Выбрать главу

— Cześć — powiedział Hum. Istota coś odpowiedziała.

— Nie rozumiem — stwierdził Hum i zaczął się czołgać z powrotem, ale istota zamachała swoimi sztywnymi mackami, jeżeli to były macki, i wskazała na jedno ze słońc wydając dźwięki.

— Ciepło, prawda? — potwierdził Hum wesoło.

Potem istota znów wydając dźwięki wskazała na ziemię.

— Zbiory mieliśmy w tym roku nie najlepsze — rzucił Hum niezobowiązująco.

Potem istota wskazała na siebie i zabulgotała.

— Zgadzam się — powiedział Hum. — Jesteś brzydki jak grzech.

Potem ludzie poczuli głód i odczołgali się do wioski.

Tylko Hum został słuchając dźwięków, jakie do niego wydawały istoty. Kordowir czekał na niego z niepokojem.

— Wiesz co? — powiedział Hum po powrocie. — Myślę, że oni chcą się nauczyć naszego języka. Albo chcą mnie nauczyć swojego.

— Nie rób tego! — zawołał Kordowir dostrzegając mglisty zarys wielkiego zła.

— Myślę, że jednak to zrobię — mruknął Hum. Razem wspięli się po zboczu do wsi.

Tego popołudnia Kordowir udał się do zagrody z nadliczbowymi kobietami i formalnie spytał młodej kobiety, czy zechce być panią jego domu przez dwadzieścia pięć dni. Oczywiście zgodziła się z wdzięcznością.

W drodze powrotnej Kordowir spotkał Huma, również wybierającego się do zagrody.

— Właśnie zabiłem żonę — wyjaśnił Hum, niepotrzebnie, bo w przeciwnym razie po co szedłby do magazynu zapasowych kobiet?

— Czy wybierasz się jutro oglądać te istoty? — spytał Kordowir.

— Chyba tak — odpowiedział Hum. — Jeżeli nie wydarzy się nic nowszego.

— Musimy się dowiedzieć, czy to są istoty moralne czy potwory.

— Słusznie! — zgodził się Hum i poczołgał się swoją drogą.

Wieczorem, po kolacji odbywało się Zgromadzenie. Wszyscy mieszkańcy wsi byli zgodni, że przybysze nie są humanoidami. Kordowir ostro bronił tezy, że sam ich wygląd wyklucza wszelką myśl o człowieczeństwie. Coś tak obrzydliwego nie może mieć żadnych zasad moralnych, poczucia dobra i zła, a przede wszystkim, pojęcia prawdy.

Młodzi ludzie nie zgadzali się z nim, może dlatego, że od dawna nie wydarzyło się nic nowego: Wskazywali, że metalowy przedmiot był niewątpliwie dziełem inteligencji. Inteligencja automatycznie zakłada zdolność dostrzegania różnic, także między dobrem a złem.

Rozwinęła się smakowita dyskusja. Olgolel przeciwstawił się Arastowi i został przez niego zabity. Mawrt w przystępie gniewu nietypowym dla tak łagodnego zwykle młodzieńca zabił trzech braci Holianów i sam z kolei został zabiły przez Hurtia, który też się zaperzył. Słychać było, że nawet nadliczbowe kobiety kłócą się w swojej zagrodzie na końcu wsi.

Zmęczeni i szczęśliwi mieszkańcy wioski udali się na spoczynek.

Dyskusje nie wygasały przez następne kilka tygodni, choć poza tym życie toczyło się jak zwykle.

Kobiety wychodziły rankiem, zbierały żywność, przygotowywały ją do spożycia i składały jaja. Jaja odnoszono nadliczbowym kobietom do wysiadywania. Jak zwykle wykluwało się około ośmiu kobiet na jednego mężczyznę. W dwudziestym piątym dniu małżeństwa, albo nieco wcześniej, mężczyzna zabijał żonę i brał następną.

Mężczyźni schodzili w dolinę do statku słuchać jak Hum uczy się języka przybyszów. Potem, kiedy to się stało nudne, wrócili do zwyczajowych wędrówek po górach i lasach w poszukiwaniu czegoś nowego.

Przybysze nie oddalali się od swego statku, wychodząc na zewnątrz tylko, kiedy przychodził Hum.

Po dwudziestu czterech dniach od pojawienia się przybyszów Hum oświadczył, że potrafi się z nimi jako tako porozumiewać.

