— Sądzicie, że ludzie, z którymi oni rozmawiali, nie zaczęliby się zastanawiać, dlaczego przekaz nagle się urwał?
— Mimo to, sir…
— Tymczasem teraz, sierżancie, mamy to urządzenie, a ich zleceniodawcy nic o tym nie wiedzą.
— No, niby tak, sir, ale sam pan mówił, że wysyłają wiadomości zaszyfrowane, sir…
— Ehm… Wydaje mi się, że mamy też ich książkę szyfrów, sir. — Maladict podszedł, niosąc biały obiekt. — Ten człowiek próbował to połknąć, sierżancie. Papier ryżowy. Ale zakrztusił się jedzeniem, można powiedzieć.
— A wy usunęliście to i prawdopodobnie uratowaliście mu życie, sierżancie — dodał Bluza. — Brawo.
— Ale jeden uciekł, sir — przypomniał Jackrum. — Prędko dotrze do…
— Sierżancie…
Na zboczu pojawiła się Nefryt. Kiedy przyczłapała bliżej, zobaczyli, że wlecze człowieka za nogę. Jeszcze kilka kroków i stało się jasne, że ów człowiek jest martwy. Żywi mają więcej głowy.
— Usłyszałem krzyki, a on przybiegł, a ja skoczyłem, a on wpadł prosto na mnie, głowom naprzód! — poskarżyła się Nefryt. — Nie miałem nawet czasu, żeby mu przyłożyć!
— No cóż, szeregowy, przynajmniej możemy z całą pewnością stwierdzić, że został zatrzymany — uznał Bluza.
— Fir, ten człowiek umiera — oświadczyła Igorina, klęcząca przy mężczyźnie, którego sierżant Jackrum tak sprawnie uratował przed zadławieniem. — Chyba jeft otruty!
— Jeft? Przez kogo? — zdziwił się Bluza. — I skąd wiesz?
— Ta zielona piana z uft to bardzo wyraźna wskazówka, fir.
— Co was tak śmieszy, szeregowy Maladict?
Wampir parsknął.
— Przepraszam, sir. Mówią szpiegom: Gdyby was złapali, zjedzcie dokumenty. Prawda? Dobry sposób zagwarantowania, że nie zdradzą żadnych tajemnic.
— Ale wy przecież… trzymacie mokrą książkę, kapralu!
— Wampirów nie da się otruć tak łatwo, sir.
— Zresztą trucizna była pewnie śmiertelna tylko doustnie, fir — powiedziała Igorina. — Straszne. Ftrafne. On nie żyje, fir. Nic nie można zrobić.
— Biedaczysko. Ale przynajmniej mamy szyfry — rzekł Bluza. — To wspaniała zdobycz, żołnierze.
— I mamy jeńca, sir — przypomniał Jackrum. — Jeńca także. Jedyny ocalały, który obsługiwał sekar, jęknął i spróbował się ruszyć.
— Trochę poobijany, jak przypuszczam — stwierdził Jackrum nie bez satysfakcji. — Kiedy już na kimś wyląduję, sir, to on zostaje wylądowany.
— Niech dwóch ludzi poniesie go z nami — zdecydował porucznik. — Sierżancie, do świtu zostało jeszcze kilka godzin i przez ten czas wolałbym odejść jak najdalej stąd. Dwóch pozostałych zakopcie niżej, między drzewami, i…
— Musi pan tylko powiedzieć: załatwcie wszystko, sierżancie — powiedział Jackrum głosem, w którym brzmiał niemal lament. — Tak to działa, sir! Pan mówi, czego chce, a ja wydaję rozkazy!
— Czasy się zmieniają, sierżancie — stwierdził Bluza.
Wiadomości lecące po niebie… były Obrzydliwością dla Nuggana.
Argumenty wydawały się Polly nie do zbicia, kiedy pomagała Łazer kopać dwa groby. Modlitwy wiernych wznosiły się do Nuggana i sunęły w górę. Rozmaite rzeczy niewidzialne, takie jak świętość, łaska i lista Obrzydliwości na dany tydzień, opadały od Nuggana do wiernych i spływały w dół. Zakazane były wiadomości przesyłane między jednym a drugim człowiekiem, z boku na bok. Mogłyby się zdarzać kolizje. To znaczy, jeśli ktoś wierzył w Nuggana. Jeśli wierzył w modlitwę.
