła Igorina. — W słoju. Ciągle rofły. Polly przełknęła ślinę. By omawiać z Igorem kwestie natury osobistej, niezbędny był brak wyobraźni plastycznej.

— Moje ukradli w koszarach. Jestem pewna, że to był Strappi.

— Qj!

— Nienawidzę myśli o nim z moimi włosami.

— Dlaczego je zabrałaś?

To było istotne pytanie. Zaplanowała wszystko — a dobrze sobie radziła z planowaniem. Nabrała wszystkich. Była spokojna, rozsądna. Ścinając włosy, poczuła tylko niewielką przykrość.

I zabrała je ze sobą. Po co? Mogła zwyczajnie wyrzucić. Przecież to żadna magia. Zwykłe włosy. Mogła je wyrzucić, tak po prostu. Łatwe. Ale… ale… a prawda, pokojówki mogłyby je znaleźć. O to chodziło. Musiała szybko wynieść je z domu. Słusznie. A potem mogłaby je zakopać, kiedy byłaby już bardzo, bardzo daleko. Słusznie.

Ale nie zakopała.

Była bardzo zajęta. No właśnie, odezwał się cichy głosik, wewnętrzny i zdradziecki: Byłaś bardzo zajęta oszukiwaniem wszystkich. Oprócz siebie.

— Ale co może zrobić Strappi? — zdziwiła się Igorina. — Dostanie baty od Jackruma, niech tylko mu wpadnie w łapy. To dezerter i w dodatku złodziej.

— Tak, ale może komuś powiedzieć.

— Wtedy ty powiesz, że to kofmyk włofów ukochanej, którą zostawiłeś. Wielu żołnierzy nosi medaliony czy coś podobnego. No wiesz, „kosmyk jej włosów jak złote kłofy”, jak mówi piofenka.

— To były wszystkie moje włosy! W medalionie? Nie zmieściłyby się w twoim czako.

— Ach… — westchnęła Igorina. — Możesz powiedzieć, że bardzo ją kochałeś.

Wbrew wszystkiemu Polly zaczęła się śmiać. Nie mogła się opanować. Przygryzła rękaw i próbowała maszerować dalej. Ramiona jej drżały.

Coś jakby nieduże drzewo szturchnęło ją w plecy.

— Wy dwa lepiej nie hałasujcie — zahuczała Nefryt.

— Przepraszam — szepnęła Polly. — Przepraszam.

Igorina zaczęła nucić.

Samotnie odszedłem za góry, Za bagna i za doliny…

Polly znała tę piosenkę, ale powiedziała sobie: nie będę jej śpiewać. Przecież ja naprawdę chciałam zostawić dziewczynę, ale okazuje się, że zabrałam ją ze sobą…

W tej właśnie chwili wynurzyli się spomiędzy drzew i zobaczyli czerwoną łunę.

Cały oddział przystanął na skraju lasu i patrzył. Łuna przesłaniała sporą część horyzontu; miejscami rozjaśniała się i ciemniała.

— Czy to piekło? — spytała Łazer.

— Nie, ale ją w nie zmienili, niestety — odparł porucznik. — To dolina Kneck.

— Ona płonie, sir? — zapytała Polly.

— Boże uchowaj, to tylko blask ognisk odbity od warstwy chmur — wyjaśnił sierżant Jackrum. — Pole bitwy zawsze nocą groźnie wygląda. Nie przejmujcie się, chłopaki.

— Co oni pieką na tych ogniskach? Słonie? — zdziwił się Maladict.

— A co to takiego? — dodała Polly, wskazując pobliskie wzgórze, jeszcze ciemniejsze od nocy. Na czubku bardzo szybko zapalało się i gasło małe światełko.

Coś zgrzytnęło i stuknęło metalicznie — to porucznik wyjął i rozłożył niewielką lunetę.

— To świetlne sekary! Co za demony!

— Tam jest drugi — huknęła Nefryt, wskazując o wiele bardziej oddalone wzgórze. — Mrug, mrug…

Polly spoglądała na poczerwieniałe niebo, a potem na chłodne światełko zapalające się i gasnące na przemian. Spokojne, delikatne światło. Nieszkodliwe światło. A za nim płonące niebo…

— To na pewno szyfr — uznał Bluza. — Szpiedzy, jestem pewien.

— Świetlne sekary? — zdziwiła się Stukacz. — Co to takiego?

— Obrzydliwość w oczach Nuggana — odparł porucznik. — Niestety, bo byłyby wściekle przydatne, gdybyśmy także je mieli. Prawda, sierżancie?

— Tak, sir — zgodził się odruchowo Jackrum.

— Jedynymi wiadomościami wysyłanymi przez powietrze winny być modlitwy wiernych. Chwała Nugganowi, chwała księżnej i tak dalej, i tym podobnie. — Bluza westchnął i spojrzał przez lunetę. — Co za szkoda. Ile jest do tego wzgórza waszym zdaniem, sierżancie?

— Dwie mile, sir. Warto próbować się zakraść?