Выбрать главу

— Ale nie zachowywaliście się jak kobiety!

— Nie, sir. Zachowywaliśmy się jak mężczyźni, sir. Przykro mi, sir. Chciałyśmy tylko odszukać naszych mężczyzn, wyrwać się, udowodnić coś albo jeszcze co innego. Przykro mi, że trafiło to akurat na pana, sir.

— Jesteś pewien tego wszystkiego?

Jakiej odpowiedzi się spodziewasz? — myślała Polly. „Oj, właściwie, kiedy tak się zastanawiam, to faktycznie, sir, jesteśmy jednak mężczyznami”…

— Tak, sir — rzuciła tylko.

— Czyli… naprawdę nie masz na imię Oliver?

Polly miała wrażenie, że porucznikowi trudno to wszystko zaakceptować. Na różne sposoby zadawał stale to samo zasadnicze pytanie, w nadziei że w końcu uzyska odpowiedź inną niż ta, której nie chce słyszeć.

— Nie, sir. Jestem Polly, sir.

— Tak? Wiesz, jest taka piosenka o…

— Tak, sir — przerwała mu stanowczo. — Proszę mi wierzyć, sir, będę wdzięczna, jeśli powstrzyma się pan nawet od nucenia jej.

Bluza gapił się w przeciwległą ścianę. Oczy mu się zaszkliły. Oj, pomyślała Polly.

— Podjęłyście straszne ryzyko — powiedział zamyślony. — Pole bitwy to nie miejsce dla kobiet.

— Ta wojna nie trzyma się pól bitewnych, sir. W takim czasie para spodni jest najlepszym przyjacielem dziewczyny.

Bluza znów umilkł. I nagle Polly zrobiło się go żal. Był trochę głupi, w ten szczególny sposób, w jaki bywają głupi ludzie bardzo inteligentni, ale przecież nie był złym człowiekiem. Przyzwoicie traktował swój oddział i troszczył się o żołnierzy. Nie zasłużył na to, co go spotkało.

— Przepraszam, że pana wciągnęłyśmy, sir — powiedziała.

Bluza uniósł głowę.

— Przepraszasz? — Dziwne, ale wydawało się, że jest w lepszym nastroju niż przez cały miniony dzień. — Wielkie nieba, nie musisz za nic przepraszać. Znasz trochę historię, Polly?

— Czy możemy zostać przy Perks, sir? Nadal jestem żołnierzem. Nie, nie znam specjalnie historii, sir. Przynajmniej nie taką, której bym wierzyła.

— Czyli nigdy nie słyszałaś o Amazonkach, wojowniczkach z Samothripu? Przez setki lat były najgroźniejszą formacją bojową. Wyłącznie kobiety! Absolutnie bezlitosne w bitwie! Śmiertelnie skutecznie posługiwały się długim łukiem, choć aby uzyskać maksymalny naciąg, musiały sobie odcinać jedną um… ehm… Ale wy, moje panie, nie odcięłyście sobie um… ehm…

— Nie, sir, nie odcinałyśmy żadnych um ehmów. Tylko włosy.

Bluza przyjął to z wielką ulgą.

— No więc była jeszcze kobieca gwardia króla Samuela w Howondalandzie. Wszystkie miały po siedem stóp wzrostu i używały włóczni. W Klatchu oczywiście wiele jest legend o kobietach wojowniczkach walczących u boku swoich mężczyzn. Straszne i nieustraszone, o ile mi wiadomo. Mężczyźni woleli raczej dezercję niż walkę z kobietami, Perks. Nie potrafili sobie z nimi radzić.

Po raz kolejny Polly miała trochę irytujące wrażenie, że próbowała skoku przez przeszkodę, której tam wcale nie było. Szukała więc ucieczki w typowym:

— Jak pan myśli, sir, co się teraz z nami stanie?

— Nie mam pojęcia, Perks. Hm… Co właściwie dolega młodej Goom? Jakaś mania religijna?

— Możliwe, sir — przyznała Polly ostrożnie. — Księżna do niej mówi.

— Ojoj… — zmartwił się Bluza. — Ona…

Drzwi się otworzyły. Kilkunastu żołnierzy wbiegło do środka i ustawiło się po obu stronach. Mieli różne mundury — głównie zlobeńskie, ale też kilka, które Polly poznawała już jako ankhmorporkiczne, czy jak je tam nazywali. Wszyscy byli uzbrojeni i trzymali broń jak ludzie, którzy spodziewają się, że będą jej używać.

