— Jeśli znajdziesz wsparcie finansowe.
— Znajdę — rzekł. — Zobaczysz.
Jane znów się uśmiechnęła, tym razem z podziwem.
— Wierzę w ciebie Dan. Wierzę, że ci się uda. Nie pozwolisz, żeby cokolwiek stanęło ci na drodze, prawda?
— Nie pozwolę — odparł, po czym wziął ją w ramiona i pocałował. — Ale chcę, żebyś była ze mną, Jane. Ten rok bez ciebie byl okropny.
— Ja też za tobą tęskniłam, Dan.
— Wyjdziesz za mnie? Otworzyła szeroko oczy.
— Wyjść za ciebie?
— Kocham cię, Jane. Kocham cię szaleńczo. I rozsądnie. Oparła głowę na jego ramieniu.
— Jesteś pewien? Uśmiechnął się.
— Przepadłem, odkąd błysnęłaś do mnie tymi wielkimi zielonymi oczami.
— Pochlebiasz mi.
— Naprawdę. Oczywiście, nie wiedziałem, że zostaniesz panią senator. I byłaś pierwszą spotkaną osobą w sali konwencji, która nie paliła cygara.
Jane zaśmiała się.
— Ja też cię kocham.
— Naprawdę?
— Oczywiście. Jak ciebie można nie kochać? Oczarowałbyś węża, żeby wyszedł ze skóry, gdybyś chciał.
— To dopiero pochlebstwo!
— I też potrafisz być okropnie uparty.
— Nie jestem uparty. Jestem człowiekiem z zasadami. To inni są uparci, nie ja.
Jane zaśmiała się.
— Dan, małżeństwo to poważna sprawa. Jesteś gotowy na to, żeby być mężem pani senator Thornton?
Zamrugał ze zdziwienia.
— Myślałem, że polecisz ze mną do Japonii. — I zrezygnuję ze stanowiska w Senacie?
— To może… po zakończeniu kadencji?
Umilkła. Szli wzdłuż brzegu, objąwszy się ramionaiiu w talii.
Dan wziął głęboki oddech.
— Jane, jesteś najbardziej fantastyczną osobą, jaką znam. Jesteś inteligentna, silna, piękna, bogata — ale przede wszystkim jesteś szczera. Bezpośrednia i szczera. Nigdy nie bawisz się w żadne gierki. Mówisz to, co masz na myśli, i rzeczywiście tak myślisz. Więc jak będzie? Nie mów, że się tego nie spodziewałaś.
— Szczerze? Nie.
— Zapowiedziałem ci, żebyś mi tego nie mówiła — zażartował.
— Nie przypuszczałam, że jesteś z tych, co się żenią, Da Myślałam, że zakochałeś się w satelicie.
— Bo tak jest — przyznał. — Ale ciebie kocham bardziej. Nie chcę wracać do Japonii bez ciebie.
Spoważniała, prawie posmutniała.
— Muszę podjąć decyzję o ponownym kandydowaniu.
— Co? Myślałem…
— Zastanawiałam się, Dan — rzekła ze smutkiem — co sądzisz o życiu męża pani senator?
— Miałbym przeprowadzić się do Waszyngtonu? Odejść od Yamagaty?
— Wiem, że to nie byłoby dla ciebie łatwe. Ale przecież mógłbyś założyć firmę w Waszyngtonie? Mogłabym ci pomóc, znam tam wielu ważnych ludzi.
— Muszę najpierw wywiązać się z kontraktu z Yamagatą — odparł. — Nie mogę go zostawić. Wystarczy, że mam zamiar robić mu konkurencję.
— Nie musisz tak naprawdę wracać do Japonii, prawda?
— A ty już zdecydowałaś, że będziesz kandydować jeszcze [???]?
Zawahała się na ułamek sekundy.
— Cóż, w betonie tego jeszcze nie odciśnięto.
Dan zmrużył oczy, patrząc na zachodzące słońce, po czym wałtownie skręcił w stronę parkingu.
— Może porozmawiamy o tym przy kolacji.
Spojrzała na ocean. Słońce chyliło się ku zachodowi. Niebo zaczynało czerwienieć. Dan musi sobie to wszystko przemyśleć, pomyślała. Już zrobił duży krok, prosząc mnie o rękę. A teraz ja proszę go, żeby całkowicie zrezygnował ze swoich planów.
— Przy kolacji — zgodziła się niechętnie.
W łazience apartamentu, który wynajęli w St. Mark’s, Dan rozcierał białą pianę po twarzy, mając na sobie puszysty hotelowy szlafrok. Rzuć Yamagatę i przeprowadź się do Waszyngtonu, myślał. Zostań małżonkiem senator Thornton. Wziął do ręki maszynkę do golenia. Ona nigdy nie pojedzie do Japonii; to głupie, żebym ją prosił o zrezygnowanie z czegoś, co właśnie osiągnęła, tylko po to, żeby za mnie wyjść.
