Dziki indyk wystartował z gąszczu po drugiej stronie ścieżki niczym kolumna skrzydeł, pierza i głośnego szumu. Na wpół biegnąc, na wpół lecąc, pognał w stronę lasu. Szczęknęła kusza i zabrzmiał ostatni pisk.
— Niezły strzał, Badyl — odezwał się głos w pobliżu. — Wielkie ptaszysko.
— Ale widziałeś to? — spytał drugi głos. — Jeszcze krok, a bym się o niego potknął.
Polly za drzewem odetchnęła.
— Wracajmy już, kapralu, co? — odezwał się trzeci głos z daleka. — Sądząc z tego, jak wystartował, Tygrys jest co najmniej milę stąd.
— Pewno. A ja jestem taki przerażony… — dodał najbliższy głos z drwiną. — Tygrys może się chować za każdym drzewem, nie?
— No dobra, koniec na dzisiaj. Moja żona zrobi z tego ptaka coś pysznego…
Głosy żołnierzy ucichły stopniowo wśród drzew. Polly opuściła szablę. Zobaczyła, że Maladict wysuwa głowę zza swojego krzaka i wpatruje się w nią… Przytknęła palec do warg. Kiwnął głową. Odczekała, aż ptasie krzyki uspokoiły się trochę, i dopiero wtedy wyszła z kryjówki. Łazer wyglądała na zatopioną w myślach; Polly delikatnie wzięła ją za rękę. Ostrożnie, przeskakując od drzewa do drzewa, wróciły do zagłębienia. Polly i Maladict bardzo stanowczo nie rozmawiali o tym, co zaszło. Za to parę razy spojrzeli sobie w oczy.
Oczywiście, że indyk leży cicho, dopóki myśliwy niemal go nadepnie. Oczywiście, że musiał tam być przez cały czas, tylko stracił ptasi spokój, kiedy zwiadowca się do niego podkradł. Był też wyjątkowo duży — taki, któremu nie oprze się żaden głodny żołnierz. Ale… co z tego?
Ponieważ umysł zdradziecko nie przestaje pracować, mimo że chciałby tego właściciel, Polly dodała jeszcze: Powiedziała, że księżna może poruszać małymi obiektami; jak mała jest myśl w ptasim móżdżku?
W obozowisku czekały na nie tylko Nefryt i Igorina. Jak wyjaśniły, pozostali o milę stąd trafili na lepszą bazę.
— Znaleźliśmy tajne wejście — poinformowała cicho Polly, kiedy maszerowały razem.
— Możemy się przedostać? — spytała Igorina.
— To wejście dla praczek — wyjaśnił Maladict. — Zaraz nad rzeką… Ale jest ścieżka.
— Praczek? — zdziwiła się Igorina. — Przecież jest wojna.
— Ubrania nadal się brudzą, jak podejrzewam — odparła Polly.
— Moim zdaniem nawet bardziej — dodał Maladict.
— Nasze kobiety piorą mundury wrogom? — Igorina była wstrząśnięta.
— Owszem, jeśli mają do wyboru to albo głód — stwierdziła Polly. — Widziałam, jak jedna wychodziła z koszem chleba. Podobno w twierdzy są pełne spichrze. Zresztą sama pozszywałaś nieprzyjacielskiego oficera, prawda?
— To co innego. Obowiązek nakazuje nam ratować każdego… każdą osobę. Nigdy nie było mowy o jego… ich bieliźnie.
— Możemy się dostać do środka — oświadczyła Polly — jeśli przebierzemy się za kobiety.
Odpowiedziało jej milczenie.
— Przebierzemy się? — powtórzyła po chwili Igorina.
— Wiesz, o co mi chodzi.
— Jako praczki? To fą dłonie chirurga!
— Naprawdę? — spytał Maladict. — A skąd je wzięłaś?
Igorina pokazała mu język.
— Zresztą nie planuję żadnego prania — uspokoiła ją Polly.
— A co planujesz?
Zawahała się.
— Chcę wydostać swojego brata, jeśli tam jest. A gdyby udało się powstrzymać inwazję, czemu nie?
— To może wymagać dodatkowego krochmalenia… — mruknął Maladict. — Nie chcę wam psuć nastroju, ale to przecież fatalny pomysł. Por nigdy się nie zgodzi na takie szaleństwo.
— Nie, nie zgodzi się — przyznała Polly. — Ale zasugeruje to.
— Hm — mruknął porucznik jakiś czas później. — Praczki? Czy to normalne, sierżancie?
— O tak, sir. Spodziewam się, że zajmują się tym kobiety z okolicznych wiosek, tak samo jak wtedy, kiedy to my trzymaliśmy twierdzę.
— Chcecie powiedzieć, że udzielają pomocy i wsparcia naszym wrogom?
— Lepsze to niż głodować, sir. Znana życiowa prawda. I nie zawsze kończy się tylko na praniu, sir.
— Sierżancie, słuchają was młodzi chłopcy! — warknął zaczerwieniony Bluza.
— Wcześniej czy później muszą się dowiedzieć o cerowaniu i prasowaniu, sir. — Jackrum wyszczerzył zęby.
Bluza otworzył usta. Bluza zamknął usta.
— Herbata gotowa, sir — powiedziała Polly.
Herbata była niezwykle użytecznym napojem. Dawała pretekst do rozmowy z każdym.
Ukryli się w na wpół zrujnowanej farmie. Sądząc z wyglądu, nawet patrole tutaj nie zaglądały — nie było śladów po ogniskach czy nawet chwilowym zamieszkaniu. Ruiny domu cuchnęły zgnilizną; brakowało im połowy dachu.
— Czy kobiety zwyczajnie wchodzą i wychodzą, Perks? — spytał porucznik.
— Tak, sir. A ja wpadłem na pomysł. Czy mogę powiedzieć panu o moim pomyśle, sir?
Zauważyła, że Jackrum unosi brew. Rzeczywiście, trochę przesadzała, sama musiała przyznać, ale czas naglił.
— Proszę cię bardzo, Perks — odparł Bluza. — Boję się, że inaczej wybuchniesz.
— One mogą dla nasz szpiegować, sir! Możemy je nawet namówić, żeby otworzyły dla nas bramy!
— Brawo, szeregowy! — pochwalił porucznik. — Lubię, kiedy żołnierze myślą.
— Tak, akurat… — mruknął Jackrum. — Gdyby był trochę ostrzejszy, to sam by się pokaleczył. Sir, to są przecież praczki, sir, zasadniczo. Bez urazy dla młodego Perksa, bystry z niego chłopak, ale taki przeciętny strażnik chyba zareaguje, kiedy jakaś stara matula Riley spróbuje otworzyć bramę. Zresztą to przecież nie są jedne wrota. To sześć kolejnych wrót, a między nimi takie miłe, małe dziedzińce, żeby straż mogła się przyjrzeć, czy nie przechodzi jakiś podejrzany typ, i zwodzone mosty, i sklepienia z kolcami, które spadają, jeśli komuś się nie spodoba czyjaś mina. I niech pan spróbuje to wszystko pootwierać mokrymi od mydlin rękami.
— Obawiam się, że sierżant ma rację, Perks — przyznał ze smutkiem Bluza.
— No to przypuśćmy, że kilku kobietom uda się powalić paru strażników… Wtedy mogłyby nas wpuścić przez tę swoją furtkę — zaproponowała Polly. — Może nawet udałoby się nam złapać dowódcę twierdzy, sir! Na pewno wewnątrz jest mnóstwo kobiet, sir, w kuchniach i w ogóle. Mogłyby… otworzyć nam drzwi.
— Daj spokój, Perks… — zaczął sierżant.
— Nie, sierżancie, chwileczkę — przerwał mu Bluza. — To zadziwiające, Perks, ale w swym chłopięcym entuzjazmie, choć pewnie sobie nie zdawałeś z tego sprawy, podsunąłeś mi interesujący pomysł…
— Naprawdę, sir? — W swym chłopięcym entuzjazmie Polly rozważała już próbę wytatuowania pomysłu na głowie porucznika. Jak na kogoś tak inteligentnego był straszliwie powolny.
— Naprawdę, Perks. Ponieważ, oczywiście, potrzebujemy tylko jednej „praczki”, żeby wprowadziła nas do środka. Prawda?
Cudzysłowy zabrzmiały obiecująco.
— No… tak, sir.
— A jeśli ktoś potrafi spojrzeć na to „z boku”, to przecież „kobieta” wcale nie musi być kobietą!
Bluza się rozpromienił. Polly pozwoliła sobie na zmarszczkę zdziwienia na czole.
— Nie musi, sir? — spytała. — Chyba nie całkiem rozumiem, sir. Jestem zaintrygowany, sir.
— Bo „ona” może być przecież mężczyzną, Perks! — Bluza niemal eksplodował z dumy. — To może być jeden z nas! W przebraniu!
Polly odetchnęła z ulgą. Sierżant Jackrum wybuchnął śmiechem.
— Niech bóg ma pana w opiece, sir, ale przebieranie się za praczkę może służyć wyłącznie wydostawaniu się z różnych miejsc! Regulamin wojskowy!