Pięć głów odwróciło się jednocześnie. To był Jackrum, oświetlony słabo przez dalekie ognisko. Trzymał łuk jeńca, napięty mocno i wymierzony prosto w niego, z całkowitym lekceważeniem faktu, że na drodze strzały znalazła się głowa porucznika. Bluza zamknął oczy.
— Zastrzelisz własnego oficera? — spytał Towering.
— Jasne. I to też nie będzie mój pierwszy — zapewnił Jackrum. — Nigdzie stąd nie pójdziesz, przyjacielu, jedynie w dół. Łatwo czy trudno… nie obchodzi mnie.
Łuk zatrzeszczał.
— Blefujesz…
— Słowo honoru daję, nie jestem z tych blefujących. A przy okazji, chyba nie byłem przedstawiony. Nazywam się Jackrum.
Zdawało się, że Towering zmalał, jakby każda jego komórka bardzo cichutko powiedziała do siebie: „o rany…”. Oklapł, a Bluza przygarbił się trochę.
— Czy mogę…
— Za późno — stwierdził Jackrum.
Polly nigdy nie miała zapomnieć odgłosu, jaki wydaje strzała. Zapadła cisza, a potem głuche uderzenie, gdy ciało Toweringa straciło w końcu równowagę i upadło. Jackrum spokojnie odłożył łuk.
— Przekonał się, z kim zaczął — stwierdził, jakby nic specjalnego się nie wydarzyło. — Właściwie szkoda. Wydawał się dość porządny. Została jeszcze salupa, Perks?
Porucznik Bluza bardzo powoli uniósł dłoń do ucha, przedziurawionego strzałą w jej drodze do celu. A potem z dziwną obojętnością spojrzał na pokrwawione palce.
— Och, przepraszam za to, sir — rzekł serdecznym tonem Jackrum. — Dostrzegłem tylko tę jedną możliwość, więc pomyślałem: to w końcu miękki kawałek. Proszę sobie wpiąć złoty kolczyk, sir, a będzie szczyt mody. No, powiedzmy: duży złoty kolczyk.
Spojrzał na resztę oddziału.
— I nie wierzcie w te bzdury o Piersiach i Tyłkach — dodał. — To zwykłe kłamstwa. Lubię, kiedy coś się dzieje. No więc teraz zrobimy tak… Czy ktoś może mi powiedzieć, co teraz zrobimy?
— Eee… Pogrzebiemy ciało? — zgadywała Igorina.
— Owszem. Ale sprawdź jego buty. Ma małe stopy, a Zlobeńcy dostają o wiele lepsze buty niż my.
— Ukradłby pan buty zabitego, sierżancie? — zdumiała się wciąż zaszokowana Łazer.
— Łatwiej niż ściągnąć je żywemu! — Jackrum złagodniał trochę, widząc jej minę. — To jest wojna, chłopcy, rozumiecie? On był żołnierzem, tamci byli żołnierzami, wy jesteście żołnierzami… mniej więcej. Żaden żołnierz nie pozwoli, żeby zmarnowało się żarcie albo porządne buty. Ale pochować trzeba ich przyzwoicie i zmówić takie modlitwy, jakie kto pamięta. I mieć nadzieję, że trafią tam, gdzie się nie walczy. — Wzniósł głos do zwykłego krzyku. — Perks, zbierz wszystkich! Igor, zasyp ogień, postaraj się, żeby wyglądał, jakby nas tu wcale nie było! Wyruszamy za równe dziesięć minut! Zrobimy parę mil, zanim będzie widno! Dobrze, poruczniku?
Bluza wciąż był oszołomiony. Zdawało się, że dopiero teraz się budzi.
— Co? Ach… tak. Słusznie. Bardzo słusznie. Tak. Zajmijcie się tym, sierżancie.
Ogień oświetlił tryumfującą minę Jackruma. W czerwonym blasku małe ciemne oczka były jak otwory w przestrzeni, wyszczerzone usta niczym brama piekieł, a wielkie cielsko przypominało potwora z Otchłani.
On na to pozwolił, myślała Polly. Wykonywał rozkazy. W niczym się nie sprzeciwiał. Ale mógł przysłać do pomocy Maladicta i Nefryt zamiast Łazer i Igoriny, które nie radzą sobie z bronią. Odesłał pozostałych. Miał przygotowany łuk. Przeprowadził tę grę z nami jako pionkami i wygrał…
„Stary żołnierz, jeśli kiedyś zaciągnie się znów, diabeł będzie sierżantem mu!” — śpiewał jej ojciec z przyjaciółmi, kiedy szron osiadał na szybach.
W blasku ognia uśmiech sierżanta Jackruma był krwawym półksiężycem, a jego kurtka miała kolor nieba nad polem bitwy.
