Выбрать главу

Kiedy dotarli na kolejne piętro, z cienia wynurzyła się jakaś postać. Była to młoda kobieta w staroświeckim pancerzu ze skóry i kolczugi, z napierśnikiem. Miała długie, bardzo jasne włosy i po raz pierwszy od wielu dni Polly poczuła ukłucie zazdrości.

— Dziękuję, kapitanie, przejmę ich od tego miejsca — powiedziała i skinęła Polly głową. — Dobry wieczór, kapralu Perks. Proszę za mną.

— To kobieta! I jest sierżantem! — szepnął Maladict.

— Tak, widzę.

— Ale ona wydała rozkaz temu kapitanowi!

— Może jest politrukiem…

— Ale jest bardzo wyraźnie kobietą!

— Nie jestem ślepa, Mal — odparła Polly.

— A ja nie jestem też głucha. — Kobieta obejrzała się z uśmiechem. — Nazywam się Angua. Jeśli zechcecie tu zaczekać, każę podać kawę. W tej chwili toczy się tam drobna kłótnia.

Byli w rodzaju przedpokoju — poszerzonym kawałku korytarza ze wstawionymi ławkami. Na końcu widzieli ciężkie podwójne drzwi, zza których dobiegały podniesione głosy. Angua wyszła.

— Tak po prostu? — zdziwił się Maladict. — Co nas powstrzyma przed opanowaniem tego miejsca?

— Wszyscy ci ludzie z kuszami, których mijaliśmy po drodze — mruknęła Polly.

Dlaczego my? — myślała, wpatrując się tępo w ścianę.

— A tak. Oni. Fakt. Ehm… Polly…

— Tak?

— Naprawdę jestem Maladicta. — Wyprostowała się. — A jednak. Powiedziałam komuś.

— To miło — stwierdziła Nefryt.

— Dobrze — mruknęła Polly.

Myślała: Mniej więcej w tej chwili zabierałabym się do popołudniowego płukania wygódek. To przecież musi być lepsze niż tamto, prawda?

— Sądziłam, że świetnie mi idzie — mówiła Maladicta. — Wiem, co myślicie. Myślicie: Wampiry i tak mają nieźle, niezależnie od swojej płci. Zgadłam? Tylko że wszędzie wygląda to tak samo. Aksamitne suknie, usztywnione nocne koszule, a do tych „kąpieli w krwi dziewic” to nawet nie podchodź! O wiele poważniej cię traktują, jeśli jesteś mężczyzną.

— Zgadza się — przyznała Polly.

Tak ogólnie to był męczący dzień, myślała. Przydałaby się kąpiel.

— No więc sądziłam, że świetnie mi idzie, aż do tej historii z kawą. Naszyjnik z palonych ziaren, to jest rozwiązanie. Następnym razem będę lepiej przygotowana.

— Tak — zgodziła się Polly. — Dobry pomysł. Z prawdziwym mydłem.

— Mydło? A jak działa mydło?

— Co? — zdziwiła się Polly. — Och… Przepraszam.

— W ogóle słyszałaś coś z tego, co mówię?

— O tamtym? Tak. Dzięki, że mi powiedziałaś.

— I to wszystko?

— Tak. Ty jesteś tobą. To dobrze. Ja jestem mną, kimkolwiek bym była. Stukacz to Stukacz. Wszystkie są… po prostu ludźmi. Słuchaj, jeszcze niedawno najciekawszą chwilą mojego dnia było czytanie nowych napisów w męskiej wygódce. Zgodzisz się chyba, że wiele się przez ten czas wydarzyło. Nie sądzę, żeby coś jeszcze zdołało mnie zaskoczyć. Nawiasem mówiąc, ten naszyjnik z kawowych ziaren to rozsądny pomysł. — Niecierpliwie przytupywała. — W tej chwili chciałabym tylko, żeby się tam pospieszyli.

Siedziały i nasłuchiwały. A potem Polly zauważyła wąską smużkę dymu unoszącą się zza ławki po drugiej stronie poczekalni. Podeszła i zajrzała za oparcie. Leżał tam mężczyzna; opierał głowę na ramieniu i palił cygaro. Skinął na powitanie, gdy zobaczył twarz Polly.

— Tam to jeszcze potrwa całe wieki — oświadczył.

— Czy jest pan tym sierżantem, którego widziałam w kuchni? Robił pan miny za lordem Rustem z Ankh-Morpork?

— Nie robiłem min, panienko. Zawsze tak wyglądam, kiedy przemawia lord Rust. Owszem, byłem kiedyś sierżantem, ale spójrz: nie noszę pasków.

— Zrobiłeś pan minem o raz za dużo? — zgadywała Nefryt.

