— Szybko się rozchodzą nowiny.
Masham spojrzał w obie strony uliczki.
— Myślę, że powinieneś o tym wiedzieć, Billy: Wolf jest naprawdę paskudnie poszkodowany.
— Owszem, słyszałem, jak mu się łamała noga, kiedy go koń przywalił. Byłem mu winien połamanie kości. — Gregg z uznaniem wciągnął dym. — Masz dobry tytoń.
— Ale to nie było zwykłe złamanie, Billy. Z tego, co ostatnio słyszałem, ta noga cała mu spuchła i zrobiła się czarna. I wdała się gorączka.
Mimo popołudniowego upału Greggowi nagle zrobiło się zimno.
— I może umrzeć?
— Tak to wygląda, Billy. — Masham znów się rozejrzał dokoła. — Nie mów nikomu, że ci powiedziałem, ale Josh wraca za jakieś dwa, trzy dni. Ja bym się na twoim miejscu tu nie pokazywał i nie czekał, aż on się zjawi.
— Dzięki za wiadomość, synu. — Gregg z niewzruszonym spokojem doczekał, aż koń się napije, i dopiero potem popędził zwierzę. Koń spuścił łeb i poczłapał z cienia stajni w spiekotę ulicy.
Gregg zostawił kobietę, Mornę, śpiącą na jego łóżku i w dalszym ciągu spowitą w zwiewną szatę, której właściwości były dla niego takie tajemnicze. Wszedł do domu cicho nie chcąc zakłócać jej odpoczynku, ale zastał ją siedzącą przy stole nad rozłożoną książką. Zdjęła suknię, pod którą miała jak gdyby luźną koszulę z rękawami trzy czwarte. Książka, jedna z kilkunastu, jakie posiadał w majątku, była porządnie zniszczonym szkolnym atlasem otwartym na rozkładówce przedstawiającej Amerykę Północną.
Morna związała sobie włosy w luźny ogonek i wyglądała jeszcze piękniej, niż to Gregg zapamiętał, ale jego uwagę przyciągnęła dziwna ozdoba na przegubie jej ręki. Przypominała krążek ciemnoczerwonego szkła wielkości monety dolarowej, w złotej oprawce i na cienkiej złotej bransoletce. Sam kształt był już dostatecznie niezwykły, ale wzrok Gregga przykuła jakby drzazga rubinowego światła, podobna z wielkości i położenia do wskazówki zegara i pulsująca w odstępach około dwóch sekund.
Morna spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
— Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe — wskazała atlas.
— Niech się pani nie krępuje.
— Jestem Morna.
— Nie krępuj się… Morna. — Poufałość z trudem przychodziła Greggowi. — Czy czujesz się trochę silniejsza?
— Tak, czuję się znacznie lepiej, dziękuję ci bardzo. Nie spałam od… od bardzo dawna.
— Aha. — Gregg usiadł przy drugim końcu stołu i pozwolił sobie na dokładniejsze oględziny intrygującej ozdoby. Na obrzeżu znajdowały się delikatne znaki jak w kompasie, a mdły promyczek światła w dalszym ciągu pulsował wolno pod szklaną tarczą. — Nie chciałbym być wścibski, proszę pani… Morna.t. — powiedział — ale w życiu nie widziałem czegoś takiego, co masz na ręce.
— A, to nic specjalnego. — Przykryła przedmiot dłonią. — To po prostu błyskotka.
— Ale jak ona może tak mrugać?
— Och, ja się na tym nie znam — odparła beztrosko. — To chyba działa na zasadzie elektronicznej.
— Czy to ma coś wspólnego z elektrycznością?
— Ja właśnie chciałam powiedzieć elektrycznej, tylko że moja angielszczyzna jest kiepska.
— Ale do czego to służy? Morna roześmiała się.
— A czy wasze kobiety noszą tylko to, co jest użyteczne?
— Chyba nie — powiedział Gregg niepewnie, świadom tego, że jeszcze raz został zbyty. Po przełamaniu trudności Morna poczuła się w angielskim na tyle mocna, że Gregg zaczął podejrzewać, że dziwnego słowa „elektroniczny" użyła wcale nie przez pomyłkę. Postanowił poszukać go przy okazji w słowniku Ruth, jak będzie miał kiedyś okazję.
Morna spojrzała na atlas, na którym położyła źdźbło słomy w kierunku ze wschodu na zachód, tak że jednym końcem wskazywało w przybliżeniu położenie Copper Cross.
— Według tej mapy znajdujemy się jakieś tysiąc dwieście mil od Nowego Orleanu.
Gregg potrząsnął głową.
— Do Nowego Orleanu jest dalej.
— Właśnie zmierzyłam odległość.