— Mówią, że przybyli z daleka — powiedział Hum tego wieczoru w wiosce. — Mówią, że są dwupłciowi, tak jak i my, i że są ludźmi, jak i my. Mówią, że są jakieś powody ich odmiennego wyglądu, ale tej części nie zrozumiałem.

— Jeżeli uznamy ich za ludzi — powiedział Miszil — to będzie znaczyć, że wszystko, co mówią, jest prawdą.

Pozostali mieszkańcy wsi zatrzęśli się na znak zgody.

— Mówią, że nie chcą naruszać naszego życia, ale bardzo chcieliby je poznać. Chcą przyjść do wioski i patrzeć na nas.

— Nie widzę powodu, dlaczego mielibyśmy im nie pozwolić — odezwał się jeden z młodszych mężczyzn.

— Nie! — krzyknął Kordowir. — To jest igranie ze złem. Te potwory są zdradliwe. Może nawet są zdolne do mówienia… nieprawdy. — Wielu starszych potaknęło, ale przyparty do muru Kordowir nie przedstawił żadnego dowodu na poparcie swoich potwornych oskarżeń.

— Przecież — wskazał Sil — z faktu, że wyglądają jak potwory nie można wnioskować, że również myślą jak potwory.

— Można — upierał się Kordowir, ale został przegłosowany.

Hum ciągnął dalej.

— Zaoferowali mi, czy też nam, tego nie jestem pewien, różne metalowe przedmioty, które, jak twierdzili, mogą robić różne rzeczy. Nie zareagowałem na to naruszenie etykiety, gdyż uznałem, że winna jest ich ignorancja.

Kordowir skinął głową. Młodzieniec się rozwijał. Wreszcie zaczynał dawać dowody, że wie co to dobre maniery.

— Chcą przyjść do wsi jutro.

— Nie! — krzyknął Kordowir, ale znów go przegłosowano.

— Nawiasem mówiąc — powiedział Hum na zakończenie — jest wśród nich kilka kobiet. Te z bardzo czerwonymi ustami to kobiety. Ciekawe będzie popatrzyć, jak je zabijają. Jutro mija dwadzieścia pięć dni od ich przybycia.

Następnego dnia istoty przybyły do wioski, wspinając się powoli i z wysiłkiem po skałach. Mieszkańcy mogli zaobserwować niezwykłą kruchość ich kończyn i przerażający brak zręczności.

— Za grosz wdzięku — mruczał Kordowir. — I wszyscy wyglądają jednakowo.

W wiosce istoty zachowywały się okropnie. Wpełzały i wypełzały z chat. Kręciły się przy zagrodzie z nadliczbowymi kobietami. Ruszały i oglądały jaja. Przyglądały się mieszkańcom przez jakieś czarne błyszczące przedmioty.

Po południu Rantan, jeden ze starszych, uznał, że czas zabić żonę. Odsunął więc z drogi przybyszów, którzy akurat wpełzli do jego chaty i roztrzaskał swoją kobietę o ścianę.

Dwójka przybyszów natychmiast opuściła jego chatę coś do siebie z ożywieniem pokrzykując.

Jeden miał czerwone usta kobiety.

— Widocznie przypomniał sobie, że czas zabić swoją samicę — zauważył Hum. Mieszkańcy wioski czekali, ale nic się nie zdarzyło.

— A może — powiedział Rantan — chciałby, żeby ktoś to zrobił za niego? Może u nich jest taki zwyczaj.

Bez dłuższych deliberacji Rantan strzelił samicę przybysza ogonem.

Samiec przeraźliwie krzyknął i skierował metalowy kij na Rantana, który padł martwy.

— Dziwne — powiedział Miszil — czyżby to oznaczało niezadowolenie?

Ośmioro istot z metalowego przedmiotu utworzyło ciasny krąg. Jedna trzymała nieżywą samicę, reszta skierowała metalowe kije we wszystkie strony. Hum podszedł do nich i spytał co się stało.

— Nie rozumiem — powiedział Hum po rozmowie z nimi. — Używali słów, których mnie nie uczyli. Ale domyślam się, że mają o coś żal.

Potwory wycofywały się z wioski. Inny młody człowiek uznał, że nadszedł czas i zabił swoją żonę stojącą w drzwiach chaty. Grupa potworów zatrzymała się mamrocząc z ożywieniem. Po chwili przywołali Huma.

Po rozmowie z nimi ciało Huma wykonywało ruchy wprost niewiarygodne.