Выбрать главу

— My jesteśmy tutaj — rzekła Polly. — I ty jesteś. I zrobimy to, co postanowiłyśmy zrobić, a potem się stąd wyrwiemy, rozumiesz? Pocałowałaś obrazek i wzięłaś szylinga!

— Ale na pewno nie pocałowałam jej gęby! A szyling to najmniej, co są mi winni!

— Więc idź! — wrzasnęła Polly. — Dezerteruj! Nie zatrzymamy cię, bo rzygać mi się już chce od twoich… twoich bredni! Ale zdecyduj się teraz, natychmiast, rozumiesz? Bo kiedy spotkamy się z nieprzyjacielem, nie chcę myśleć, że jesteś tam, żeby wbić mi nóż w plecy!

Słowa pofrunęły, zanim zdążyła je powstrzymać. I żadna potęga na świecie nie potrafiła ich już cofnąć.

Stukacz pobladła, jakby część życia spłynęła jej z twarzy niczym woda z lejka.

— Co powiedziałaś?

Słowa „Dobrze słyszałaś” czekały już, by spłynąć z ust, lecz Polly się zawahała. To nie musi się tak potoczyć, powiedziała sobie. Nie muszę pozwalać, żeby mówiła za mnie para skarpet.

— Głupio powiedziałam — odparła. — Przepraszam. Wcale tak nie myślę.

Stukacz uspokoiła się trochę.

— No… dobrze — ustąpiła niechętnie. — Ale pamiętaj, że jesteśmy tu dla oddziału, jasne? Nie dla armii i nie dla tej przeklętej księżnej.

— To wywrotowe gadanie, szeregowy Halter! — odezwał się porucznik Bluza. Wszyscy oprócz Polly zdążyli o nim zapomnieć, bo stał z boku jak obiekt łatwy do zapomnienia. — Jednakże — ciągnął — zdaję sobie sprawę, że wszyscy jesteśmy trochę… — Spojrzał na swoją suknię. — Trochę skonfundowani i oszołomieni tempem wydarzeń…

Stukacz starała się unikać wzroku Polly.

— Przepraszam, sir — burknęła ponuro.

— Muszę wyraźnie zaznaczyć, że nie życzę sobie znów słuchać takich dyskusji.

— Tak jest, sir.

— To dobrze — wtrąciła Polly. — W takim razie…

— Ale tym razem pominę to milczeniem — ciągnął Bluza.

Polly widziała, że w Stukacz coś pęka. Uniosła lekko głowę.

— Pominie pan? — powtórzyła. — Pominie pan milczeniem?

— Ostrożnie — mruknęła Polly tak głośno, żeby usłyszała ją tylko Stukacz.

— Może powiem panu coś o nas, poruczniku… — Dziewczyna uśmiechnęła się przerażająco.

— Jesteśmy tutaj, szeregowy, kimkolwiek jesteśmy — warknęła Polly. — A teraz poszukajmy więźniów!

— Jesteśmy całkiem blisko — odezwała się Igorina. — Myślę, że chyba widzę znak. Hm. Jest na końcu tego korytarza. Hm… Zaraz za tymi trzema dość zdziwionymi i uzbrojonymi mężczyznami z, hm… groźnymi z wyglądu kuszami. Hm… Myślę, że to, co mówiliście, było ważne i powinno być powiedziane. Tylko, hm… niekoniecznie akurat w tej chwili? I może nie tak głośno?

Dwóch strażników powoli uniosło kusze. Trzeci biegł korytarzem i krzyczał.

Oddział jak jeden mąż — albo żona — pomyślał to samo: Oni mają kusze. My nie. Oni zaraz dostaną wparcie. My nie. Wszystko, co mamy, to ciemność pełna niespokojnych umarłych. Teraz nie mamy już nawet modlitwy.

Bluza podjął jednak próbę. Głosem Daphne zapiszczał:

— Ach, panowie porucznicy… Chyba się zgubiłyśmy w drodze do toalety…

Nie zostali zamknięci w lochu, choć po drodze mijali ich wiele. Wiele było ciemnych kamiennych korytarzy, wiele ciężkich drzwi ze sztabami, wiele, bardzo wiele rygli i wielu uzbrojonych ludzi, których praca stałaby się pewnie ciekawa dopiero wtedy, gdyby zniknęły wszystkie rygle. Oddział zamknięto w kuchni. Nie w takiej, w której sieka się zioła i nadziewa grzyby. Ta była ogromna, posępna, miała ściany szare i brudne od sadzy. Tutaj zapewne kucharze szykowali posiłki dla setek wygłodniałych ludzi.

Od czasu do czasu otwierały się drzwi i różni ludzie zaglądali. Nikt nic nie mówił.

