Nefryt zeskrobała z siebie farbę i stała się naturalnie szara i zielona. Igorina wyglądała jak chodzący pędzel. Łazer przez cały czas trzęsła się jak osika, więc jej liście nieustannie szeleściły. Pozostali dokonali mniej lub bardziej sensownych prób. Jackrum był tak podobny do drzewa jak wielka czerwona piłka. Polly podejrzewała, że dyskretnie wypolerował też mosiężne guziki. Każde drzewo trzymało w gałęzi lub w ręku kubek herbaty. W końcu przecież zatrzymali się na całe pięć minut.
— Żołnierze! — odezwał się porucznik. — Może się wam wydawać, że zmierzamy ku górom, by tam zebrać armię dezerterów. Ale ta historia to tylko podstęp na użytek pana de Worde’a. — Przerwał, jakby spodziewał się jakiejś reakcji. Patrzyli tylko, więc po chwili zaczął mówić dalej. — W rzeczywistości kontynuujemy nasz marsz do doliny Kneck. To ostatnie, czego przeciwnik będzie się po nas spodziewał.
Polly zerknęła na sierżanta. Uśmiechał się szeroko.
— Jest faktem powszechnie znanym, że niewielki, szybki oddział potrafi dotrzeć w miejsca, gdzie nie przebije się batalion — ciągnął Bluza. — Żołnierze, my będziemy takim oddziałem! Mam rację, sierżancie?
— Tak jest, sir!
— Spadniemy jak młot na oddziały słabsze od naszego! — oświadczył radośnie Bluza.
— Tak jest, sir.
— I bezszelestnie wtopimy się w las, kiedy spotkamy oddział silniejszy.
— Tak jest, sir.
— Przemkniemy obok ich posterunków…
— Zgadza się, sir — potwierdził sierżant Jackrum.
— …i wyrwiemy im twierdzę Kneck spod samych nosów!
Herbata Jackruma trysnęła fontanną na trawę.
— Przeciwnik czuje się bezpieczny, ponieważ dysponuje potężną fortecą na skalnej turni, z murami wysokimi na sto i grubymi na dwadzieścia stóp — mówił Bluza, jak gdyby co drugie drzewo nie pluło herbatą. — Ale czeka go niespodzianka!
— Dobrze się pan czuje, sierżancie? — szepnęła Polly.
Z krtani Jackruma wydobywały się jakieś dziwne odgłosy.
— Są pytania? — zakończył Bluza.
Igorina podniosła gałąź.
— Jak się tam dostaniemy, sir?
— Aha. Dobre pytanie — ucieszył się Bluza. — Wszystko stanie się jasne w odpowiednim czasie.
— Kawaleria powietrzna — oznajmił Maladict.
— Słucham, kapralu?
— Machiny latające, sir — wyjaśnił wampir. — Nie będą wiedzieli, gdzie mogą się nas spodziewać. Lądujemy w dogodnej strefie zrzutu, załatwiamy ich i ewakuujemy się.
Gładkie czoło Bluzy przecięła zmarszczka.
— Machiny latające?
— Widziałem taką na obrazku niejakiego Leonarda z Quirmu. Tak jakby… latający wiatrak. Po prostu wielka śruba na niebie…
— Nie sądzę, żebyśmy ich potrzebowali, ale dziękuję za radę — rzekł porucznik.
— Nie wtedy, kiedy skręca nas tu, na dole, sir — wykrztusił w końcu Jackrum. — Sir, to przecież tylko banda rekrutów! Całe to gadanie o honorze, wolności i takich tam przeznaczone było dla tego azetowca, tak? Świetny pomysł, sir! Tak, ruszajmy do doliny Kneck, przemknijmy do środka i dołączmy do reszty chłopaków. Tam jest nasze miejsce, sir. Nie mówi pan poważnie o odbiciu twierdzy, sir. Nie próbowałbym tego nawet z tysiącem ludzi!
— Ja mogę spróbować z szóstką, sierżancie.
Oczy wyszły Jackrumowi z orbit.
— Doprawdy, sir? Co zrobi szeregowy Goom? Będzie się na nich trząść? Młody Igor ich pozszywa, tak? Szeregowy Halter spojrzy na nich ponuro? To obiecujące chłopaki, sir, ale nie mężczyźni!
— Generał Tacticus twierdził, że losy bitwy zależą często od działań jednego człowieka we właściwym punkcie, sierżancie — oświadczył spokojnie Bluza.
