Выбрать главу

Stukacz patrzyła Polly w oczy, jakby drwiąc z jej naiwności.

— Chyba to ją zamykali czasem w tym specjalnym pokoju. Bo tak to wygląda w szkole: albo robisz się twarda, albo coś ci się psuje w rozumie.

— Myślę, że chętnie stamtąd odeszłyście… — Nic innego nie przyszło Polly do głowy.

— Okno w piwnicy nie było zamknięte — wyjaśniła Stukacz. — Ale obiecałam Tildzie, że wrócimy któregoś dnia, następnego lata.

— Och, czyli nie było tam aż tak źle? — spytała Polly z nadzieją.

— Nie. Będzie się lepiej palić. Spotkałaś kiedyś niejakiego ojca Jupe?

— Tak. — Polly wyczuła, że oczekuje się po niej czegoś więcej, dodała zatem: — Przychodził czasem na obiad, kiedy mama… Przychodził na obiad. Trochę nadęty, ale wydawał się całkiem w porządku.

— Tak — zgodziła się Stukacz. — W wydawaniu się był naprawdę dobry.

Raz jeszcze konwersację przecięła mroczna otchłań, nad którą nawet troll nie zdołałby przerzucić mostu. I jedyne, co można było zrobić, to cofnąć się znad krawędzi.

— Lepiej pójdę i sprawdzę, co z poru… z rupertem. — Polly wstała. — Bardzo dziękuję za zupę.

Ostrożnie zsuwała się zboczem przez piargi i kępy brzóz, aż stanęła na dnie parowu, przy brzegu potoku. A tam, niczym potworny bóg rzeki, czekał sierżant Jackrum.

Czerwona kurtka — namiot dla ludzi mniejszego kalibru — wisiał, starannie umieszczony na krzaku. Jackrum siedział na kamieniu. Zdjął koszulę, szerokie szelki dyndały po bokach; jedynie żółknący wełniany podkoszulek ratował świat przed widokiem jego nagiej piersi. Z jakiegoś powodu jednak sierżant nie zdjął z głowy czaka. Zestaw do golenia — brzytwa wielkości małej maczety i pędzel, którego można by użyć do klejenia tapet — leżały obok na kamieniu.

Jackrum moczył stopy w wodzie. Uniósł głowę, kiedy usłyszał Polly, i skinął jej przyjaźnie.

— Dzień dobry, Perks — powiedział. — Nie spiesz się. Nigdy się nie spiesz dla ruperta. Usiądź na chwilkę. Zdejmij buty. Niech twoje stopy poczują świeże powietrze. Dbaj o nie, to i one cię nie zawiodą. — Wyjął swój wielki scyzoryk i wałek tytoniu do żucia. — Na pewno nie chcesz spróbować?

— Nie, sierżancie. Dziękuję. — Polly usiadła na kamieniu po drugiej stronie potoczku i zaczęła ściągać buty. Miała wrażenie, że właśnie wydano jej rozkaz. Zresztą chciała się orzeźwić chłodną, czystą wodą.

— Grzeczny chłopak. Paskudny nałóg. Gorszy niż papierosy. — Jackrum odciął spory kawałek. — Zacząłem, kiedy byłem jeszcze całkiem młody. Bezpieczniejsze to niż palenie w nocy. Nie chcesz przecież zdradzać swojej pozycji. Co jakiś czas trzeba splunąć tym towarem, ale plucia po ciemku nie widać.

Polly zanurzyła stopy. Lodowata woda rzeczywiście odświeżała, pobudzała do życia. Wśród drzew zaśpiewał ptak.

— Powiedz to, Perks — odezwał się po chwili sierżant.

— Co powiedzieć, sierżancie?

— Niech to piekło pochłonie, Perks, mamy piękny dzień, więc nie rób ze mnie durnia. Widziałem, jak mi się przyglądasz.

— No dobrze, sierżancie. W nocy zamordował pan człowieka.

— Naprawdę? Udowodnij to — odpowiedział spokojnie.

— No więc nie mogę, prawda? Ale to pan wszystko ustawił. Nawet posłał pan Łazera i Igora, żeby go pilnowali. A oni słabo sobie radzą z bronią.

— A jak dobrze powinni sobie radzić, jak ci się wydaje? Was czterech przeciwko związanemu człowiekowi? Nie… Ten sierżant był martwy już w chwili, kiedy go złapaliśmy. I wiedział o tym. Potrzebny był pieprzony geniusz, taki jak twój rupert, by mu zasugerować, że ma jakąś szansę. Jesteśmy w lesie, chłopcze. Co Bluza chciał z nim zrobić? Komu mieliśmy go przekazać? Czy porucznik wlókłby go z nami? A może przywiązałby go do drzewa, żeby kopniakami odpędzał wilki, dopóki się nie zmęczy? Tak, to o wiele bardziej eleganckie, niż poczęstować go papierosem, a potem ciąć tam, gdzie człowiek szybko schodzi. Jeniec tego się spodziewał i to by dostał ode mnie.

