— O to nam chodzi. Jeśli stanie się tak, jak przewiduję, będziemy mogli zażądać zwrotu pól naftowych, które kontrolują Amerykanie. Musimy ich wyprzeć z Zatoki Perskiej.
— Ale zginą tysiące ludzi? Naprawdę?
— Naprawdę.
Sudańczyk rozmyślał w milczeniu przez chwilę. Potem odezwał się.
— To dobrze. Trzeba zadać im cios. Zadać im taki ból, jaki oni zadali nam. Niech poznają ból i krew, które uczyniły moje życie piekłem. Niech się stanie wola Boża.
— Niech się stanie, bracie — odparł al-Baszyr. I pomyślał: Amerykanie muszą być zależni od naszej ropy. To jest nasza władza nad nimi. Dopóki potrzebują ropy, muszą się ugiąć pod naszą wolą. Ale musimy działać ostrożnie. Musimy być podstępni jak wąż. I równie śmiercionośni.
RANCHO RODZINY THORNTONÓW, HRABSTWO LOVE, OKLAHOMA
Z sypialni starego, obszernego domu na ranczu Jane Thorn-ton widziała Rzekę Czerwoną, wijącą się przez pola pszenicy, i daleko, na horyzoncie, zielone pastwiska, na których ciągle pasło się bydło. Po drugiej stronie rzeki był Teksas, ale to tu, na północnym brzegu, znajdowało się ranczo, które należało do jej rodziny od pokoleń.
Ludzie ze wschodu uważali Oklahomę za krainę ropy, nawet teraz, choć całą ropę wypompowano z ziemi ćwierć wieku temu. Przez cały dwudziestowieczny boom naftowy rodzina Thorntonów orała swoje pola, uprawiając pszenicę i hodując bydło, wytwarzając podstawowe produkty, które ludziom były zawsze potrzebne, bez względu na to, kto obrzydliwie bogacił się na ropie. Teraz ropy już nie było, a pszenicą i wołowiną nadal można było karmić głodnych — po cenach, dzięki którym Thomtonowie żyli w luksusie, a Jane została senatorem Stanów Zjednoczonych.
Ojciec Jane był senatorem i wychowywał swojego najstarszego syna tak, by ten mógł kiedyś zająć jego miejsce, gdy nadejdzie czas. Niestety, junior zabił się, zabił swoją żonę i dwoje dzieci w katastrofie prywatnego samolotu. Tato dopilnował, żeby nigdy nie wyszedł na jaw poziom alkoholu we krwi juniora, ale ani pieniądze, ani wpływy nie mogły ukoić bólu i rozpaczy po tej tragedii. Potem ojciec zmarł na zawał podczas kadencji i gubernator stanu Oklahoma, któremu pomógł zdobyć ten urząd, powołał Jane na jego następcę.
Poznała kiedyś młodego inżyniera, Dana Randolpha, i wdała się w ognisty romans, ale on uciekł do Japonii w pogoni za swymi szalonymi marzeniami, a ona pojechała do Waszyngtonu.
Jane odkryła, że pełnienie funkcji amerykańskiego senatora sprawia jej przyjemność. Przynależenie do tego ekskluzywnego klubu stu kobiet i mężczyzn było miłe. Szybko nawiązała kontakty z senatorem Bobem Quillem, „srebrnym lisem”, który przewodniczył senackiej komisji do spraw, finansów. Został jej mentorem, a tu i ówdzie nawet mawiano, że łączy ich romans, ale plotki nigdy nie zyskały szerszego zasięgu, bo na wzgórzu kapitolińskim doskonale wiedziano, że Quill to najprostsza strzała w kołczanie, a Jane to Królowa Śniegu, piękna, lecz chłodna i zachowująca dystans.
I jedna, i druga plotka były dość dalekie od prawdy, lane i Quill dbali o to, by ich związek był całkowicie aseksualny. Jane miała kogoś’, ale nikt o tym nie wiedział. Zadbała o to, bj nikt — nawet jej najbliżsi sekretarze — nie mieli pojęcia o jej życiu uczuciowym.
Dan Randolph znów pojawił się w jej życiu na krótko i znów skończyło się to katastrofą. Rozstali się na dobre w Dniu Mostów.
Odwróciła się od okna i zaczęła przebierać się przed kolacją: dżinsowa spódnica i prosta biała bluza. Zwykły strojna ranczu. Nie ma sensu się stroić. Nie musiała robić na nikim wrażenia — to miało być zadanie Scanwella.
