— Tak jest, panie Vimes. — Reg uśmiechnął się, odsłaniając rząd brązowych zębów.
— W piwnicy jest paru twoich ziomków, Reg.
— Oj… Chodzą i się kołyszą, co?
— Obawiam się, że tak, Reg.
— Zejdę i pogadam z nimi — obiecał Reg.
Zasalutował i wyszedł, z niewielką tylko sugestią rozkołysania.
— On jest, ehm… pochodzi z tych stron? — zapytał Clarence, który wyraźnie zbladł.
— Ależ nie. Z nieodkrytej krainy… — odparł Vimes. — Jest martwy. Ale trzeba mu przyznać, że go to nie powstrzymuje. Nie wiedziałeś, że mamy w straży zombi, Clarence?
— Ehm… nie, sir. Od pięciu lat nie byłem w mieście. Jak rozumiem, wiele się zmieniło.
I to na gorsze, zdaniem Clarence’a Buziaka. Funkcja konsula w Zlobenii była nietrudna i zostawiała dość czasu, by zajmować się własnymi sprawami. A potem wzdłuż całej doliny wyrosły nagle wielkie wieże semaforowe i okazało się, że Ankh-Morpork jest oddalone ledwie o godzinę. Przed sekarami list potrzebował dwóch tygodni, by pokonać tę trasę, więc nikt się nie przejmował, jeśli odpowiadał na niego dzień czy dwa później. Teraz ludzie oczekiwali odpowiedzi następnego dnia. Właściwie to był nawet zadowolony, kiedy Borogravia zniszczyła kilka tych nieszczęsnych wież. A potem rozpętało się piekło.
— Różni służą u nas w straży, Clarence — oświadczył Vimes. — I wszyscy są nam wściekle potrzebni zwłaszcza teraz, kiedy Borogravianie i Zlobeńcy tłuką się na ulicy z powodu jakiejś durnej kłótni sprzed tysiąca lat. Są gorsi niż krasnoludy i trolle! Wszystko dlatego, że czyjaś pra-do-umptej-potęgi babka dała w twarz czyjemuś pra-jak-wyżej wujowi! Borogravia i Zlobenia nie mogą się nawet dogadać co do wspólnej granicy. Wybrały sobie rzekę, która co wiosnę zmienia koryto. I nagle wieże sekarowe znajdują się na borograviańskim gruncie, a przynajmniej błocie, więc ci idioci palą je z powodów religijnych!
— Ehm… Tu chodzi o coś więcej, sir — zauważył Buziak.
— Tak, wiem. Znam historię. Ta doroczna bójka ze Zlobenią to tylko lokalne derby. Borogravia walczy ze wszystkimi. Dlaczego?
— Duma narodowa, sir.
— Z czego? Przecież tutaj nic nie ma! Mają parę kopalni tłuszczu i są niezłymi farmerami, ale trudno tu znaleźć przykłady wspaniałej architektury, wielkie biblioteki, słynnych kompozytorów, jakieś bardzo wysokie góry czy wspaniałe krajobrazy. Jedyne, co można o tym miejscu powiedzieć, to że nie jest żadnym innym. Co Borogravia ma takiego specjalnego?
— Wydaje się, że jest specjalna, bo jest ich. Oczywiście, sir, nie można też zapominać o Nugganie. To ich bóg. Przyniosłem panu „Księgi Nuggana”.
— Przejrzałem ją sobie w mieście, Clarence. Wydaje się dość głu…
— To nie było najnowsze wydanie, sir. A podejrzewam, że tak daleko stąd nie mogło być zbyt hm… aktualne. Tutaj mam bardziej bieżące. — Buziak położył na biurku niedużą, ale grubą książeczkę.
— Aktualne? Co to znaczy: aktualne? — zdziwił się Vimes. — Pismo święte jest… spisane. To rób, tego nie rób, nie pożądaj wołu bliźniego…
— Ehm… Nuggan na tym nie poprzestaje. On no… aktualizuje nakazy. Głównie Obrzydliwości, prawdę mówiąc.
Vimes otworzył książeczkę. Była wyraźnie grubsza od tej, którą przywiózł ze sobą.
— To coś, co nazywają Żywym Testamentem — tłumaczył Buziak. — One… no, można chyba powiedzieć, że „umierają”, kiedy zostaną wywiezione z Borogravii. Potem już nie są uzupełniane. Ostatnie Obrzydliwości znajdzie pan na końcu, sir — dodał.
— Święta księga z dodatkami?
— Właśnie tak, sir.
— Oprawiona jak skoroszyt?
— Tak jest, sir. Ludzie wstawiają czyste kartki, a Obrzydliwości… się pojawiają.