— Ale drugi warunek to ten, że oprócz niego ma się o wiele więcej innych żołnierzy — upierał się Jackrum. — Czyli powinniśmy dotrzeć do głównych sił armii. Całe to gadanie, że nie chcą nas wyrzynać, nie ma przecież sensu, sir. Chodzi o to, żeby wygrać. Jeśli tamci przestali atakować, to dlatego że się nas boją. Powinniśmy być tam w dole. To właściwe miejsce dla rekrutów, sir, tam mogą się uczyć. Przeciwnik ich szuka, sir!
— Jeśli generał Froc jest wśród jeńców, trzymają go w twierdzy — zauważył Bluza. — O ile pamiętam, był pierwszym oficerem, pod którym służyliście, sierżancie. Mam rację?
Jackrum się zawahał.
— To fakt, sir — przyznał po chwili. — Był też najgłupszym porucznikiem, jakiego spotkałem w życiu. Z jednym wyjątkiem.
— Jestem przekonany, że twierdza ma jakieś tajne wejście.
Pamięć podsunęła Polly argument: jeśli Paul żyje, to jest w twierdzy. Pochwyciła wzrok Kukuły — dziewczyna skinęła głową. Myślała o tym samym. Niewiele mówiła o swoim… narzeczonym, a Polly zastanawiała się, na ile ich związek był oficjalny.
— Mogę coś powiedzieć, sierżancie? — spytała.
— Gadaj, Perks.
— Chcę spróbować znaleźć wejście do twierdzy, sierżancie.
— Perks, zgłaszasz się na ochotnika do ataku na największy, najpotężniejszy zamek w promieniu pięciuset mil? Samotnie?
— Ja też pójdę — oświadczyła Kukuła.
— Och, aż dwóch… W takim razie wszystko w porządku.
— I ja — szepnęła Łazer. — Księżna mi powiedziała, że powinnam.
Jackrum przyjrzał się szczupłej buzi Łazer i jej wodnistym oczom. Westchnął ciężko i zwrócił się do porucznika.
— Ruszajmy, sir, dobrze? Potem możemy jeszcze porozmawiać. Przynajmniej zmierzamy do Kneck, pierwszego przystanku w drodze do piekła. Perks i Igor, idziecie w szpicy. Maladict…
— Jo!
— Ehm… Pójdziesz na wysunięty zwiad.
— Potwierdzam.
— Dobrze.
Kiedy wampir przechodził obok Polly, świat zmienił się na moment: las stał się bardziej zielony, niebo bardziej szare, usłyszała nad głową dziwny odgłos, jakby „szurp, szurp, szurp”. A potem wszystko zniknęło.
Halucynacje wampirów są zaraźliwe, przypomniała sobie. Co się dzieje w jego głowie?
Podeszła do Igoriny i znowu ruszyły przez las.
Śpiewały ptaki. Efekt był uspokajający, o ile człowiek nic nie wiedział o ptasich śpiewach. Polly jednak rozpoznawała krzyki ostrzegawcze w pobliżu, terytorialne groźby z daleka, a wszędzie zaabsorbowanie seksem. To stanowczo zmniejszało przyjemność[8].
— Polly… — odezwała się Igorina.
— Hmm?
— Umiałabyś zabić człowieka, gdybyś musiała?
Polly natychmiast powróciła myślami do tu i teraz.
— Co to za pytanie?
— Pytanie, jakie zadaje fię żołnierzowi.
— Nie wiem. Gdyby mnie atakował, pewnie tak. A w każdym razie przyłożyć tak mocno, żeby nie wstał. A ty?
— Żywimy wielki szacunek dla życia, Polly — odparła z powagą Igorina. — Łatwo kogoś zabić, a prawie niemożliwe ożywić go z powrotem.
— Prawie?
— No, jefli nie masz porządnego piorunochronu. A nawet wtedy nigdy nie są całkiem tacy sami. Sztućce się do nich przyczepiają.
— Igorino, dlaczego tu jesteś?
— Klan niezbyt… niezbyt lubi dziewczęta, które zbyt się angażują w Wielkie Dzieło. — Igorina spuściła głowę. — „Trzymaj się szycia”, powtarzała mi matka. A ja wiem, że jestem też dobra w cięciu. Zwłaszcza tych małych i trudnych kawałków. I uważam, że kobieta na stole czułaby się ogólnie o wiele lepiej, gdyby wiedziała, że na przełączniku „powinniśmy nie żyć” spoczywa kobieca dłoń. No i pomyślałam, że doświadczenie z pola bitwy przekona mojego ojca. Żołnierze nie są wybredni co do tego, kto ratuje im życie.
8
Niełatwo być ornitologiem spacerującym przez las, kiedy wszędzie dookoła świat krzyczy: „Spadaj stąd, to mój krzak”, „Aaargh! Rabuś gniazd!”, „Uprawiaj ze mną seks, potrafię nadąć pierś i mam czerwone piórka!”.