— Spodziewali się nas — mruknęła Kukuła.

Oddział siedział na podłodze, oparty o potężny, wiekowy pień do rąbania mięsa. Igorina opiekowała się nieprzytomną Łazer.

— Nie mogli jeszcze podciągnąć dźwigu — stwierdziła Polly. — Zaklinowałam go kamieniem mocno i solidnie.

— To może praczki nas wydały? — zastanowiła się Stukacz. — Nie podobała mi się mina pani Enid.

— Teraz to już bez znaczenia, prawda? — Polly westchnęła. — Czy to jedyne drzwi?

— Na drugim końcu jest spiżarnia. Bez wyjścia. Tylko kratka w podłodze.

— Możemy tamtędy uciec?

— Chyba że w kawałkach.

Spoglądały posępnie na dalekie drzwi. Znowu się otworzyły i dobiegły odgłosy przyciszonej rozmowy prowadzonej na korytarzu. Stukacz spróbowała się tam zbliżyć, ale w progu stanęli żołnierze z szablami.

Polly obejrzała się na Bluzę. Siedział nieruchomo pod ścianą i patrzył tępo w sufit.

— Lepiej mu powiem… — stwierdziła.

Stukacz wzruszyła ramionami.

Bluza uśmiechnął się blado, kiedy podeszła.

— To ty, Perks… Prawie nam się udało…

— Przykro mi, że pana zawiedliśmy, sir — powiedziała Polly. — Mogę usiąść?

— Traktuj te dość chłodne kamienie, jakby należały do ciebie… Ale obawiam się, że to ja was zawiodłem.

— Ależ nie, sir! — zaprotestowała.

— Byliście moimi pierwszymi podkomendnymi — mówił Bluza. — To znaczy oprócz kaprala Drebba, ale on miał siedemdziesiąt lat i tylko jedną rękę, biedak. — Rozmasował grzbiet nosa. — I moim zadaniem było jedynie doprowadzić was do doliny. Nic więcej. Ale nie, przyśnił mi się świat, w którym pewnego dnia każdy będzie nosił bluzę. Albo może jadł. Powinienem słuchać sierżanta Jackruma! Och, czy spojrzę jeszcze kiedyś w oczy mej ukochanej Emmelinie?

— Nie wiem, sir.

— To miał być raczej retoryczny krzyk rozpaczy niż rzeczywiste pytanie, Perks.

— Przepraszam, sir. — Polly nabrała tchu, gotowa dać nura w lodowate głębiny prawdy. — Sir, powinien pan wiedzieć, że…

— Kiedy tylko odkryją, że nie jesteśmy kobietami, zamkną nas w lochach — ciągnął porucznik. — Bardzo wielkich i bardzo brudnych, jak słyszałem. I zatłoczonych.

— Sir, my jesteśmy kobietami, sir — oznajmiła Polly.

— Ładnie się starasz, Perks, ale naprawdę nie musimy już udawać.

— Nie rozumie pan, sir. Naprawdę jesteśmy kobietami. Wszystkie.

Bluza uśmiechnął się nerwowo.

— Myślę, że trochę… ci się pomieszało, Perks. Przypominam sobie, że coś podobnego zdarzyło się z Wrigglesworthem…

— Sir…

— …choć muszę przyznać, że doskonale potrafił dobrać zasłony…

— Nie, sir. Byłam… jestem dziewczyną, ale ścięłam włosy i udawałam chłopca, i wzięłam szylinga księżnej, sir. Musi mi pan wierzyć na słowo, sir, bo naprawdę nie mam ochoty wchodzić w szczegóły. Oszukałyśmy pana, sir. Właściwie to nie całkiem oszustwo, ale każda z nas miała powody, żeby być kimś innym, sir, a w każdym razie nie być tam, gdzie była. Kłamałyśmy.

Bluza wytrzeszczył oczy.

— Jesteś pewien?

— Tak, sir. Jestem żeńskiej proweniencji. Codziennie sprawdzam, sir.

— I szeregowy Halter?

— Tak, sir.

— I Loft?

— O tak, sir. Obie, sir. Proszę się w to nie zagłębiać.

— A Kukuła?

— Spodziewa się dziecka.

Bluza przeraził się nagle.

— O nie! Tutaj?

— Jeszcze kilka miesięcy, sir.

— A biedny mały szeregowy Goom?

— Dziewczyna, sir. Igor to naprawdę Igorina. I gdziekolwiek jest teraz, Karborund to w rzeczywistości Nefryt. Wciąż nie mamy pewności co do kaprala Maladicta. Ale cała reszta stanowczo miała różowe kocyki, sir.