Mężczyzna z cygarem roześmiał się głośno. Chyba się dziś nie ogolił.

— Coś w tym rodzaju, rzeczywiście. Chodźmy do mojego gabinetu, tam jest cieplej. Przychodzę tutaj, bo ludzie się skarżą na dym z cygara. Nie przejmujcie się tymi za drzwiami, mogą poczekać. Do mnie jest stąd tylko kawałek korytarzem.

Poszły za nim. Od drzwi rzeczywiście dzieliło je tylko kilka kroków. Mężczyzna otworzył, przeszedł przez nieduży pokój i usiadł w fotelu. Biurko przed nim było zasypane papierami.

— Uda się chyba dostarczyć dość żywności, żebyście przetrwali zimę — powiedział, sięgając po kartkę papieru, na pozór całkiem przypadkową. — Ziarna trochę brakuje, ale mamy akurat nadwyżkę białej kapusty polnej; znakomicie się magazynuje, zamawia dużo witamin i minerałów… chociaż lepiej nie zamykać okien, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Nie patrz tak. Wiem, że ten kraj tylko miesiąc dzieli od głodu.

— Ale przecież nikomu nawet nie pokazałam tego listu! — zaprotestowała Polly. — Nie wie pan, co…

— Nie muszę go czytać. Tu chodzi o żywność i żołądki. Na miłość bogów, nie musimy nawet z wami walczyć. Wasz kraj sam się rozleci. Wasze pola są pozarastane, wasi farmerzy są starzy, większa część żywności trafia do armii. A armie nie dbają specjalnie o rolnictwo, co najwyżej chwilowo podnoszą żyzność pola bitwy. Honor, duma i chwała… żadna z nich nie ma znaczenia. Ta wojna się skończy albo Borogravia umrze. Rozumiesz?

Polly przypomniała sobie wymiecione wiatrem pola i ratujących co się da starych ludzi.

— Jesteśmy tylko posłańcami, sir — powiedziała. — Nie możemy negocjować…

— Wiecie, że wasz bóg jest martwy? Nie zostało nic oprócz głosu, jak twierdzą niektórzy z naszych kapłanów. Ostatnie trzy Obrzydliwości dotyczyły kamieni, uszu i akordeonistów. Owszem, w tym ostatnim nawet go popieram, ale… kamienie? Możemy wam coś doradzić. Jeśli zechcecie znaleźć sobie nowego, Om jest ostatnio bardzo popularny. Bardzo nieliczne obrzydliwości, nie wymaga specjalnej odzieży, a hymny można śpiewać w kąpieli. Przy waszych zimach raczej nie ściągniecie tu Offlera, boga krokodyla, a Nieortodoksyjny Kościół Ziemniaka jest chyba trochę za skomplikowany jak dla…

Polly wybuchnęła śmiechem.

— Proszę posłuchać, sir, jestem tylko… Jak się pan nazywa, jeśli wolno?

— Sam Vimes. Specjalny wysłannik, to znaczy ktoś taki jak ambasador, tylko bez małych złotych czekoladek.

— Rzeźnik Vimes? — upewniła się Maladicta.

— O tak. Już to słyszałem. — Vimes wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Wasi ludzie nie opanowali pięknej sztuki propagandy. A mówię wam to, ponieważ… Słyszałyście o Omie?

Pokręciły głowami.

— Nie? No więc w „Starej Księdze Oma” jest opowieść o jakimś mieście pełnym grzechu i występku. Om postanowił spalić je świętym ogniem, bo działo się to w dawnych czasach porażania, zanim jeszcze mieli religię. Ale biskup Horn protestował przeciwko temu planowi, więc Om obiecał, że oszczędzi miasto, jeśli Horn znajdzie w nim jednego dobrego człowieka. No więc biskup pukał do wszystkich drzwi, ale wrócił sam. A kiedy już cała okolica została zmieniona w szklistą równinę, okazało się, że mieszkało tam prawdopodobnie sporo dobrych ludzi, tylko że się tym nie chwalili. Śmierć ze skromności, coś strasznego. Wy, moje panie, jesteście jedynymi mieszkańcami Borogravii, o których coś wiem, poza wojskowymi, ale oni nie są rozmowni. Nie wydajecie się tak obłąkane jak polityka zagraniczna waszego kraju. Jesteście jedynym obiektem międzynarodowej sympatii, jaki jeszcze pozostał. Młode chłopaki przechytrzyli doświadczonych kawalerzystów! Kopnęli w męskość księcia Heinricha! Ludzie byli zachwyceni. A teraz okazuje się, że jesteście dziewczętami? Będą was uwielbiać. Pan de Worde bardzo się ubawi, kiedy to odkryje.