— Tak. Jasne. Mówili, że mamy z wami nie rozmawiać…
— Naprawdę?
Dozorca rozejrzał się wokół.
— Ale uważamy, że wściekle dobrze sobie radzicie jak na dziewczyny — oświadczył konspiracyjnie.
— To znaczy, że nie będziecie strzelać, kiedy się stąd wyrwiemy?
Uśmiech zniknął.
— Nie próbujcie nawet.
— Ależ pan ma wielki pęk kluczy, sir! — odezwała się Stukacz z podziwem.
Mężczyzna sięgnął ręką do pasa.
— Zostań, gdzie stoisz! — krzyknął. — Sytuacja jest wystarczająco fatalna. Nie zbliżaj się!
Zatrzasnął drzwi. Po chwili usłyszały, jak strażnicy przysuwają do nich coś ciężkiego.
— No więc teraz mamy przynajmniej ogień — stwierdził Bluza.
— Wiem…
To była Loft. Tak rzadko się odzywała, że wszyscy popatrzyli na nią wyczekująco. Urwała zakłopotana.
— Słucham, Loft… — zachęciła ją Polly.
— Wiem, jak otworzyć te drzwi. Tak żeby zostały otwarte.
Gdyby to mówił ktoś inny, pewnie by się roześmiali. Ale słowa Loft, nim zostały wymówione, wyraźnie były wielokrotnie analizowane.
— Ehm… brawo — rzekł Bluza.
— Myślałam o tym — zapewniła Loft.
— Dobrze.
— To będzie działać.
— Dokładnie tego nam trzeba — zapewnił Bluza tonem człowieka, który wbrew wszelkim przeciwnościom stara się zachowywać pogodę ducha.
Loft spojrzała na osmolone belki biegnące pod sufitem przez całe pomieszczenie.
— Tak — powiedziała.
— Ale nadal pozostaną na zewnątrz strażnicy — przypomniała Polly.
— Nie — odparła Loft. — Nie zostaną.
— Nie?
— Bo sobie pójdą.
Loft urwała z miną kogoś, kto powiedział już wszystko.
Stukacz wzięła ją pod rękę.
— Pójdziemy sobie pogadać, co? — zaproponowała.
Odprowadziła przyjaciółkę na drugi koniec kuchni. Tam porozmawiały szeptem. Loft prawie przez cały czas stała ze wzrokiem wbitym w podłogę.
Po chwili Stukacz wróciła.
— Potrzebne będą te worki mąki ze spiżarni i sznur ze studni. I jedna z tych… jak się nazywa te duże okrągłe rzeczy do przykrywania talerzy? Te z uchwytem na górze?
— Pokrywy? — podpowiedziała Kukuła.
— I świeca — ciągnęła Stukacz. — I dużo beczek. I dużo wody.
— I co to wszystko zrobi? — zapytał Bluza.
— Wielki wybuch. Tilda zna się na ogniu, możecie mi wierzyć.
— Kiedy mówisz, że się zna… — zaczęła niepewnie Polly.
— To znaczy, że spłonęło każde miejsce, w którym pracowała.
Przetoczyły puste beczki na środek i napełniły je wodą z pompy. Korzystając z monosylabicznych wskazówek Loft i sznura ze studni, jak najwyżej podciągnęły trzy sypiące się worki mąki. Teraz worki kręciły się wolno nad podłogą pomiędzy beczkami a drzwiami.
— Aha… — Polly cofnęła się trochę. — Chyba rozumiem. Dwa lata temu wybuchł młyn po drugiej stronie miasta.
— Owszem — przyznała Stukacz. — To zrobiła Tilda.
— Co?!
— Bili ją. I gorzej. A Tilda już taka jest; patrzy tylko i myśli, aż gdzieś w środku wszystko się układa. I następuje wybuch.
— Ale zginęły dwie osoby!
— Młynarz i jego żona. Tak. Ale słyszałam, że inne dziewczęta, które tam wysyłali, w ogóle nie wracały. Mam ci powiedzieć, że Tilda była w ciąży, kiedy po pożarze przyprowadzili ją z powrotem do Szarego Domu? Urodziła, zabrali dziecko i nie wiemy, co się z nim stało. Ale ją znowu zbili, bo była Obrzydliwością dla Nuggana. Czy teraz czujesz się lepiej? — Stukacz przywiązała sznur do nogi stołu. — Jesteśmy tylko my, Polly. Tylko ona i ja. Żadnego dziedzictwa, żadnego miłego domu, do którego można wrócić, żadnych krewnych, o których byśmy wiedziały. Szary Dom jakoś łamie nas wszystkie. Łazer rozmawia z księżną. Ja nie mam… średniego tempa, a Tilda przeraża mnie, kiedy dostaje w ręce pudełko zapałek. Ale powinnaś wtedy zobaczyć jej twarz. Cała się rozświetla. Lepiej niech wszyscy przejdą do spiżarni, zanim zapalimy świecę.