— Może w prostej linii — wyjaśnił cierpliwie. — Ale to nie ma-żadnego znaczenia, chyba żebyś umiała latać jak ptak.
— Ale zgadzasz się, że jest tysiąc dwieście mil?
— Mniej więcej — dla ptaka. — Gregg zirytowany zapomniał się i wstając od stołu odruchowo usiłował odepchnąć się rękami. Trzasnęło mu głośno w lewym łokciu, który się ugiął, i Gregg uderzył się w ramię. Speszony, wstał od stołu ostrożniej, starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo go boli, i podszedł do kuchni. — Trzeba będzie pomyśleć o czymś odpowiednim do jedzenia dla ciebie.
— Co z twoją ręką? — zapytała Morna łagodnie, stając tuż za nim.
— Nie masz się czym przejmować — odparł zdziwiony tym przejawem troski.
— Pokaż mi, Billy, może będę mogła ci pomóc.
— Przecież chyba nie jesteś lekarzem, prawda? — Tak jak się spodziewał, nie odpowiedziała mu na pytanie, ale pomyślał, że Morna może mieć trochę lekarskiej praktyki, więc podwinął rękawy i pozwolił jej obejrzeć kalekie łokcie. Skoro już posunął się tak daleko, zaczął jej opowiadać, jak to — wobec braku jakichkolwiek przedstawicieli prawa w tej okolicy — był na tyle głupi, że wziął na siebie funkcję miejscowego stróża porządku, i jak — co było jeszcze głupsze z jego strony — przerwał kiedyś Joshowi Portfiel-dowi i jego czterem ludziom pijacką bibkę. Pobieżnie jednak potraktował epizod, w którym dwaj mężczyźni trzymając go za ręce przez ponad piętnaście minut szarpali nim w przód i w tył, tak że łokcie nie wytrzymały i wyłamały mu się w stawach.
— Dlaczego tak jest zawsze? — szepnęła.
— Słucham?
Morna podniosła na niego wzrok.
— Nie mogę nicc dla ciebie zrobić, Billy. Stawy zostały wyłamane, a potem powstała osteopatia.
— Osteopatia? — Gregg zanotował w pamięci następne słowo do sprawdzenia.
— Czy to cię bardzo boli? — Spojrzała na jego minę. — Głupie pytanie, co?
— Całe szczęście, że nie stronie od whisky — wyznał Gregg. — Inaczej kiepsko byłoby nieraz 'z moim spaniem. Uśmiechnęła się ze współczuciem.
— Myślę, że przynajmniej w sprawie bólu będę ci mogła pomóc W moim własnym interesie leży, żebyś był możliwie sprawny do… zaraz, jaki dziś mamy dzień?
— Piątek.
— Do niedzieli.
— Nie przejmuj się niedzielą — rzekł Gregg. — Poprosiłem przyjazną duszę, żeby przyszła pomóc. Kobietę — dodał widząc, że Morna odstępuje od niego, a w jej oczach pojawia się znów wyraz przerażenia.
— Obiecałeś nie mówić nikomu, że tu jestem.
— Wiem, ale to wyłącznie dla twojego dobra. Ruth Jefferson jest bardzo przyzwoitym człowiekiem i znam ją tak dobrze jak siebie samego. Pary z ust nie puści.
Twarz Morny odprężyła się nieco.
— Czy ona jest kimś ważnym dla ciebie?
— Mieliśmy się pobrać.
— Wobec tego zgadzam się. — Szare oczy Morny były nieprzeniknione.-Ale pamiętaj, że to była twoja własna decyzja, żeby jej powiedzieć o mnie.
Ruth Jefferson przyjechała dwukołką swojego kuzyna mniej więcej na godzinę przed zachodem słońca.
Gregg, który jej cały czas wypatrywał, wszedł do domu i zastukał w otwarte drzwi sypialni, gdzie Morna położyła się w ubraniu, żeby się zdrzemnąć. Obudziła się natychmiast i spłoszona spojrzała na złotą bransoletkę na ręce. Stojący przy drzwiach Gregg zauważył, że uwięzione pod szkłem pasemko światła wskazuje zawsze na wschód, i doszedł do wniosku, że to jakiś dziwny rodzaj kompasu. Może to było złudzenie, w każdym razie wydało mu się, że tempo pulsowanie swiatełka wzrosło nieznacznie od rana, kiedy pierwszy raz zwrócił na nie uwagę. Daleko bardziej wspaniały i dziwny był dla niego jednak widok brzemiennej nowym życiem złotowłosej młodej kobiety, która przyszła do niego znikąd i której sama obecność przydawała blasku prymitywnym sprzętom jego sypialni. Złapał się na tym, że znów rozpamiętuje okoliczności, które zapędziły to stworzenie w taki odludny zakątek swiata.