— Jesteście moimi małymi chłopaczkami! — ryknął. — I ja o was zadbam!
Pokonali jeszcze sześć mil, zanim Jackrum zarządził postój. Teren zmieniał się wyraźnie, widzieli więcej kamieni i mniej drzew. Dolina Kneck była żyzna i płodna, a ta żyzność stąd właśnie do niej spływała. Szli przez region wąwozów i suchych zarośli, i nielicznych osad, których mieszkańcy usiłowali wyżyć z nędznej ziemi. W tym terenie łatwo było się ukryć — i trafili w miejsce, gdzie już ktoś się ukrywał. Był to parów wyżłobiony przez strumień, ale pod koniec lata strumień zmienił się w strużkę wody między skałami. Jackrum znalazł chyba to miejsce po zapachu, bo ze szlaku nie dało się go zauważyć.
Popioły ogniska były jeszcze ciepłe. Sierżant zbadał je, a potem wstał niezgrabnie.
— Jakieś chłopaki, podobne do naszych przyjaciół z zeszłej nocy — stwierdził.
— A nie mógł to być zwykły myśliwy, sierżancie? — spytał Maladict.
— Mógł być, kapralu, ale nie był. Przyprowadziłem was tu, bo wygląda to na ślepy parów, jest woda, dobre punkty obserwacyjne tam i tam, przyzwoita przewieszka, żeby osłaniać nas przed deszczem. I trudno byłoby komuś się do nas podkraść. Krótko mówiąc, wojskowe miejsce. I wczoraj w nocy ktoś myślał tak samo jak ja. No więc kiedy oni wszędzie nas szukają, my posiedzimy cichutko w miejscu, gdzie już sprawdzali. Poślijcie dwóch chłopaków na wartę, ale już.
Polly wylosowała pierwszą zmianę na szczycie małego urwiska nad parowem. Rzeczywiście, dobre miejsce, trudno zaprzeczyć. Dałoby się tu ukryć cały regiment, no i nikt nie mógł się zbliżyć niezauważony. A że pełniła służbę jak porządny żołnierz, to zanim zejdzie z warty, Bluza pewnie znajdzie kogoś innego, kto go ogoli. Przez szczelinę w koronach drzew pod sobą widziała coś w rodzaju drogi biegnącej przez las. Uważała na nią.
W końcu zwolniła ją Stukacz, która przyniosła kubek zupy. Po drugiej stronie parowu Loft zastąpiła na stanowisku Łazer.
— Skąd pochodzisz, Ozz? — spytała Stukacz, kiedy Polly pochłaniała zupę.
Przecież nie mogło to w niczym zaszkodzić…
— Z Munzu.
— Naprawdę? Ktoś mówił, że pracowałaś w barze. Jak się nazywała gospoda?
Ach… czyli jednak zaszkodziło. Ale teraz nie mogła raczej kłamać.
— Pod Księżną.
— Ta wielka? Bardzo elegancka. Dobrze cię traktowali?
— Co? Och… tak. Tak. Całkiem dobrze.
— Bili cię czasem?
— Mnie? Nie, nigdy — zapewniła Polly. Nie wiedziała, do czego zmierzają te pytania.
— Pracowałaś ciężko?
Polly musiała się zastanowić. Prawdę mówiąc, pracowała ciężej niż obie pokojówki, które miały jedno wolne popołudnie w tygodniu.
— Zwykle pierwsza wstawałam i ostatnia się kładłam do łóżka, jeśli o to ci chodzi — wyjaśniła. I żeby zmienić temat, dodała szybko: — A ty? Znasz Munz?
— Obie tam mieszkałyśmy. Ja i Tilda… to znaczy Loft.
— Tak? A gdzie?
— W Szkole Zawodu dla Dziewcząt — odparła Stukacz i odwróciła głowę.
W takie pułapki może człowieka wpędzić luźna rozmowa, pomyślała Polly.
— To pewnie nie była miła szkoła… — powiedziała, czując się bardzo głupio.
— Nie była miła, rzeczywiście. Raczej bardzo paskudna — oświadczyła Stukacz. — Myślimy, że Łazer też tam była. To znaczy myślimy, że to ona. Często wynajmowali ją do pracy.
Polly kiwnęła głową. Kiedyś dziewczyna ze szkoły przychodziła do pracy Pod Księżną jako pokojówka. Zjawiała się co rano, wyszorowana i w czystym fartuszku, odłączając od kolumny bardzo podobnych dziewcząt, prowadzonych przez nauczycielkę i eskortowanych przez kilku potężnych mężczyzn z długimi kijami. Była chuda, grzeczna — w takim bezbarwnym, wymuszonym stylu, pracowała ciężko i nigdy z nikim nie rozmawiała. Zniknęła po trzech miesiącach i Polly nigdy się nie dowiedziała dlaczego.