Jackrum wsunął do ust kawał tytoniu.

— Wiesz, Perks, na czym polega większa część wojskowego szkolenia? Czemu służą wrzaski takich bubków jak Strappi? Żeby cię zmienić w człowieka, który na jedno słowo komendy wbije klingę w jakiegoś biednego pętaka, całkiem do ciebie podobnego, który akurat nosi niewłaściwy mundur. On jest taki jak ty, ty jesteś taki jak on. On tak naprawdę nie chce cię zabijać i ty naprawdę nie chcesz zabijać jego. Ale jeśli ty nie zabijesz go pierwszy, on zabije ciebie. To wszystko, początek i koniec. A bez szkolenia nie jest to łatwe. Ruperty nie mają takiego szkolenia, bo są dżentelmenami. No więc słowo honoru daję, że ja dżentelmenem nie jestem i zabiję, kiedy będzie trzeba. Powiedziałem, że się wami zaopiekuję, i żaden nieszczęsny rupert mi w tym nie przeszkodzi. Przekazał mi zwolnienie ze służby! — Jackrum ociekał wręcz oburzeniem. — Mnie! I jeszcze się spodziewał, że mu podziękuję! Każdy inny rupert, pod którym służyłem, miał dość rozumu, by napisać „Nie służy w tej jednostce”, „Wyruszył na daleki patrol” albo coś podobnego i wetknąć przesyłkę z powrotem do poczty. Ale nie on!

— Co takiego powiedział pan kapralowi Strappiemu, że uciekł? — spytała Polly, nim zdążyła się powstrzymać.

Jackrum przyglądał się jej przez chwilę, z twarzą całkiem bez wyrazu. A potem zaśmiał się dziwnie.

— Dlaczego taki młody chłopak jak ty pyta o taką drobnostkę?

— Bo on po prostu znika, a potem nagle ujawnia się jakiś stary przepis, który pozwala panu wrócić z honorami. Dlatego właśnie pytam o tę drobnostkę.

— Ha! Nie ma też takiego przepisu, na jaki się powołałem. — Jackrum poruszał stopami w wodzie. — Ale ruperty nigdy nie czytają regulaminów, chyba że szukają powodu, żeby człowieka powiesić, więc grałem na pewniaka. Strappi robił w portki ze strachu, wiesz o tym.

— Tak, ale mógł się wymknąć później. Przecież nie był głupi. Wybiec tak w noc? Musiał uciekać przed czymś całkiem bliskim. Prawda?

— Niech mnie, ależ masz paskudny mózg, Perks — stwierdził sierżant z zadowoleniem.

Raz jeszcze Polly miała wrażenie, że bawi go to i cieszy, tak jak wtedy, kiedy narzekała na kolor munduru. Nie był tyranem, jak Strappi. Igorinę i Łazer traktował z czymś zbliżonym do ojcowskiej troski — ale Polly, Maladicta i Stukacz poszturchiwał bez przerwy, czekając, aż go odepchną.

— Robi swoją robotę, sierżancie — odparła.

— Odbyłem z nim małe teta-tet, rozumiesz. Spokojne, bez krzyków. Wyjaśniłem, jakie niemiłe rzeczy mogą się przytrafić wiz-a-wi wojennego chaosu.

— Jak bycie znalezionym z poderżniętym gardłem? — domyśliła się Polly.

— Wiadomo, że to się zdarzało — przyznał z niewinną miną Jackrum. — Chłopcze, pewnego dnia będzie z ciebie wściekle dobry sierżant. Każdy dureń potrafi korzystać z oczu i uszu, ale ty używasz jeszcze mózgu, który je łączy.

— Nie mam zamiaru być sierżantem! Mam zamiar zrobić swoje i wrócić do domu! — zapewniła gorąco Polly.

— Tak, ja też tak kiedyś mówiłem. — Jackrum wyszczerzył zęby. — Widzisz, Perks, ja nie potrzebuję żadnych sekarowych zabawek. Nie potrzebuję azety z nowinami. Sierżant Jackrum wie, co się dzieje. Rozmawia z ludźmi, którzy wracają i którzy nie gadaliby z nikim innym. Wie więcej niż rupert, chociaż on dostaje ze sztabu liściki, którymi tak się przejmuje. Każdy chętnie rozmawia z sierżantem Jackrumem. A w swojej wielkiej i tłustej głowie sierżant Jackrum zestawia wszystko do kupy. I sierżant Jackrum wie.