W rzeczywistości Łazer miała na imię Alicja, z czego zwierzyła się przy łopacie; to imię niezbyt pasowało do niskiego, chudego jak patyk chłopca. Miała krzywo przycięte włosy i niewiele wprawy w kopaniu. Stawała trochę za blisko rozmówcy i patrzyła odrobinę na lewo od jego twarzy…
Łazer wierzyła w modlitwę. Wierzyła we wszystko. A to sprawiało, że… rozmowa z nią była kłopotliwa dla kogoś, kto nie wierzy. Polly jednak uznała, że powinna się postarać.
— Ile masz lat, Łaz? — spytała, odrzucając na bok ziemię.
— D-dziewiętnaście, Polly.
— A czemu się zaciągnęłaś?
— Księżna mi kazała.
Właśnie dlatego mało kto lubił rozmawiać z Łazer.
— Łaz, wiesz chyba, że noszenie męskich ubrań to Obrzydliwość, prawda?
— Dziękuję, że mi przypomniałaś, Polly — odparła Łazer bez śladu ironii. — Ale księżna powiedziała mi, że nic, co uczynię dla dopełnienia mojej misji, nie będzie uznane za Obrzydliwe.
— Misja, tak? — Polly próbowała zażartować. — A co to za misja?
— Mam objąć dowództwo armii — wyjaśniła Łazer.
Włosy zjeżyły się Polly na karku.
— Tak?
— Tak. Księżna zeszła z portretu, kiedy spałam, i nakazała mi natychmiast ruszać do Kneck. Mała Matka do mnie przemówiła, Ozz. Rozkazała mi. Kierowała moimi krokami. Wyprowadziła mnie z okropnej niewoli. Jak może to być Obrzydliwością?
Ma szablę, myślała Polly. I łopatę. Trzeba rozgrywać to ostrożnie.
— Miło z jej strony — stwierdziła.
— I jeszcze… muszę ci to powiedzieć… ja… nigdy w życiu nie czułam takiej miłości, takiego koleżeństwa — ciągnęła z zapałem Łazer. — Ostatnie dni były najszczęśliwsze w moim życiu. Wszyscy okazywali mi tyle życzliwości, łagodności… Mała Matka kieruje moimi krokami. Kieruje krokami nas wszystkich, Ozz. Ty też w to wierzysz, prawda?
Promienie księżyca odkrywały ślady łez w brudzie na policzkach Łazer.
— Um… — odpowiedziała Polly, nerwowo szukając sposobu uniknięcia kłamstwa.
Znalazła.
— Eee… Wiesz, że chcę odnaleźć brata?
— To ci się chwali. Księżna wie — zapewniła szybko Łazer.
— I wiesz… robię to także dla Księżnej — dodała Polly, czując się obrzydliwie. — Muszę przyznać, że myślę o Księżnej przez cały czas.
Cóż, słowa były prawdziwe. Tyle że nie były szczere.
— Tak bardzo się cieszę, że to mówisz, Ozz, bo brałam cię za odstępcę. Ale powiedziałaś to z takim przekonaniem… Może z tej okazji uklękniemy i…
— Łaz, stoisz w grobie innego człowieka — przypomniała jej Polly. — Na wszystko jest miejsce i czas. Lepiej wracajmy do pozostałych.
Najszczęśliwsze dni w życiu tej dziewczyny to marsze przez las, kopanie grobów i unikanie żołnierzy z obu stron? Kłopoty z umysłem Polly polegały na tym, że stawiał pytania nawet wtedy, kiedy naprawdę, ale to naprawdę nie chciała poznać odpowiedzi.
— Czyli… księżna ciągle do ciebie przemawia, tak? — spytała, gdy szły lasem do obozu.
— O tak. Nawet kiedy byłyśmy w Plotz i spałyśmy w koszarach. Powiedziała, że wszystko dobrze się układa.
Nie, nie zadawaj następnego pytania, przekonywała jakaś część umysłu, ale Polly zignorowała ją z czystej straszliwej ciekawości. Łazer była miła — no, tak jakby miła, w trochę przerażającym stylu — lecz rozmowa z nią przypominała zdrapywanie strupa; człowiek wiedział, co będzie pod spodem, ale drapał i tak.
— No a… co właściwie robiłaś, zanim trafiłaś do wojska?
Łazer rzuciła jej nawiedzony uśmiech.
— Właściwie to byłam bita.
Herbata grzała się na niewielkiej polance obok ścieżki. Wokół stały warty. Nikomu nie podobała się myśl o przekradających się w pobliżu ludziach w ciemnych mundurach.
— Kubek salupy? — zaproponowała Kukuła.
Kilka dni temu nazwałaby to „słodką herbatą z mlekiem”, ale teraz, nawet jeśli nie potrafiły zachowywać się całkiem po żołniersku, starały się przynajmniej odpowiednio mówić.