Eksplozja uderzyła jak grom, ostry i tak silny, że Dan upuścił maszynkę. Dan nie tylko ją usłyszał, ale poczuł. Podłoga podskoczyła. Trzęsienie ziemi? Nadal słyszał jednak długi, przetaczający się ryk.
— Co to było, u licha? — zawołał Dan, z twarzą pokrytą pianą.
— Uderzenie dźwiękowe? — odparła Jane z sypialni, gdzie przebierała się do kolacji.
— To nie brzmiało jak uderzenie dźwiękowe — rzekł Dan, sięgając po maszynkę do golenia. To był obszar sejsmiczny, ale chyba teraz nic się nie trzęsło. Tylko jedno uderzenie. Rolka papieru toaletowego nawet się nie zakołysała.
Z daleka usłyszeli wycie syreny. Straż pożarna, może pogotowie. I jeszcze jedna.
— O, mój Boże.
Nie był przekonany, czy Jane rzeczywiście wypowiedziała te słowa.
— Co się…
— Dan. Chodź tu.
— Co się stało?
— Chodź tu! Szybko! — nigdy nie słyszał takiego napięcia w głosie Jane. — Szybko, Dan.
Chwycił ręcznik i zaczął ścierać pianę z twarzy, po czym wpadł do sypialni. Na zewnątrz wyło coraz więcej syren. Jane włączyła telewizor. Na ekranie widać było most Golden Gate. Na środku jego głównego przęsła widać było ciemny dym. Tam, gdzie liny podtrzymujące opadały z wież.
Dźwięk był wyłączony. Dan rozejrzał się za pilotem. I wtedy dostrzegł, że centralne przęsło mostu rozpada się na dwie części, które wpadają do wody, oddzielając się od siebie powoli, jak wiotkie paski tektury, i opadają, a samochody i ciężarówki zsuwają się z opadających części mostu i wpadają do zimnej, głębokiej wody.
— Jezu Chryste… — jęknął Dan.
Jane stała przerażona, z dłońmi przyciśniętymi do twarzy, ze łzami w oczach.
Pilot leżał na podłodze, Dan dostrzegł go. Jane musiała go tam upuścić. Stała jak zastygła przed telewizorem, częściowo ubrana, nieruchoma, niema.
Dan usiadł na brzegu łóżka i nagle poczuł się znużony, wyczerpany, jakby coś wyssało z niego całą energię. Schylił się i podniósł pilota, włączył dźwięk.
— … nie wiadomo jeszcze, ile osób zginęło — mówił spiker zza kadru, przerażonym, zmartwiałym tonem. Na ekranie widać było spadające do cieśniny przęsła mostu, samochody uderzające w wodę. — Śmigłowiec policji drogowej prawdopodobnie znalazł się w zasięgu eksplozji. Straciliśmy z nim kontakt. Prawdopodobnie zatonął.
Jane opadła na łóżko przy nim, nadal zbyt przerażona, by przemówić. Na ekranie widać było teraz ludzi na ulicach, przestraszonych, zapatrzonych w chmury szarego pyłu unoszące się do błękitnego nieba. Nadjeżdżały wozy policyjne. Ściągały wozy strażackie, a strażacy rozglądali się dookoła, zszokowani, zdumieni, nie wiedząc, co w ogóle robić poza patrzeniem w przerażeniu na strzaskany most.
Na ekranie pojawił się wystraszony młody człowiek w samej koszuli, najwyraźniej w telewizyjnym studiu. Ręce drżały mu, gdy trzymał w nich cienką kartkę papieru.
— Otrzymaliśmy właśnie wiadomość — powiedział drżącym głosem — że zaatakowano także most Brookliński w Nowym Jorku oraz most Sunshine Skyway nad zatoką Tampa na Florydzie.
— Skurwiele — mruknął Dan. — Podli mordercy.
Jane i Dan siedzieli i przez wiele godzin oglądali ten horror.
Zniszczono trzy mosty. Zginęły tysiące ludzi. Słońce powoli tonęło w Pacyfiku, pogrążając ich hotelowy pokój w ciemnościach, aż jedynym źródłem światła stał się telewizor, a oni zbierali kolejne informacje. Potężny supertankowiec wypełniony płynnym gazem ziemnym wyleciał w powietrze, dokładnie w chwili gdy przepływał pod mostem Golden Gate. W ten sam sposób zniszczono most Sunshine Skyway nad zatoką Tampa. W Nowym Jorku ciężarówki wyładowane jakoby nawozami zatrzymały się dokładnie na środku mostu i eksplodowały. Terroryści prawdopodobnie zginęli w wybuchu. Trzy mosty. Tysiące zabitych.