— Chyba Tilda powinna to zrobić?
— Zrobi. Ale musimy ją odciągnąć, bo zostanie, żeby patrzeć.
To się zaczęło jako gra. Nie myślała o tym jako o grze, ale było nią — grą nazywaną „Niech Polly zachowa księżną”. To już nie miało znaczenia. Ułożyła bardzo wiele planów, a teraz była już poza etapem planowania. Radziły sobie wściekle dobrze jak na dziewczyny. Ostatnia beczka z wodą została umieszczona — po krótkiej dyskusji — przed drzwiami do spiżarni. Polly spojrzała ponad nią na Bluzę i resztę oddziału.
— Słuchajcie, wszyscy, zaraz… no… zaraz to zrobimy — powiedziała. — Czy jesteśmy pewne, Stukacz?
— Tak.
— I nic się nam nie stanie?
Stukacz westchnęła.
— Ta mąka eksploduje. To proste. Fala wybuchu sunąca w tę stronę trafi na beczki pełne wody, które prawdopodobnie wytrzymają dość długo, żeby ją odbić. Najgorsze, co może nam grozić, to że nas przemoczy. Tak uważa Tilda. Będziesz się kłócić? Natomiast w przeciwnym kierunku są tylko drzwi.
— Jak ona to wymyśla?
— Nijak. Po prostu widzi, jak powinno wyglądać. Ten sznur przechodzi nad belką i z powrotem w dół, do pokrywki. Może pan przytrzymać, poruczniku? Ale niech pan nie ciągnie, dopóki nie powiem. Poważnie. Chodźmy, Polly.
W przestrzeni między beczkami a drzwiami Loft zapalała świecę. Robiła to powoli, jakby to była pradawna ceremonia, której każdy element ma ogromne, skomplikowane znaczenie. Zapaliła zapałkę i trzymała ją, aż rozjarzył się płomień. Przesunęła nią u podstawy świecy, a potem mocno tę świecę przycisnęła do kamieni podłogi, żeby gorący wosk utrzymał ją w odpowiedniej pozycji. Później przyłożyła zapałkę do knota i klęczała przez chwilę, wpatrzona w płomień.
— No dobrze — powiedziała Stukacz. — Ja ją teraz zabiorę, a ty ostrożnie opuść pokrywę na świecę. Jasne? Chodź, Tildo.
Ostrożnie postawiła dziewczynę na nogach, szepcząc do niej przez cały czas. Potem skinęła na Polly, która zakryła świecę z niemal nabożną ostrożnością.
Loft szła jak we śnie. Stukacz zatrzymała się przy nodze ciężkiego kuchennego stołu, do której przywiązała koniec liny przytrzymującej worki z mąką.
— Jak dotąd w porządku — powiedziała. — Teraz rozwiążę węzeł, złapiemy Loft za ręce i biegniemy. Rozumiesz, Polly? Biegniemy! Gotowa? Trzymasz ją? — Szarpnęła linę. — Biegiem!
Worki z mąką spadły, ciągnąc za sobą smugi białego pyłu, a potem rozpadły się przed drzwiami. Mąka uniosła się jak mgła. Dziewczęta przebiegły do spiżarni i zwaliły się za beczką.
— Już, poruczniku! — wrzasnęła Stukacz.
Bluza pociągnął sznurek, który uniósł pokrywę, i płomień świecy dosięgnął…
To nie dźwięk brzmiał „łuuumpf!”. Całe doświadczenie było „łuuumpf!”. Miało własność docierania wszystkimi zmysłami. Potrząsnęło światem jak kartką, pomalowało go na biało, wypełniło zapachem grzanki. A skończyło ułamek sekundy potem, nie pozostawiając niczego prócz dalekich krzyków i łoskotu spadających kamieni.
Zwinięta w kłębek Polly wyprostowała się i spojrzała Bluzie w twarz.
— Myślę, że teraz chwytamy nasze rzeczy i uciekamy — powiedziała. — Wrzaski pomogą.
— Chyba dam sobie radę z wrzaskiem — mruknęła Kukuła. — To nie jest kształcące doświadczenie.
Bluza ścisnął chochlę.
— Mam nadzieję, że nie będzie to nasza sławna ostatnia walka.
— Raczej będzie to nasza pierwsza, sir — odparła Polly. — Proszę o zgodę na wydanie ścinającego krew w żyłach ryku.