Kiedy ustawili się już i spoglądali groźnie na oddział, do wnętrza wkroczyła mniejsza grupka. I znowu: mundury nosili różne, jednak wyraźnie droższe. Takie, jakie przysługują oficerom — wyższym oficerom, sądząc po wzgardliwych minach. Najwyższy z nich, który wydawał się jeszcze wyższy z powodu kawaleryjskiego hełmu z pióropuszem — spoglądał na kobiety znad zadartego nosa. Miał jasnoniebieskie oczy, których wyraz sugerował, że właściwie niczego nie chce tutaj zobaczyć, przynajmniej dopóki nie zostanie to porządnie wyszorowane.

— Kto tu jest oficerem? — zapytał. Mówił jak prawnik.

Bluza wstał i zasalutował.

— Porucznik Bluza, sir. Dziesiąty Regiment Piechoty.

— Rozumiem. — Oficer z pióropuszem obejrzał się na pozostałych. — Myślę, panowie, że możemy już odesłać straże. Tę sprawę należy załatwić dyskretnie. I na miłość niebios, czy ktoś mógłby temu człowiekowi znaleźć parę spodni?

Odpowiedziało mu kilka pomruków. Oficer z pióropuszem skinął sierżantowi straży i uzbrojeni ludzie wyszli, zamykając za sobą drzwi.

— Nazywam się lord Rust — oświadczył. — Dowodzę korpusem Ankh-Morpork. A przynajmniej… — pociągnął nosem — …korpusem wojskowym. Czy był pan dobrze traktowany? Nie stosowano przemocy? Widzę, że na podłodze leży… młoda dama.

— Zemdlała, sir — wyjaśniła Polly.

Niebieskie oczy skierowały się w jej stronę.

— A wy jesteście…?

— Kapral Perks, sir! — odpowiedziała. Zauważyła u oficerów ledwie skrywane uśmiechy.

— Aha. O ile pamiętam, szukasz brata?

— Skąd pan wie?

— Jesteśmy, hm, efektywną armią — odparł Rust i też pozwolił sobie na uśmieszek. — Twój brat ma na imię Paul? — Tak!

— Zlokalizujemy go w końcu. I jak rozumiem, inna z pań poszukuje pewnego młodzieńca…

— To ja, sir. — Kukuła dygnęła nerwowo.

— Jego również znajdziemy, jeśli powiesz nam, jak się nazywa. A teraz proszę, wysłuchajcie mnie uważnie. Pani, panno Perks, i pani koleżanki zostaniecie zabrane stąd dziś wieczorem i bez szwanku odprowadzone w głąb waszego kraju tak daleko, jak mogą dotrzeć nasze patrole, a jak podejrzewam, oznacza to naprawdę daleko. Rozumiecie? Otrzymacie to, po co przyszłyście. Miło, prawda? I już tu nie wrócicie. Troll i wampir zostali schwytani i otrzymają tę samą ofertę.

Polly obserwowała oficerów. Wydawali się zdenerwowani…

…z wyjątkiem tego z tyłu. Myślała, że wszyscy strażnicy wyszli, ale choć tamten był ubrany jak strażnik — a właściwie ubrany jak źle ubrany strażnik — to wcale się tak nie zachowywał. Stał oparty o ścianę przy drzwiach, palił połówkę cygara i uśmiechał się. Miał minę, jakby oglądał przedstawienie.

— Bardzo wielkodusznie postanowiliśmy objąć tą ofertą również pana, poruczniku… Bluza, prawda? — ciągnął Rust. — Ale w pańskim przypadku, jeśli da pan słowo, trafi pan do pewnego domu w Zlobenii, bardzo przyjemnego, jak rozumiem, zdrowe spacery po okolicy i tak dalej. Muszę zaznaczyć, że pańscy zwierzchnicy nie otrzymali takiej propozycji.

Więc dlaczego nam ją składacie? — zastanawiała się Polly. Przestraszyliście się? Gromady dziewczyn? To przecież bez sensu.

Człowiek z cygarem mrugnął do Polly porozumiewawczo. Miał bardzo staroświecki mundur — stary hełm, półpancerz, trochę zardzewiałą kolczugę, wielkie buty. Nosił go tak, jak robotnik nosi swój kombinezon. W przeciwieństwie do złoceń i błysków, które widziała przed sobą, swym uniformem przekazywał tylko jedną informację — że nie zamierza dać się zranić. Nie nosił żadnych insygniów, Polly zauważyła tylko przypiętą do pancerza niedużą tarczę.

— Jeśli panowie pozwolą — rzekł Bluza — chciałbym się naradzić z moimi ludźmi.

— Pańskimi ludźmi? — rzucił Rust. — Przecież to banda kobiet, człowieku!

— W tej chwili, sir — odparł chłodno Bluza — nie wymieniłbym ich na dowolnych sześciu żołnierzy, jakich mógłby pan zaproponować. Czy zechcą panowie poczekać na zewnątrz?