Wkładała właśnie sandały, gdy dostrzegła samochód Scanwella nadjeżdżający od strony Marietty. Jak punktualnie, pomyślała. Jak to mężczyzna.
Gdy zeszła na dół, Denny O’Brien był w holu i witał sicze Scanwellem. Gubernator przyjechał na to spotkanie sam, przyleciał własnym samolotem z Austin, a następnie samochodem z lotniska Marietta. Wygląda na zmęczonego, pomyślała Jane, przydałby mu się weekend na odpoczynek.
— Senator wiele mi o panu opowiadała, panie gubernatorze — mówił O’Brien. Musiał zadzierać głowę; Scanwell górował nad nim.
Gubernator Teksasu wyglądał jak kowboj prosto z Hollywood. Wysoki, solidnie zbudowany, o pobrużdżonej, lecz przystojnej twarzy i niebieskich oczach, którymi po chłopięcemu mrugał, gdy się uśmiechał. Miał na sobie spodnie z grubej tkaniny i sportową marynarkę. I znoszone, jasnobrązowe buty.
Jane musiała się uśmiechnąć na widok kontrastu między pulchnym, pękatym 0’Brienem a szczupłym, smukłym Mor-ganem Scanwellem. Kiedy Jane go poznała, był agentem FBI, ale odszedł, zdegustowany wewnętrznymi rozgrywkami w wydziale bezpieczeństwa wewnętrznego, które targały biurem. Kierując się zasadą „jeśli nie potrafisz ich pokonać, przyłącz się do nich”, Morgan Scanwell zajął się polityką i piął się po szczeblach kariery, od radnego na przedmieściach Houston do gubernatora Teksasu — a w tym pomagały mu rady i pieniądze rodziny Thorntonów z sąsiedniej Oklahomy.
Jane poprowadziła ich do baru po jednej stronie wielkiego salonu. Barman podał im drinki, a oni rozsiedli się wygodnie, Jane w ulubionym bujanym fotelu, na którym mogła oderwać stopy od dywanu, Scanwell na olbrzymiej pluszowej sofie, a O’Brien w fotelu naprzeciwko niego. Jane zauważyła, że Morgan pije burbona z wodą. Chyba czuje się niepewnie.
— A zatem, panie gubernatorze — rzekł O’Brien, sącząc tonik z sokiem z limonki. — Jane powiedziała mi, że będzie się pan ubiegał o urząd prezydenta.
Scanwell uśmiechnął się i spojrzał na Jane, po czym odparł:
— Zastanawiam się nad tym.
— Sądzi pan, że ma szansę?
— Nie brałbym pod uwagę kandydowania, gdybym sądził, że nie mam szans.
Jane pomyślała, że głos Scanwella, zwykle przyjemny baryton, brzmiał trochę, jakby gubernator był spięty.
— Naprawdę? Czasem ludzie rzucają kapelusze na ring tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Uśmiech Scanwella stężał.
— Panie O’Brien, ja…
— Denny. Mówmy sobie po imieniu.
— Dobrze, Denny — Scanwell wziął głęboki oddech. — Nie narażałbym moich ludzi na stres i ciężką pracę podczas kampanii tylko po to, żeby sobie podbudować ego — zanim O’Brien zdążył zaprotestować, dodał: — Albo zdobyć trochę politycznych punktów w partii. Nie robię tego po to, żeby zdobyć koncesje w partii. Chcę zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych.
O’Brien opadł na fotel i pociągnął duży łyk drinka. Gra na czas, pomyślała Jane.
— Dobrze — rzekł w końcu O’Brien. — Co takiego chcesz im zaoferować, czego nie mają inni kandydaci?
Jane odprężyła się i sięgnęła po swoją wódkę z martini. Doskonale, pomyślała. Morgan przeszedł pierwszą próbę Denny jest pod wrażeniem.
WYSPA MATAGORDA, TEKSAS
— Więc co macie? — spytał Randolph. Tenny skrzywił się.
— Hej, szefie, to ledwo parę dni. To musi potrwać.
— Czas to jedyna rzecz, które nie mamy, Joe. Potrzebna mi odpowiedź, i to szybko.
Dan siedział na brzegu krzesła, bawiąc się nerwowo smukłym, pomalowanym na srebrno modelem wahadłowca, który trzymał na biurku tuż przy kwadratowej, płaskiej replice satelity energetycznego. Kiedy zauważył, co robi, odłożył model, jakb) ten zamienił się nagle w rozżarzony węgiel.
Siedząc na odwróconym tyłem krześle biurowym, z potężnymi ramionami założonymi na oparcie i opartym o nie podbródkiem, Tenny odparł: