Выбрать главу

— Zwierzęta tak nie robią — odparła Stukacz. — I nie wydaje mi się, żeby zwierzę tak zdenerwowało Maladicta. To pewnie następni szpiedzy. No więc załatwimy ich.

— Nikt nas nie zmusi do powrotu — dodała Loft.

— Aha… eee… to dobrze. — Polly się wycofała. — Muszę lecieć, nikt przecież nie lubi zimnej herbaty.

Szybko ruszyła w bok zbocza. Kiedy Loft i Stukacz były razem, czuła się jak intruz.

Łazer zajęła stanowisko w niewielkiej kotlince i obserwowała teren poniżej ze swym zwykłym wyrazem odrobinę niepokojącej koncentracji. Obejrzała się, słysząc Polly.

— Och, Polly — powiedziała. — Dobre nowiny!

— To dobrze — odparła Polly słabym głosem. — Lubię dobre nowiny.

— Ona mówi, że to nie szkodzi, jeśli nie będziemy nosić chust na włosach.

— Co? Aha. Świetnie.

— Ale tylko dlatego że służymy Wyższej Sprawie — oświadczyła Łazer.

Tak jak Bluza umiał wstawiać cudzysłowy, Łazer potrafiła umieścić w swoich wypowiedziach wielkie litery.

— Czyli to dobrze — uznała Polly.

— Wiesz, Polly — mówiła Łazer — wydaje mi się, że świat byłby o wiele lepszy, gdyby rządziły nim kobiety. Nie byłoby wtedy żadnych wojen. Oczywiście, Księga uznałaby to za Straszliwą Obrzydliwość dla Nuggana. Może to błąd? Muszę poradzić się księżnej. Niech błogosławiony będzie ten kubek, abym mogła się z niego napić — dodała.

— Eee… no tak — mruknęła Polly.

Zastanawiała się, czego powinna bardziej się obawiać: czy Maladicta, zmieniającego się nagle w wygłodniałe monstrum, czy raczej Łazer docierającej do końca tej psychicznej podróży, jaką podjęła. Kiedyś była zwykłą pokojówką, a teraz poddaje krytycznej analizie Księgę i rozmawia z ikoną religijną. To prowokuje konflikty. Towarzystwo poszukujących prawdy jest nieskończenie lepsze niż tych, którzy wierzą, że ją znaleźli.

Poza tym, myślała, obserwując pijącą herbatę Łazer, tylko ktoś, kto nie zna zbyt wielu kobiet, zwłaszcza starych kobiet, może uważać, że świat przez nie rządzony byłby lepszy. Weźmy choćby sprawę tych chust. Kobiety w piątki mają zakrywać włosy. Ale Księga w ogóle o tym nie wspomina, chociaż w większości kwestii bywa wściek… piekielnie rygorystyczna. Taki był zwyczaj. Tak się robi, ponieważ zawsze się tak robiło. A jeśli ktoś zapomniał albo nie chciał nosić chusty, staruchy go dopadały. Miały wzrok niby jastrzębie. A nawet widziały przez mury. Mężczyźni ich słuchali, gdyż żaden mężczyzna nie chce się narażać staruchom — mogły przecież zacząć przyglądać się jemu. Dlatego zwykle wymierzano jakąś symboliczną karę. A kiedy tylko odbywała się jakaś egzekucja, zwłaszcza chłosta, zawsze w pierwszym rzędzie stały różne babcie i ssały miętówki. Polly zapomniała o chuście. W domu nosiła ją w piątki po prostu dlatego, że było to łatwiejsze od nienoszenia. Przysięgła sobie, że jeśli kiedyś wróci, nigdy więcej takiej chusty nie założy.

— Ehm… Łaz…

— Tak, Polly?

— Masz bezpośredni kontakt z księżną?

— Rozmawiamy o różnych sprawach — przyznała rozmarzona Łazer.

— A mogłabyś, no wiesz, zagadać na temat kawy? — spytała żałośnie Polly.

— Księżna może przesuwać tylko bardzo, bardzo małe przedmioty.

— Może choć kilka ziaren? Łaz, naprawdę potrzebujemy tej kawy. Nie sądzę, żeby żołędzie mogły ją zastąpić.

— Pomodlę się — obiecała Łazer.

— Dobrze. Tak zrób.

To dziwne, ale Polly poczuła lekki optymizm. Maladict miał halucynacje, za to Łazer demonstrowała pewność, którą można by giąć stal. Było to coś przeciwnego do halucynacji — całkiem jakby ona jedna widziała to co rzeczywiste, a inni nie.

— Polly… — odezwała się Łazer.

— Tak?

— Nie wierzysz w księżną, prawda? To znaczy w prawdziwą księżną, nie waszą gospodę.

Polly spojrzała na drobną, nieruchomą, skupioną twarzyczkę.

— Wiesz, jak by to… mówią, że ona nie żyje, no i modliłam się do niej, kiedy byłam mała, ale skoro pytasz, to nie bardzo… no, nie bardzo wierzę, nie tak naprawdę… — trajkotała.

— Ona stoi za tobą. Tuż za twoim prawym ramieniem.

W ciszy lasu Polly się obejrzała.

— Nie widzę jej.

— Cieszę się z twojego powodu. — Łazer oddała jej pusty kubek.

— Przecież niczego nie zobaczyłam…

— Nie. Ale się obejrzałaś.

Polly nigdy nie pytała o Szkołę Zawodu dla Dziewcząt. Sama z definicji należała do Grzecznych Dziewczynek. Jej ojciec był wpływowym członkiem społeczności, pracowała ciężko, nieczęsto miała do czynienia z mężczyznami, a co najważniejsze, była… sprytna. Miała dość rozumu, by robić to, co robiła większość w tym chronicznym, pozbawionym rozsądku szaleństwie, stanowiącym życie codzienne w Munzu. Wiedziała, co widzieć, a czego nie zauważać, kiedy być posłuszną, a kiedy tylko udawać posłuszeństwo, kiedy mówić, a kiedy zachowywać myśli dla siebie. Nauczyła się sposobów przetrwania. Jak większość. Ale jeśli dziewczyna się buntowała albo była tylko niebezpiecznie szczera, albo zapadła na niewłaściwy rodzaj choroby, albo była niepożądana, albo lubiła chłopców bardziej, niż staruchy uważały, że powinna — wtedy jej przeznaczeniem stawała się szkoła.

O szkole niewiele było wiadomo, ale wyobraźnia chętnie wypełniała luki. Polly często myślała, co w tym piekielnym kotle dzieje się z człowiekiem. Jeśli jest silny jak Stukacz, gotuje się na twardo i zyskuje skorupę. Loft… trudno powiedzieć. Była cicha i nieśmiała, dopóki nie widziało się blasku ognia odbitego w jej oczach. A czasem miała w oczach płomienie, mimo że nie było ognia, który mógłby się odbijać. Ale taka Łazer, która od początku dostała słabe karty, jeśli była zamykana, głodzona, bita, jeśli znęcali się nad nią Nuggan wie jak (i owszem, uznała Polly, Nuggan prawdopodobnie rzeczywiście wiedział), jeśli zapadała się coraz dalej i dalej w głąb siebie, co mogła tam znaleźć? W końcu spoglądała z tej otchłani na jedyny uśmiech, jaki widziała w życiu.

Ostatnim wartownikiem był Jackrum, gdyż Kukuła gotowała. Siedział na omszałym kamieniu, trzymał kuszę i przyglądał się czemuś trzymanemu w drugiej ręce. Odwrócił się szybko, gdy się zbliżyła, a Polly dostrzegła błysk złota, kiedy błyskawicznie schował coś pod kurtkę.

Opuścił kuszę.

— Hałasujesz jak słoń, Perks — powiedział.

— Przepraszam, sierżancie — odparła Polly, która wiedziała, że to nieprawda.

Wziął od niej kubek, odwrócił się i wskazał coś u stóp wzgórza.

— Widzisz ten krzak na dole, Perks? Po prawej stronie od leżącego pnia?

Zmrużyła oczy.

— Tak, sierżancie.

— Zauważyłeś coś ciekawego?

Polly znów wytężyła wzrok. Coś musi się nie zgadzać, uznała, bo przecież inaczej by nie pytał. Skupiła się.

— Cień jest nie taki — stwierdziła w końcu.

— Dobry chłopak. To dlatego że za krzakiem siedzi nasz przyjaciel. On mnie obserwuje, ja obserwuję jego. To wszystko. Wyniesie się na paluszkach, jeśli zobaczy, że ktoś się ruszył, a jest za daleko, żeby zahaczyć go strzałą.

— Wróg?

— Nie wydaje mi się.

— Przyjaciel?

— W każdym razie bezczelny drań, nie ma co. Nie przejmuje się tym, że wiem, że tam siedzi. Wróć teraz na górę, chłopcze, i przynieś ten łuk, który mamy po… No to uciekł!

Cień zniknął. Polly rozejrzała się po lesie, ale światło nabierało już barwy fioletu i zmierzch rozkwitał między drzewami.

— To wilk — stwierdził Jackrum.

— Wilkołak? — spytała Polly.