— Znaczy: magicznie?
— Chyba raczej znaczy: religijnie, sir.
Vimes otworzył księgę w przypadkowym miejscu.
— Czekolada? — zdziwił się. — Nie lubi czekolady?
— Tak, sir. To Obrzydliwość.
— Czosnek? Właściwie ja też go nie lubię, więc akceptuję. Koty?
— O tak. Naprawdę nie lubi kotów, sir.
— Krasnoludy? Stoi tu wyraźnie: „Krasnoludzia rasa, która czci Złoto, jest Obrzydliwą w oczach Nuggana”. On chyba oszalał. Co się tu potem działo?
— Och, krasnoludy, które tu mieszkały, zablokowały szyby swoich kopalni i zniknęły, wasza łaskawość.
— Można się było spodziewać. Potrafią wyczuć kłopoty.
Tym razem pozostawił waszą łaskawość bez komentarza. Widział, że Buziak czerpie satysfakcję z rozmowy z diukiem.
Przerzucił jeszcze kilka kartek.
— Kolor niebieski?
— Zgadza się, sir.
— Co jest obrzydliwego w niebieskim? To tylko kolor! Niebo jest niebieskie!
— Owszem, sir. Gorliwi nugganici starają się ostatnio nie patrzeć w górę. Ehm… — Buziak był wyszkolonym dyplomatą. Pewnych rzeczy wolał nie mówić wprost. — Nuggan, sir… hm… jest dość… zgryźliwy — wykrztusił.
— Zgryźliwy? — powtórzył Vimes. — Zgryźliwy bóg? Znaczy co, skarży się na to, że dzieci hałasują? Protestuje przeciwko głośnej muzyce po dziewiątej wieczorem?
— No… Dociera tutaj „Puls Ankh-Morpork”, sir, w końcu. I tego… moim zdaniem, no… Nuggan jest całkiem podobny… do tych ludzi, którzy piszą do ich działu listów. Wie pan, ci, którzy podpisują się „Zdegustowani mieszkańcy Ankh-Morpork”…
— Aha, chodzi ci o to, że naprawdę jest obłąkany — stwierdził Vimes.
— Och, nigdy by mi o coś takiego nie chodziło — zaprotestował pospiesznie Buziak.
— A co robią kapłani?
— Niezbyt wiele, sir. Myślę, że dyskretnie ignorują co bardziej… skrajne Obrzydliwości.
— Chcesz powiedzieć, że Nugganowi nie podobają się krasnoludy, koty i niebieski kolor, a są jeszcze bardziej obłąkane przykazania?
Buziak zakaszlał uprzejmie.
— No dobra — ustąpił Vimes. — Bardziej skrajne przykazania?
— Ostrygi, sir. Nie lubi ostryg. Ale to żaden kłopot, bo nikt tutaj nigdy nie widział ostrygi. Aha, i dzieci. Dzieci też uznał za Obrzydliwość.
— Ale zakładam, że ludzie wciąż je tu robią?
— O tak, wasza las… przepraszam. Tak, sir. Ale czują się winni. Szczekające psy to następna. Koszule z sześcioma guzikami. I ser. No i… Ludzie tak jakby, no… unikają tych trudniejszych. Nawet kapłani zrezygnowali chyba z prób ich tłumaczenia.
— No tak. Chyba rozumiem dlaczego. Czyli mamy tu do czynienia z krajem próbującym żyć według przykazań boga, który, w opinii mieszkańców, może nosić kalesony na głowie… Czy kalesony też są Obrzydliwością?
— Nie, sir. — Buziak westchnął. — Ale to prawdopodobnie tylko kwestia czasu.
— Więc jak sobie radzą?
— Ostatnimi czasy ludzie modlą się głównie do księżnej Annagovii. W każdym domu wisi jej portret. Nazywają ją Małą Matką.
— A tak, księżna. Mogę się z nią spotkać?
— Nikt się z nią nie spotyka, sir. Od ponad trzydziestu lat nie widział jej nikt prócz służących. Prawdę mówiąc, sir, ona prawdopodobnie już nie żyje.
— Tylko prawdopodobnie?
— Nikt naprawdę nie wie. Oficjalna wersja głosi, że księżna jest w żałobie. To smutna historia, sir. Młody książę zginął tydzień po ślubie. O ile wiem, zabiła go dzika świnia podczas polowania. Księżna zamknęła się w starym zamku w PrinceMarmadukePiotre-AlbertHansJosephBernhardtWilhelmsbergu i nie pokazuje się publicznie. Oficjalny portret namalowano chyba, kiedy miała około czterdziestu lat.
— Żadnych dzieci?